[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przybory toaletowe zostały w chacie pod opieką Gregsona, wymył się więc tylko w rzece, a
włosy przeczesał palcami. Gdy wrócił, Janka wydała mu się przeobrażona prawie nie do
poznania. Włosy układały się faliście na kształtnej głowie. Zmieniła poszarganą sukienkę na
inną, z miękko wyprawionej kremowej skórki. Bluzkę ściągnęła u szyi czerwoną kokardą, której
odblask dodawał jej policzkom różanej świeżości. Patrząc na nią Filip przypomniał sobie pewien
wieczór, gdy panna Brokaw, wspomagana przez pokojówkę, ubierała się na bal całe dwie
godziny. W sercu głuszy, w tak krótkim czasie Janka potrafiła się stać stokroć piękniejsza niż
Eileen. Wyobraził sobie co za sensację wywołałoby pojawienie się takiego cudu na jakiejkolwiek
sali balowej. Przenosił jeszcze pózniej czółno dwukrotnie, za drugim razem wspomagany przez
Jankę, która uparła się, by nieść mały tobołek oraz dwa wiosła. Mimo całej energii moralnej,
mimo dużego zasobu sił fizycznych, Filip począł wreszcie odczuwać skutki szalonego natężenia.
Obliczył, że przez ostatnie dwie doby spał zaledwie sześć godzin. Mięśnie ramion i rąk cierpły
ostrzegawczo. Wiedział wszakże, iż od Churchill dzieli ich jeszcze zbyt mała odległość. Mogli
oczywiście rozbić obóz w głębi lądu, tak by ich z rzeki nie wykryto, lecz w ten sposób pościg
miał możność wyprzedzić zbiegów, co stwarzało znów sytuację wysoce niebezpieczną.
Pochlebiał sobie, że tak zręcznie ukrywa istotny stan rzeczy, iż Janka niczego nie zauważy. Ani
podejrzewał, że dziewczyna wiosłuje sama z coraz większym natężeniem, byle dopomóc
słabnącemu towarzyszowi.
Rzeka zwęziła się znacznie, a prąd stawał się coraz bardziej rwący. Od wschodu słońca
do jedenastej przed południem trzeba było pięciokrotnie przenosić czółno brzegiem. Za piątym
razem zjedli obiad i wypoczęli około dwóch godzin. Potem ruszyli dalej. O trzeciej Janka złożyła
wiosło w poprzek łodzi i obróciła się do Filipa. Rysy mężczyzny zaostrzyły się z wyczerpania.
Uśmiechał się, lecz mimo najszczerszych usiłowań uśmiech ten wychodził żałośnie. Na
policzkach płonęły mu gorączkowe rumieńce. W miejscu, gdzie został uderzony w walce,
odczuwał piekący ból. Janka obserwowała go dobrą chwilę w zupełnym milczeniu.
--- Filipie - rzekła, przy czym po raz pierwszy wymawiała w ten sposób jego imię. 
%7łądam stanowczo, żebyśmy natychmiast wysiedli! Jeśli nie przybijesz zaraz do brzegu skoczę w
wodę, a ty możesz sobie jechać dalej!
--- Słucham, panie kapitanie - zgodził się Filip na pół przytomnie.
Janka skierowała łódz do brzegu i wyskoczyła pierwsza, podczas gdy Filip przy pomocy
wiosła opierał się prądowi.
Wskazała zalegające dno łodzi bagaże.
--- Trzeba wyładować to wszystko wraz z namiotem. Zostajemy do jutra rana.
Skoro znalezli się na stałym lądzie osłabienie Filipa częściowo minęło. Wywlókł łódz
wysoko na ląd, po czym wraz z Janką udał się na zbadanie lesistego brzegu. Trzymali się dobrze
ubitej ścieżyny łosiej, która wywiodła ich niebawem na niewielką polanę usianą tu i ówdzie
złomami głazów. Opasywały ją białe pnie brzóz, ciemne świerki i jodły. Szlak łosi przecinał
otwartą przestrzeń, by po drugiej stronie trafić nad szemrzący strumyk kręty i wąski, zarosły
mchem i paprocią. Było to idealne miejsce na obozowisko, toteż Janka na widok chłodnej wody
strumienia wydała okrzyk radości.
Wróciwszy nad rzekę Filip ukrył łódz pośród szuwarów, zatarł wszelkie ślady i począł
znosić pakunki na polanę. W uroczym zakątku porosłym bujną murawą ustawił maleńki
jedwabny namiot Janki i o kilkanaście kroków rozpalił ogień. Ze szczególnego rodzaju
przyjemnością ścinał gałązki jodłowe na posłanie dla dziewczyny. Pracował tak zawzięcie, że w
lesie pociemniało już, zanim skończył. Przy ciepłym świetle ogniska policzki Janki rumieniły się
jak dojrzałe jabłko. Obrała sobie płaską skałę jako stół, a rozkładając na niej zapasy wybuchnęła
niespodzianie śpiewem, lecz przypomniawszy sobie, że to nie Piotr jej towarzyszy, umilkła
zmieszana. Filip, z ostatnim naręczem jedliny znajdował się właśnie poza nią, więc gdy się
obróciła uśmiechnął się wprost w jej rozradowane oczy.
--- Lubisz życie leśne? - spytał.
--- Szalenie!
Oczy jej błyszczały. Rozglądała się wokoło z widocznym zachwytem.
--- Czy to nie cudne? - szepnęła, oddychając szybciej jak gdyby znużona podziwem. 
Za nic w świecie nie wyrzekłabym się tego życia. Urodziłam się tu i tutaj chcę umrzeć. Tylko ...
Cień przebiegł po jej twarzy.
--- Wasza cywilizacja prze na północ i psuje wszystko!
Odwróciła się w kierunku skalnej płyty imitującej stół.
Filip rzucił jedlinę na ziemię.
--- Jedzmy teraz kolację - rzekł beztrosko.
Janka po raz pierwszy nadmieniła w paru słowach, co myśli o rdzennej ludności i o
przybyszach. Obecny wybuch przypomniał Filipowi jej nienawistny okrzyk w stosunku do
Churchill. Teraz jednak uspokoiła się zupełnie jedząc prawie w milczeniu, przy czym Filip
spostrzegł, iż musi być bardzo znużona. Skończywszy, siedzieli trochę przy ogniu, obserwując
grę płomieni. Ogień stopniowo przygasł; mrok nacierał zewsząd. Głęboka cisza leżała wokół. W
jedlinie opodal pohukiwała sowa, czyniąc to głosem stłumionym i ostrożnym, jak gdyby w
obawie, że nieopatrzny wrzask mógłby zbudzić na nowo jasność dzienną. Wśród chaszczy
rodziły się rozliczne dzwięki: szmery, chrzęsty, szelesty, spowodowane być może przez powiew
wiatru, przez zwierzęta jakieś lub przez duchy. Ponad głowami ludzi śmigłe sosny, jodły i
świerki gwarzyły szeptem. W oddali parsknął łoś, który idąc dobrze znajomą ścieżyną zwietrzył
niespodzianie ludzką obecność. Dalej jeszcze, na małym jeziorku w głębi boru, wielki nurek
północny rzucił głośne wyzwanie całemu światu i co prędzej skrył się pod wodę. Ogień tlił się
tuż przy ziemi. Filip przysunął się nieco do Janki.
--- Janko - rzekł, zwalczając z trudem chęć pochwycenia jej za rękę  rozumiem cię
doskonale. Przed dwoma laty sam zerwałem z cywilizacją, by tu zamieszkać. Kocham ten kraj i
nigdy go nie porzucę.
Dziewczyna milczała.
--- Jednej tylko rzeczy nie pojmuję - ciągnął Filip.  Jesteś mieszkanką Północy,
nienawidzisz cywilizacji, a mimo to sprowadziłaś sobie człowieka, który by cię uczył rozlicznych
spraw z tą cywilizacją związanych. Twierdzisz przy tym, że jest to najmilszy człowiek pod
słońcem...
Czekał drżąc. Miał wrażenie, że pomiędzy jego pytaniem a odpowiedzią Janki mija
wieczność. Rzekła wreszcie:
--- Człowiek, o którym wspomniałam, to mój ojciec.
Teraz Filip po prostu stracił głos. Ciemność kryła rysy obojga, toteż Janka nie mogła
dostrzec, co się maluje w jego twarzy i ani podejrzewała, że chce jej paść do nóg.
--- Wspominałaś - szepnął - o sobie samej, o Piotrze, o ojcu i o kimś trzecim. W Forcie
Bożym mieszka was czworo. Sądziłem, że ten trzeci, a raczej czwarty, to właśnie twój
nauczyciel.
--- Nie, to siostra Piotra.
--- Twoja siostra? Masz więc siostrę?
Usłyszał, że Janka oddycha nierówno.
--- Słuchaj  rzekła po chwili  muszę ci coś powiedzieć o Piotrze, pewną rzecz, która
miała miejsce przed wielu, wielu laty. Działo się to pośród srogiej zimy, gdy Piotr był jeszcze
chłopakiem. Polował kiedyś i trafił na dziwny trop: kobiety idącej pieszo. Wokoło było
pustkowie. Piotr ruszył śladem. Znalazł kobietę - martwą. Zginęła z głodu i chłodu. Godzina
wcześniej i byłby ją ocalił, gdyż u piersi trupa odkrył malutkie dziecko, dziewczynkę, jeszcze
żywą. Przyniósł to dziecko do Fortu Bożego, pod opiekę dobrego samotnika. Tam wychowało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •