[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie! - Wyszarpnęła się z jego uścisku. - Nie wierzę mu.
Nikomu nie wierzę. Nikt nie będzie w stanie mnie uratować, kiedy
Rozpruwacz zdecyduje się wyciągnąć po mnie swoje łapy. Ty jesteś
moją jedyną szansą.
- A jeśli Rozpruwacz to ja? Porozmawiajmy uczciwie, Lizzie.
Co będzie, jeżeli okaże się, że to ja? Przecież tyle kobiet przeze mnie
zginęło. Chcesz być następna?
- Ale przecież...
- Nie mów nic. Popatrz lepiej na siebie. Popatrz, do jakiego
stanu cię doprowadziłem. Nie widzisz, co się z tobą dzieje? Zamykasz
się we własnym świecie, dokładnie jak ja, jak przedtem moja matka.
Uciekaj stąd, dziewczyno. Uciekaj ode mnie. Bo jeśli nie uciekniesz,
to co? Będziesz siedziała w tym domu i czekała na śmierć? A ja będę
223
Anula
ous
l
a
and
c
s
biegał dookoła, próbując zapobiec katastrofie, albo przyjdę po ciebie,
jeśli okaże się, że jestem mordercą?
- Dosyć! Nie jesteś Rozpruwaczem! - krzyknęła Lizzie
rozdzierającym głosem. Ten krzyk wyrwał ją z odrętwienia. Na nowo
wzbudził w niej złość i energię. Złapała Damiena za ramiona i
potrząsnęła nim, tak jakby chciała pobudzić go do rozsądnego
myślenia. - Kto jak kto, ale ja musiałabym o tym wiedzieć!
- Lizzie, tamte kobiety też mu wierzyły. Też im się wydawało,
że są z nim bezpieczne, choć, jak się okazało, wcale nie były. Nikt nie
jest bezpieczny. Dlatego właśnie musisz uciekać stąd jak najdalej, na
zawsze porzucić to przeklęte miejsce. Pomogę ci, zawiozę na
lotnisko... Chodz, zabiorę cię. - Chwycił ją z całej siły za nadgarstek, a
ona zamiast opierać mu się, albo przeciwnie - dać się poprowadzić,
obróciła się w jego stronę i przylgnęła do niego całym ciałem, jakby w
ten sposób chciała okazać swą bezgraniczną ufność.
- Nigdzie mnie nie zabierzesz, rozumiesz? - oznajmiła i objęła
go w pasie. Przez moment trwali w bezruchu, po czym Lizzie
chwyciła twarz Damiena w dłonie i pocałowała go z pasją.
Próbował się opierać. Napięcie mięśni zdradzało walkę, jaką
toczył z własnym pożądaniem. Ona jednak nie miała żadnych
skrupułów. Nie pamiętała o strachu, niepewności, zniechęceniu. Była
nieprzejednana. Przyciskała go mocno i całowała nieczułe usta.
Wreszcie Damien skapitulował. Odwzajemnił pocałunek,
głęboko penetrując jej usta. Gdy przywarł do niej całym ciałem,
poczuła, jak bardzo jej pragnie.
224
Anula
ous
l
a
and
c
s
Jednym gwałtownym ruchem obnażyła jego tors. Damien podjął
grę. Wsunął ręce pod cienki trykot Lizzie i poczuł, jak jej piersi
twardnieją pod wpływem pieszczot. Nie namyślając się długo,
ściągnął z niej koszulkę i odrzucił na środek pokoju. Poczuła na
skórze żar jego gorących warg, jej ciałem wstrząsnął dreszcz
rozkoszy.
- Nie bój się. Tylko się nie bój... Jeśli teraz się przestraszysz i
odejdziesz, zabiję cię - wyszeptała.
Nie odpowiedział. W miłosnym zapamiętaniu ściągnął z niej
spodnie i białe bawełniane figi. Stała teraz przed nim naga w
migotliwym świetle ognia płonącego na kominku. Spojrzała mu w
oczy. Były udręczone i niepewne, ale nie ulękła się tego. Wyciągnęła
dłoń i powoli zaczęła rozpinać mu dżinsy.
Damien szarpnął się. Jeszcze raz spróbował się wycofać.
- Mogę ci zrobić krzywdę. Nie chcę...
- Chcesz. I zrób mi krzywdę, jeśli musisz. Oboje jesteśmy sobie
potrzebni. Chodz, musisz przejść na drugą stronę, jeśli chcesz stamtąd
wrócić.
- A jeśli nie wrócę? Co wtedy? - zapytał rozpaczliwie i dłonie
zanurzył w jej włosach.
- Zaryzykujmy.
Poczuła, że opuszczają go resztki rozsądku, że jego ciało
wypełnia pulsujące pożądanie. Na moment ogarnął ją lęk, lecz
zrozumiała, że za pózno już, żeby się wycofać.
225
Anula
ous
l
a
and
c
s
Uniósł ją w powietrze i przyparł do ściany. Jej nogi oplotły mu
biodra. Wypełnił jej ciało. Zapomniała o lęku i bólu, a on rytmicznymi
ruchami zaczął pogłębiać swoją w niej obecność.
Nagle zesztywniał w jej ramionach. Zlękła się, że zechce ją
opuścić, jednak Damien wydał z siebie tylko pojedynczy jęk bólu i
spełnienia i Lizzie poczuła, jak stają się jednością.
Damien oparł głowę o ścianę, ciężko dysząc. Po chwili postawił
Lizzie z powrotem na podłodze. Kolana pod nią drżały. Otoczył ją
ramieniem, przytrzymał, a jednocześnie sam wsparł się na niej. Nie
był pewien, czy będzie w stanie stać o własnych siłach.
- Cholera - zaklął. Czuł, że choć wszystko trwało tak krótko, to i
jego, i ją kosztowało dużo sił. Napięcie, które cały czas narastało do
tej pory między nimi, było widać tak silne, że teraz oboje czuli się tak,
jakby całkiem z nich uszło powietrze.
Damien usiadł na podłodze i trzymał teraz Lizzie w ramionach
jak w kołysce. Zwiatło bijące od ognia na kominku odbijało się od ich
spoconych ciał.
- Cholera - powtórzył nieco ciszej niż poprzednio. Lizzie
przyjrzała mu się nieśmiało i niepewnie. Odgarnęła włosy z jego
twarzy.
- Czemu klniesz? Kochaliśmy się i udało nam się przeżyć. Nadal
jestem cała. - Spojrzała na swe ciało - %7łyję, albo przynajmniej tak mi
się wydaje. - Zmusiła się do słabego uśmiechu.
226
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Cholera - powiedział jeszcze raz, pokręcił głową i uśmiechnął
się do niej szeroko. - Po prostu cholera, Lizzie - wymamrotał i z
czułością przytulił ją do siebie.
Dowiedział się, gdzie są. Zajęło mu to wiele ciągnących się w
nieskończoność godzin, ale w końcu udało mu się ich wytropić.
Damien odziedziczył dom w małym miasteczku na pustyni.
Wystarczył jeden telefon i już wiedział, że dom jest niezamieszkały od
lat, i że ktoś odpowiadający rysopisowi Damiena pojawił się w
jednym z nowych sklepów, które wraz z rozwojem cywilizacji zaczęły
wyrastać jak grzyby po deszczu nawet w najbardziej zapadłych
dziurach.
Musi się spieszyć. Czas ucieka, zostały mu jeszcze tylko
dwadzieścia cztery godziny. Powinien je sensownie wykorzystać.
Ostatnią maskę, jaką miał, zostawił przy zwłokach starca. Nie
chciał tego czynić, lecz gdy napotkał martwy wzrok Hickory'ego,
zrozumiał, że takie było jego życzenie. Nie zamierzał mu się
sprzeciwiać.
Potrzebna była mu jeszcze jedna. Ze sklepów zniknęły już
wszystkie, sprawdził to osobiście. Mógłby ewentualnie poszukać w
prywatnych kolekcjach, ale to zajęłoby zbyt wiele czasu, nawet przy
jego możliwościach.
Poza tym, wie przecież, kto ma maskę, której szukał. Osoba, dla
której jest przeznaczona, Smukła Liz, Elizabeth Stride. Tak, tym
razem nie popełni tego błędu, co kiedyś. Wykona robotę do końca,
bez żadnych niedociągnięć.
227
Anula
ous
l
a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •