[ Pobierz całość w formacie PDF ]

idiotą na ziemi, żeby potraktować w ten sposób swego pana.
Rozejrzałem się powoli po moich ludziach. Pierwszy uśmiechnął się Odo, potem
Alphonse, na końcu Aloise. - Jestem skromny: zadowolę się tym, że będę drugi w kolejności -
odparłem.
ROZDZIAA 116
Wywlekliśmy Baldwina na zewnątrz i poprowadziliśmy z mieczem przy szyi ku
bramie miasta.
Mijani po drodze zbrojni patrzyli w niemym osłupieniu.
Niektórzy, niewątpliwie skorzy do stawienia oporu, patrzyli na swojego pana, czekając
na znak, lecz przegrany wyraz jego twarzy i widok szambelana, poborcy i kasztelana,
kroczących pokornie za nim, nie pozostawiał wątpliwości co do jego intencji.
Oszołomieni ludzie wylegli na ulice, tworząc szpaler, którym szliśmy. Część z
pewnością myślała, że to omamy po przepiciu. Kilku zaczęło szydzić:
- Patrzcie, to Baldwin! Zasłużyłeś sobie na to, ty zachłanny psie. - Wyśmiewali go,
rzucając weń resztkami jedzenia i śmieciami.
Gdy zbliżaliśmy się do murów, zauważyłem, że wieść nas wyprzedziła. %7łołnierze
tylko się gapili, włócznie i łuki trzymali opuszczone.
- Powiedz im, że walka się skończyła. - Popchnąłem naprzód Baldwina. - Każ im
złożyć broń i otworzyć bramę.
- Nie możesz żądać od żołnierzy, żeby się rozbroili i wpuścili tę tłuszczę. - Pociągnął
nosem. - Zostaną rozerwani na strzępy.
- Nikomu nie stanie się krzywda, masz na to moje słowo. Za to ciebie spotka z
pewnością, jeśli nie zastosujesz się do naszych żądań. - Przyciskając mocniej ostrze miecza,
dodałem: - Mam wrażenie, że żaden z nich nie będzie miał nic przeciwko temu.
Baldwin przełknął ślinę.
- Złóżcie broń - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Głośniej. - Szturchnąłem go mieczem.
- Złóżcie broń! - krzyknął. - Zamek skapitulował. Otworzyć bramę.
Stali jak wryci, nie wierząc własnym uszom. Dwaj moi ludzie pobiegli i odrzucili
ciężkie belki, podpierające wrota. Otworzyli bramę, po czym strumień naszych, z młynarzem
Georges'em na czele, wlał się do środka.
- Czemu to tak długo trwało? - spytał młynarz, podchodząc do mnie.
- Książę tak dokładnie studiował wszystkie nasze żądania, że straciliśmy rachubę
czasu. - Uśmiechnąłem się.
Georges przyglądał się schwytanemu księciu. Bez wątpienia od dawna marzył o takiej
sytuacji.
- Wybacz, panie. Podniosłeś nam podatki. Jestem ci winien ostatnią ratę. - Po tych
słowach splunął gęstą, żółtą śliną w twarz Baldwinowi, a następnie patrzył, jak ślina powoli
ścieka na podbródek. - A teraz moje osobiste żądanie. - Zbliżył twarz do twarzy księcia. -
Nazywam się Georges, jestem młynarzem z Veille du Pere. Oddaj mi mojego syna.
Moja armia rozlewała się po wszystkich ulicach i wspinała na wały.
Zdezorientowani żołnierze porzucili swoje stanowiska na wieżach i w przerażeniu
opuścili mury. Zaczęto skandować moje imię:  Hugues, Hugues, Hugues...  .
Popatrzyliśmy na siebie z satysfakcją - Odo, młynarz i ja - czym unieśliśmy ręce w
geście zwycięstwa.
ROZDZIAA 117
Wrzuciliśmy Baldwina do lochu - do tej samej ciemnej, ciasnej celi, w której kiedyś
mnie trzymał.
W ciągu pierwszych godzin zajmowałem się wieloma różnymi sprawami. Po
uwięzieniu księcia należało rozbroić jego żołnierzy, a spiskujących szambelana i poborcę
trzymać pod strażą. Również kasztelana, choć w jakiś niewytłumaczalny sposób nie
uważałem go za wroga. Prócz tego trzeba było zaprowadzić porządek w naszych szeregach,
skoro chcieliśmy w pokojowy sposób przedstawić naszą sprawę królowi.
Wróciłem myślą do Emilie. Gdzie ona była? Chciałem się z nią podzielić radością.
Zwycięstwo było nie tylko nasze, lecz i jej. Poczułem lekki niepokój.
Wypadłem z zamku i wąskimi uliczkami pobiegłem w stronę domu Joffreya. Ludzie
próbowali mnie zatrzymać, wznosili radosne okrzyki, lecz przecisnąłem się między nimi,
starając się zachować pogodny wyraz twarzy, a w duszy modląc się, żeby pozwolili mi
przejść. Coś było nie w porządku!
W pobliżu rynku jeszcze bardziej przyspieszyłem kroku. Kupcy wykrzykiwali moje
imię, jednak zignorowałem ich i w końcu znalazłem się w uliczce prowadzącej do domu
Joffreya.
Zapukałem do drzwi. Byłem coraz bardziej niespokojny. Waliłem pięścią, a odgłos
uderzeń odbijał się w moim sercu echem przerażenia.
W końcu drzwi się otworzyły. Isabell była w domu! Ucieszyła się, widząc mnie, lecz
zaraz spoważniała. Wiedziałem, że stało się coś złego.
- Odeszła, Hugues - powiedziała cicho.
- Odeszła? Dokąd... ? Dlaczego? - Miałem wrażenie, jakby opuściła mnie cała energia.
- Najpierw myślałam, że poszła się z tobą spotkać, ale przed chwilą znalazłam to.
Podała mi kartkę napisaną pospiesznie.
Mój dzielny Hugues,
Nie lękaj się, kiedy będziesz to czytał, bo moje serce bez reszty należy do ciebie.
Muszę jednak odejść.
Odniosłeś pełne zwycięstwo. Czy nie miałam racji, przepowiadając, że tak będzie? Co
było kiedyś, nie musi trwać wiecznie. Wspiąłeś się na drabinę swojego przeznaczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •