[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czuła ostry pot wierzchowca, który bił niespokojnie kopytami w zamarzniętą ziemię.
 Węch cię nie zawodzi, wiedzmo!  Mężczyzna jednym ruchem wyciągnął szabelkę z
pochwy. Błysnęły osadzone w jelcu rubiny, zakrzywiona klinga pojaśniała odbiciem ognia, kiedy
wysunął ją w przód, nieledwie zahaczając piórem o twarz Babuni.  A to chcesz może
poniuchać, stara? Bośmy zeszłej nocki podobną tobie w leszczynie zdybali, jak wedle
obozowiska szpiegowała. Takoż nam zrazu śmierć okrutną wieszczyła, wiedzmieniem się
przechwalała. I co ci powiem? Na psie jaje się jej wiedzmienie zdało, kiedy my ją we trzech
ucapili i kindżał jej gołą stalą na gardzieli kładli.
Ktoś za jego plecami zarechotał sprośnie.
 I wiecie, co jeszcze?  ciągnął szyderczo grasant.  Wnet na jaw wyszło, że pode
chłopem jak każda inna białka piszczy i nogami wierzga. Tedy powierzgała sobie do syta, do
białego ranka. Aż się nią każdy nasycił, kto chciał.  Uśmiechnął się lisio.  A potem się babie
łeb urżnęło, jako kurze czarnej, i powiadam wam, taka sama krew ciekła jak u każdej innej.
 Przeklęła was!  Wiedzma odezwała się starczym, skrzekliwym głosem.  Przeklęła i
naznaczyła jako psów!
 A co by miała nie przekląć?  Skrzywił się.  Noc długa, tedy nakrzyczała się baba, aż
schrypła z wysiłku. Jeno że młoda była i kraśna, a wyście grzyb stary i paskudny, tedy nikt się
wrzaskom waszym przysłuchiwać nie będzie.
 Naprawdę?  Babunia uniosła ramiona i rozwiązała chustkę w czerwone róże.
Kruczoczarne włosy rozsypały się po plecach i w pojedynczym rozbłysku płomieni twarz
wiedzmy wygładziła się, usta nabiegły karminem, cała zaś postać wyprostowała się nagle i urosła
o łokieć. Zdmuchnęła z policzka niesforny pukiel, nie dbając o grasantów, skonfudowanych i
wylękłych tą przemianą. Ale ich przywódca tylko uniósł się w siodle i objechał wiedzmę wokół,
cmokając z ukontentowania.
 Lepiej?  spytała cierpko.
 Znacznie lepiej...
Mężczyzna pochylił się, chwycił ją wpół i przyciągnął do siebie, a potem pocałował
siarczyście w usta.
 Jednak nie wystarczająco dobrze!  Odepchnął ją od siebie.  Co wiedzma, to
wiedzma!
 Aeb babie trza ukręcić!  potaknął zapalczywie któryś z jego ludzi.  Nim co uknuje!
 Z tamtych, co zeszłej nocy wiedzmę ryćkali  objaśnił lekko dowódca  trzech baba
pazurem przeorała i wszyscy trzej przede świtem od martwicy sczezli. Ot, jaka nagroda człeka
spotyka, gdy politycznie chce do wiedzmy podejść, zabawić zdziebko, zamiast od razu szyję
ścinać...  Pokiwał głową z udanym zafrasowaniem.  Ale co ja wam będę długo gadał, sami
rozumiecie, że po zeszłej nocy ludzie moi wielce komitywie z wiedzmami niechętni.
 A juści!  wrzasnął piskliwie młokos w kubraku krytym szkarłatną kitajką.  Aeb
skręcić, nie gadać! Niewiast po chaszczach pochowanych dosyć, nie będziemy stratni!
 O, ty akurat, synku  wiedzma z roztargnieniem strzepnęła z mankietu zdzbło trawy 
stratny nie będziesz. Bo takeś był wedle niewiast doświadczony, że je czasem w skryptorium na
obrazku za plecami mnichów oglądałeś, i takim pozostaniesz!
 Leż!  wykrzyknął chłopak.  Leż plugawa!
Wiedzma tylko roześmiała się perliście.
Grasanci jęli coś mamrotać między sobą. Strachliwsi czynili znak odpędzający złe albo
wyjmowali zza pazuch szkaplerzyki, pospolicie kupowane wedle klasztoru Cion Cerena, i
zasłaniali się przed urocznym okiem. Babunia uśmiechnęła się wrednie. Grasanci bowiem nie
wzdrygali się łupić wiejskich kościółków, a i pomniejszy klasztorek potrafili puścić z dymem,
jednak najwyrazniej w obliczu plugastwa ogarniała ich przedziwna pobożność. I lęk.
 Widzicie?  odezwał się miękko dowódca.  Coś wdzięki wasze ludzi moich nie nęcą.
A szkoda, boście nadobna niewiasta, choć wiedzma, i będzie z was ścierwo nadobne, krukom na
ucztowanie. Nam zasię, nieboraczkom, przyjdzie się pospolitym babińcem zadowolić. A zda mi
się  zatoczył ręką w krąg po ruinach wioski  że tutaj po chaszczach niejedna baba schowana.
Jakby w odpowiedzi od strony ruin kościółka poniósł się krzyk przeciągły a pełen iście
zwierzęcej trwogi, i zmilkł wnet w zduszonym charkocie.
 A może też być, że baby waszym zalotom niechętne  rzuciła drwiąco Babunia.
Kilku grasantów cofnęło się z przestrachem, ale ich przywódca zaśmiał się beztrosko.
 Nie strasz, wiedzmo, nie dokazuj!  Pogroził żartobliwie palcem, a dzwoneczki u jego
siodła znów odezwały się prześmiewczo.  Przecie nie ty nas pierwsza babską gadką raczysz i
nie tobie pierwszej klątwy w gardziel się wepchnie, pospółek z magią twoją plugawą. A nie
zechcesz gęby z własnej woli rozewrzeć, to ci się drugą na szyi wytnie. Kozikiem!  Popychał
wierzchowca do przodu, aż przy ostatnim słowie Babunia zachwiała się, trącona końską piersią.
 Pomiłujcież, wielmożny panie!  Uczepiła się jego nogi, zawodząc niby płaczliwie, ale
przecież z nutą szyderstwa w głosie.  Toż nie stratujecie mnie, biednej sieroty!
 Byłoby żal!  Rozbójnik potrząsnął głową.  Oj, byłaby szkoda okrutna, bo myśmy dla
cię, babo, inny los zgotowali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •