[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nic się nie stało. - Dłonie Reynoldsa wcisnęły go w krzesło. - Usiadł
Hałas przybrał na sile. Niewidoczny dobosz walił coraz mocniej.
- Proszę, zaczekaj chwilę. To tylko ktoś piętro wyżej.
Reynolds kłamał - odgłos nie dochodził z góry. Ten rytmiczny stukot,
który to przyspieszał, to zwalniał, miał swe zródło w mieszkaniu.
- Nalej sobie - rzucił od drzwi gospodarz czerwieniąc się. - Przeklęci
sąsiedzi.
Wezwanie - to nie mogło być nic innego - ucichło.
- Tylko chwilę - obiecał Reynolds i zamknął drzwi.
Gavin miewał już paskudne przygody. Babki, których kochankowie
pojawiali się w najmniej odpowiednich momentach; facetów, którzy chcieli go
wykantować; gościa, którego na tyle dręczyło poczucie winy, że rozniósł w
drzazgi wynajęty w hotelu pokój. Takie rzeczy się zdarzały. Problem w tym,
że Reynolds był inny, nic nie wskazywało, że ma świra. W głębi duszy Gavin
upomniał siebie jednak, że i tamci faceci nie wyglądali na psychicznych.
"Diabla tam" - pomyślał. Gdyby tak zaczął mieć cykora za każdym razem, gdy
szedł z kimś nowym, rychło musiałby się wycofać z interesu. W tej branży
musiał polegać na szczęściu i instynkcie, a instynkt podpowiadał mu, że ten
klient nie wywinie numeru.
Ayknąwszy szybko resztę drinka, napełnił szklankę ponownie. Czekał,
co będzie dalej.
Teraz gdy hałas już ucichł, o wiele łatwiej było zebrać fakty. Może to
rzeczywiście sąsiad z góry? Nie było przecież słychać, że Reynolds chodzi
po mieszkaniu.
Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co na jakiś czas
zajęłoby jego uwagę. Ponownie przyjrzał się wiszącej na ścianie płycie
nagrobkowej.
Chorąży Flawinus.
W samej idei wyrzezbienia w kamieniu czyjejś, choćby topornej
podobizny i umieszczenia jej w miejscu, gdzie spoczęły jego kości, było coś
krzepiącego, nawet jeśli potem jakiś historyk miałby oddzielić kamień od
szczątków. Ojciec Gavina nie chciał kremacji, wolał spocząć w grobie. "Jak
inaczej sprawić, że będą o mnie pamiętali? - mawiał. - Kto pójdzie pod
tkwiącą w murze urnę, żeby się wypłakać?" Jak na ironię, nikt nie chciał
chodzić na jego grób. Gavin był tam może ze dwa razy. Zwyczajny kamień z
nazwiskiem, datą i jakimś frazesem. Chłopak nie potrafił sobie nawet
przypomnieć, w którym roku zmarł jego ojciec.
Ale o Flawinusie ludzie pamiętali. Dowiedzieli się o nim nawet ci,
którzy dotąd nie mieli pojęcia o jego istnieniu i nigdy nie znali takiego życia,
jakie przypadło mu w udziale. Gavin wstał i dotknął imienia chorążego, nie-
zgrabnie wyciosanego słowa "FLAVINUS".
Stukot się powtórzył, tym razem jeszcze bardziej natarczywy.
Gavin odwrócił się i spojrzał na drzwi, niemal pewien, że zobaczy w
nich Reynoldsa, który mu wszystko wyjaśni. Nikt się jednak nie zjawił.
- Cholera.
Nerwowe bębnienie nie ustawało. Ktoś się niezle wkurzył. I tym razem
nie było się co oszukiwać - ten, kto bębnił, znajdował się tu, na tym piętrze,
może o kilka jardów dalej. Gavina ogarnęła ciekawość. Opróżnił szklankę i
wyszedł do przedpokoju. Ledwie zamknął za sobą drzwi, hałas ucichł.
- Ken - zaryzykował. Zdawało się, że to słowo nawet nie opuściło jego
warg.
Przedpokój tonął w mroku; jedyne światło dochodziło z jego drugiego
końca. Gavin poszukał kontaktu. Nieczynny.
- Ken? - powtórzył.
Tym razem doczekał się odpowiedzi. Usłyszał jęk i rumor, jakby się
ktoś przewracał lub został przewrócony. Czyżby Reynoldsowi coś się stało?
Jezu, może leży gdzieś tam - o krok od Gavina - bezradny. Trzeba mu
pomóc. Czemu stopy tak opornie ruszają z miejsca? Czuł mrowienie,
nieodłącznie towarzyszące nerwowemu wyczekiwaniu. Przywiodło mu to na
myśl dziecięcą zabawę w chowanego i związany z nią dreszczyk. Niemal
przyjemny.
Niezależnie od owego uczucia, czy rzeczywiście mógł teraz wyjść nie
wiedząc, co przytrafiło się klientowi? Nie, musiał pójść w głąb korytarza.
Pierwsze drzwi były uchylone. Pchnął je. Zastawiony książkami pokój,
który za nim znalazł, był jednocześnie sypialnią i gabinetem. Przez
pozbawione zasłon okno wdzierały się światła ulicy i padały na zawalone
szpargałami biurko. Nie było tu ani Reynoldsa, ani tamtego, który hałasował.
Ale pierwszy ruch został wykonany i Gavin dużo pewniej penetrował dalszą
część korytarza. Następne drzwi - do kuchni - również były otwarte.
Wewnątrz nie paliło się żadne światło. Gavinowi zaczęły się pocić ręce.
Przypomniał sobie, jak Reynolds ściągał rękawiczki, które przylepiały mu się
do skóry. Czego się obawiał? Tu chodziło o coś więcej niż podryw. W
mieszkaniu przebywał ktoś trzeci, ktoś bardzo gwałtowny.
Dostrzegł na drzwiach rozmazany odcisk ręki. Zemdliło go. To była
krew.
Pchnął drzwi, ale nie chciały się szerzej otworzyć. Coś je blokowało.
Przecisnął się z trudem. W kuchni cuchnęło nie opróżnionym pojemnikiem na
śmieci albo zapomnianymi dawno warzywami. Przesunął dłonią po ścianie,
szukając kontaktu. Jarzeniówka rozbłysła pulsując.
Zza drzwi wystawała znajoma para butów od Gucciego. Gavin pchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •