[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I zlewa swoje złote świec blaski obficie
Na firanki z muślinu i proste nakrycie.
tłum. Jan Opęchowski
121
C
Sługa wielkiego serca, która pono w tobie
Cichą zazdrość budziła - już śpi w skromnym grobie...
Winnibyśmy jej jednak zanieść trochę kwiatów.
Umarli muszą z bólem poglądać z zaświatów,
Gdy pózna jesień starych drzew gałęzie strzyże,
A wiatr z pogwizdem smaga na mogiłach krzyże,
I pewnie niewdzięcznymi im się żywi zdają,
%7łe w ciepłych swych posłaniach już o nich nie dbają,
Kiedy tam, pożerane przez snów czarnych mary,
Bez kominkowych gawęd, w łożnicach bez pary,
Stare, zziębłe szkielety, przez czerwie jedzone,
Czują, jak na nie ciekną krople wystudzone
i jak czas je zatapia - a na grobu kracie
Murszeją nie zmieniane kwiatów czarne nacie.
Gdybym tak przy kominka ogniu migotliwym
Ujrzał ją zagłębioną w fotelu leciwym;
Gdybym tak w noc grudniową, sinawą i chłodną,
Obaczył w swej sypialni cichą, skromną, godną
Postać jej, przychodzącą z łożnicy wieczystej,
By wychowańca wzrokiem otulić jak dziecko -
I co bym odpowiedział tej istocie czystej,
Widząc spadłą z powieki żalu łzę zdradziecką?
tłum. Bohdan Wydżga
122
CI
Wśród mgły i deszczu
O przedwiośnia błotniste, gasnące jesienie!
Zimy sen przynoszące - kocham was i cenię,
Bo mi serce i umysł spowijacie tkanym
Całunem z par ulotnych, grobem nienazwanym.
Gdy na wielkiej równinie wiatr suchy łomoce,
Chorągiewka na dachu chrypi w długie noce,
Rozpościerać zaczyna dusza w swym ostępie
Szerzej niż w czas kwitnienia swoje skrzydła sępie.
Nic tak nie koi serca, w którym ból zagościł
I na które od dawna szron spada miarowo
- Auro jakże niewdzięczna, pór naszych królowo -
Jak stałe przebywanie wśród twych mdłych ciemności...
- Chyba że w noc bez blasku ludzi obcych dwoje
Zechce w łóżku przygodnym uśpić smutki swoje.
tłum. Marianna Zajączkowska-Abrahamowicz
123
CII
Sen paryski
Poświęcone Konstantynowi Guysowi
I
Osobliwy pejzaż dziś śniłem,
Jakiego nie widział nikt żywy -
I z jego wspomnieniem zawiłem
Uroki się plączą i dziwy.
Sen to cudotwórca-fantasta!
Kaprys mu szczególny nakazał,
%7łe z mojego widma czy miasta
Wszelaką roślinność wymazał.
Zwolennik oka hegemonii,
Dla niego wyprawił on gody
Upajającej monotonii
Z metalu, marmuru i wody.
Pilastry, kolumny, arkady
Tworzyły aleje jedynie;
Z basenów wód lśniące kaskady
Ciekły w złota starą patynę;
Poprzez katarakt ciężkie wody -
Fałdziste z kryształu zasłony -
Skrzyły się przez te żywe lody
Brylantowe srebrnych ścian szrony.
Drzemiące stawy ocieniały
Nie wierzby, ale kolumnady -
W zwierciadle wód się przeglądały,
Kołem obsiadłszy je, najady.
Płyty różowe i zielone,
Tworzące sinych wód wybrzeże,
Na mil tysiące rozciągnione -
Płynęły w świata gdzieś rubieże;
Kamienie żywe i iskrzące,
Wód tafle - magiczne, wyśnione -
Zwierciadła, stropów sięgające,
Tym, co odbijały - olśnione.
Majestatyczny i milczący
124
Ganges na skraju firmamentu
Wylewał z urn swój skarb ciekący -
W otchłań przez stok z diamentu.
Pan środków, żywiołów, przestrzeni,
Nie wiążąc niczym swej swobody -
Pod tunelem z drogich kamieni
Puściłem oceanu wody;
I wszystko - nawet czarne bryły
Były błyszczące i tęczowe -
I wody jasne się toczyły,
Ujęte w brzegi kryształowe.
Zresztą ani gwiazdy, ni słońca,
Ni zorzy, co by nieba brzaskiem
Oblała te cuda bez końca:
Zwieciło wszystko własnym blaskiem!
I dziw nad dziwy (nakaz stylu:
Wszystko dla oka - nic dla ucha!) -
Ponad przewałem mas wód tylu
Wiecznie się słała cisza głucha.
II
Gdym ciężkie rozwarł swe powieki,
Poznałem nędzę własnej nory -
A w głębi duszy mej kalekiej
Przeklętych cierpień stare zmory;
Zegara grobowe dzwonienie
Brutalnie znaczyło południe -
A niebo ciężkie lało cienie
W ludzkiego bytu mroczną studnię.
tłum. Bohdan Wydżga
125
CIII
Zorza poranna
Pobudka grała na dziedzińcach koszar
I dmuchał wiatr po latarnianych kloszach.
Była godzina, kiedy sny złośliwe
Targają chłopców za czarniawą grzywę;
Gdy lampa tocząc zrenicą przekrwioną
Od dnia odcina się plamą czerwoną;
Gdy dusza ciałem przywalona sennym
Powtarza walkę lampy z światłem dziennym.
Jak łzy na twarzy, które wietrzyk spija,
Tak drżąc w powietrzu mnóstwo rzeczy mija.
On ma dość pióra, ona - dość kochania.
Tu, ówdzie dym się nad domem wyłania,
Płatne kobiety, z rozchyloną wargą,
Z siną powieką, śpią tępo i twardo;
Nędzarki chroniąc piersi chude, zimne,
Dmuchają w palce i w piecyki dymne.
Była godzina, gdy w biedzie i chłodzie
Wzrastały bóle kobiety w porodzie.
Jak spazmy - zanim krew do ust się rzuci -
Pruł szarą przestrzeń z dala śpiew koguci.
Gmachy grążyły się we mglistej toni,
W szpitalach chorzy leżeli w agonii,
Ostatnie w czkawce wydając rzężenie,
Nocni birbanci wlekli się jak cienie.
Jutrznia, różowo, zielono ubrana,
Szła wolno, brzęcząc, gdzie pusta Sekwana.
Staruszek Paryż powieki przecierał
I pracowicie stos narzędzi zbierał.
tłum. Adam Ważyk
126
Wino
CIV
Dusza wina [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •