[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Houston razem z barmanem próbowali podnieść ją z podłogi, ale była zupełnie
bezwładna, więc zaciągnęli ją do jednego ze stolików. Siedziała tam nie patrząc na nich,
trzęsła się, drżała i mamrotała:
- Czas pożywienia, słyszycie? Czas pożywienia. O tak, taka jest przyszłość. Widziałeś
tę dłoń, panie Mądry? Ble, ble, ble, czas pożywienia.
Herve podszedł do telefonu i wykręcił numer pogotowia ratunkowego.
-  Kantyna Alfonsa . Tak. Kobieta zwariowała. Tak. Skąd mam wiedzieć? Nie, nie,
tylko zwariowała.
Odłożył słuchawkę, stanął obok Larry ego i popatrzył na Ednę.
- To sprawa diabła, nie?
- Możesz dać mi się napić? - poprosił Larry. - Dużą whisky, czystą.
Herve nalał johnniego walkera, a sam napił się prosto z butelki.
- To sprawa diabła - powtórzył. - Wspomnicie moje słowa.
- Nikomu ani słowa o tym - przykazał mu Larry podając dwadzieścia dolarów. Tym
razem Herve przyjął pieniądze bez oporów.
- Nikomu. Przysięgam.
Podszedł Houston prztykając długopisem.
- Może powinniśmy obsadzić to miejsce. Może nasz ptaszek znów się zjawi?
- Była twarz, no nie? - Larry wciąż patrzył w dłoń. - Twarz.
- Nie wiem - powiedział Houston. - Chyba tak. Ale wiesz, co powiedzą. Rzeczy nigdy
nie sÄ… takie, jakimi siÄ™ wydajÄ….
Larry jeszcze raz otarł dłoń o brzeg baru. Czuł, jakby była brudna i splamiona. Nie
mógł się uwolnić od natarczywego swędzenia.
- To na pewno jakaś hipnoza - powtórzył. - Coś jak zbiorowa sugestia. Są takie
widowiska, nie? %7łe ludzie widzą rzeczy, których nie ma.
- Jasne, że są - potwierdził Houston starając się być wiarygodny. - Mój wujek trzy czy
cztery razy na miesiąc widzi czarnego psa. Przez całe życie. Obojętnie, gdzie pojedzie, nawet
w czasie wojny we WÅ‚oszech.
- Nie zgrywasz siÄ™?
- A skąd. To prawda. Ciągle o tym wspomina. Na przykład:  Widziałem dzisiaj
czarnego psa w Mili Valley . Jakieś trzy lata temu jechał w interesach na północ i czarny pies
wyskoczył mu na drogę. Chciał go ominąć i walnął w przydrożne drzewo.
- %7Å‚artujesz?
Houston pokręcił głową.
- Nie zabił się, ale złamał kręgosłup. Teraz jest w domu w Sausalito. Nie chodzi i nie
mówi. Zupełnie jak nieżywy. A tego cholernego psa wciąż widzi.
Usłyszeli syrenę karetki pogotowia. Zbliżała się i stawała coraz głośniejsza. Edna
pokręciła głową i nasłuchiwała.
- Wezwaliśmy karetkę - powiedział głośno Larry.
- Ty - spojrzała na niego marszcząc brwi. - To ty jesteś ten z dłonią!
Larry odstawił drinka i podszedł do niej między stolikami. Nagle wstała z hałasem
przewracając krzesło.
- Nie dotykaj mnie! - powiedziała. - Rób, co chcesz, ale nie dotykaj mnie!
- Słuchaj - spokojnie rzekł Larry. - Miałaś... nie wiem... coś w rodzaju ataku. Pozwól
lekarzom zbadać ci serce i ciśnienie krwi. Nie chcemy, aby ci się coś stało.
- Coś mi się stało?! - krzyknęła, jakby powiedział coś nieprzyzwoitego. - Coś mi się
stało?!
Larry podszedł bliżej. Podniósł dłoń próbując pokazać, że wszystko jest w najlepszym
porządku, ale ona natychmiast cofnęła się.
- To ty! - krzyknęła. - To ty!
Larry usłyszał podjeżdżający, kling-klong, ambulans i ruszył w stronę wyjścia.
- Zaczekaj - powiedział Houston. - Powiem im, że tu jesteśmy - i wyszedł na ulicę.
- Nie zapomnij... - Ale nie skończył, bo Edna-Mae weszła za pokiereszowane drzwi z
napisem  Señoras. Dla paÅ„ . Larry usÅ‚yszaÅ‚, jak zamyka je na klucz.
- Cholera - warknął. Natychmiast podszedł do drzwi i zaczął w nie pukać. - Edna-
Mae? Edna-Mae? No, Edno, nie musisz się niczym przejmować! To tylko złudzenie i tyle.
Chcesz zobaczyć moją dłoń? To tylko złudzenie.
- Odejdz! - krzyczała Edna. - Ty jesteś ten z dłonią! Odejdz!
- Na miłość boską, Edno, zle się czułaś. Wyjdz, to porozmawiamy.
- Nie potrzebujÄ™ pomocy, idzcie stÄ…d.
Zapadło długie milczenie. Larry jeszcze raz zapukał, ale Edna nie odpowiedziała. Nie
wiedział, co jest grane, ani jak przekonać rozhisteryzowaną kobietę, żeby wyszła z toalety, i
zaraz poczuł złość, jak zawsze, gdy coś wymykało mu się spod kontroli. Walnął pięścią w
drzwi. Jego matka zawsze mówiła, że to ta neapolitańska krew, ognista jak u ojca.
Houston wszedł do  Kantyny z Chińczykiem w kitlu. Lekarz przedstawił się jako
Bryan Ong.
- W czym problem, poruczniku? - zapytał lekarz.
- Nie jestem pewien - powiedział Larry. - Mamy w łazience rozhisteryzowaną kobietę
w średnim wieku. I z tego, jak się zachowuje, można wnioskować, że dostała jakiegoś ataku.
Albo to delirium tremens. Praktycznie żyje na margaritach.
Bryan Ong bez wrażenia pokiwał głową.
- Sierżant mówi, że coś nie tak także z pana ręką.
Larry podniósł dłoń, jakby przysięgał na sztandar.
- Nie, nic. Może lekkie zaczerwienienie, to wszystko.
- A co się stało?
- Nie wiem, chyba gdzieś otarłem.
Lekarz popatrzył na drzwi łazienki i przełknął ślinę.
- Cóż... Chyba musimy ją stamtąd zabrać.
- Masz zapasowy klucz, Herve? - zapytał Larry.
Barman pokręcił głową.
- Jest tylko jeden, señor.
Larry podszedł do drzwi łazienki i pociągnął za klamkę.
- Edno! Wyjdziesz spokojnie czy nie?
Znów żadnej odpowiedzi. Jednak Larry był pewien, że słyszy stłumiony szloch, jakby
ktoś płakał w chusteczkę.
- Edna! Nic ci nie jest?
- Wyważmy drzwi - powiedział lekarz stawiając torbę na stole. - Wygląda na to, że ma
konwulsje.
- Okay, jak pan chce - zgodził się Larry. Sprawdził dłońmi framugę, cofnął się i
kopnął w zamek. Za pierwszym razem nie udało się całkiem, ale kopnął drugi raz i drzwi
stanęły otworem.
Przywitał go zimny podmuch i jasny blask.
Houston przytrzymał go za ramię.
- Spokojnie, poruczniku. Chyba poszły bezpieczniki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •