[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pojawił się Ridgeley.
DuBrose wziął kilka głębokich oddechów. - Orientuje się
pan choć trochę, dlaczego on za panem łazi?
- Być może. A pan?
- Już panu powiedziałem. Prawdopodobnie pracuje dla
Falangistów. Dlaczego nie zwierzy mi się pan z tego, co na-
prawdę pana dręczy, szefie?
- Nie mogę. Jeszcze nie teraz. Chyba że... odpowie mi pan
na jedno pytanie. Czy ostatnio wynikło coś, co mogłoby
uczynić mnie... niezastąpionym?
DuBrose zamyślił się. Był psychotechnikiem; mógł sprawdzić,
jak bliski załamania jest Cameron. Gdyby potrafił podjąć
teraz to ryzyko, mógłby znależć rozwiązanie dla wielu
problemów.
- Hmmm... najpierw niech pan mi odpowie na pewne
pytanie. - Zaryzykuje... z zaciśniętymi kciukami. - Pamięta
pan to hipotetyczne równanie, o którym rozmawialiśmy
wczoraj?
- Zmienna prawdy? Pamiętam.
- Czy facet grywający w szachy bajkowe mógłby rozwiązać
takie równanie? Czy nie oszalałby od tego?
Cameron wyczuł wagę tego pytania. Jego oczy zwęziły
się. Ale długo milczał, zanim odpowiedział.
- Mógłby je rozwiązać. Wydaje mi się, że jeśli w ogóle ktoś
to potrafi, to tylko taka osoba.
DuBrose przełknął ślinę. - No, a... jeśli by nie potrafił... to
przypuszczam, że dostałby pan od niego tyle danych, żeby
wyszukać kogoś innego, kto by potrafił. Ja... odpowiem na
pańskie pytanie, szefie. Niechętnie to robię, ale martwię się.
Martwi mnie to, co się z panem dzieje. Chodzi pan jak błędny,
nie mówi mi dlaczego, a założę się, że ma to związek z tą
aferą.
- Z Ridgeleyem?
- On też ma w tym swój udział. Nie mogliśmy z Sethem
powiedzieć tego panu wcześniej, gdyż obawialiśmy się, że
uświadomienie sobie odpowiedzialności... zle by na pana
wpłynęło. Ale teraz zna pan już odpowiedz.
- J a k ą odpowiedz?
- To równanie wcale nie jest hipotetyczne - wydusił z
siebie DuBrose. - Wpadło w ręce Falangistom i oni je
rozwiązali. Wykorzystują je przeciwko nam. My też je
mamy, ale nie jesteśmy w stanie go rozwiązać. Nasi technicy
tracą zmysły. Od pana zależy wyszukanie takiego umysłu,
który potrafi rozwiązać równanie.
Cameron nie poruszył się. - Niech pan mówi dalej.-
- Nie mogliśmy z Sethem dopuścić do tego, by zdał pan
sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Teraz ro-
zumie pan dlaczego, prawda, szefie?
Dyrektor pokiwał wolno głową. Nic jednak nie powiedział.
- Przedstawiliśmy panu ten problem jako teoretyczny.
Baliśmy się, że pan się połapie, w czym rzecz. Ale wczoraj
wieczorem widziałem się z człowiekiem interesującym się
szachami bajkowymi i on jest pewien, że potrafi rozpracować
to równanie. Nawet gdyby mu się nie udało, znamy teraz typ
człowieka, który potrafi operować zmiennymi prawd. To tylko
kwestia selekcji. Jeśli się panu nie uda, to tylko dlatego, że nie
można znalezć właściwego człowieka. To nie będzie pańska
wina. Wie pan, jakiego rodzaju umysłu szukać.
- To bliskie kazuistyki - powiedział Cameron. - Ale brzmi
logicznie. Zbyt mało jednak orientuję się w sytuacji. Niech mi
pan powie. Gdzie jest Seth?
- Nie żyje.
Chwila milczenia. Potem...
- Niech pan zacznie od początku. Miejmy to już za sobą,
Ben. I to szybko.
Blisko godzinę pózniej Cameron powiedział: - Gdybym od
samego początku był o wszystkim poinformowany, osz-
czędziłoby mi to kłopotów z samym sobą. Ale gdybyście
zreferowali mi sytuację od razu, ciężar odpowiedzialności
wpędziłby mnie zapewne w szaleństwo. Niech pan posłucha. -
Opowiedział DuBrosowi o falującym lustrze, o miękkiej gałce
u drzwi, o plastycznej łyżce i przesuwającej się podłodze. -
Wszystko to wymierzone jest w moje poczucie bezpieczeństwa,
rozumie pan? Starają się mnie doprowadzić do takiego stanu, w
którym będę niezdolny do podejmowania decyzji. Oględnie
mówiąc, rozwijają we mnie nerwicę lękową. Wiedziałem, że to
niemożliwe, chyba że w grę wchodzą zdobycze nauki,
których my jeszcze nie opanowaliśmy. Ale...
DuBrose'owi zaschło w gardle. - Boże! Gdyby pan nam tylko
powiedział!
- Nie śmiałem. Z początku nie wiedziałem, co się ze mną
dzieje. Myślałem, że to obiektywne przywidzenia, i usiłowałem
znalezć wyjaśnienie. Nie znalazłem żadnego. Istniały dwie
możliwe odpowiedzi. Albo traciłem zmysły, albo byłem ofiarą
zaplanowanej kampanii. W tym drugim przypadku musiał
istnieć motyw - nie wiedziałem tylko jaki. Ale domyślałem
się, że chodzi o doprowadzenie mnie do szaleństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •