[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 słowem  minę miał tak sympatyczną, że kilku dobrodusznych jegomościów zawołało doń:
 Dzień dobry! %7łyczymy wesołych świąt!  Scrooge często potem zapewniał, że słowa te
brzmiały mu w uszach niczym najradośniejsza muzyka.
51
Nim uszedł daleko od domu, zobaczył idącego z przeciwnej strony jegomościa, który od-
wiedziwszy go wczoraj w kantorze spytał:  Czy to firma Scrooge a i Marleya? Gdy Scrooge
pomyślał, jakim spojrzeniem obrzuci go przy spotkaniu ów stary człowiek, poczuł w sercu
przykry ból; znał przecie swą powinność i bez wahania ją wypełnił. Przyśpieszywszy kroku
chwycił starca za obie ręce i odezwał się tymi słowy:
 Witam drogiego pana. Jak zdrowie? Mam nadzieję, że powiodła się panu wczorajsza
kwesta? Nadzwyczajnie to zacne z pana strony. %7łyczę wesołych świąt.
 Pan Scrooge?
 Nie inaczej  odparł Scrooge.  Tak właśnie brzmi moje nazwisko, a obawiam się, że
nie jest ono panu nazbyt miłe. Niechże mi pan wybaczy wczorajszy mój postępek. I czy ze-
chce pan łaskawie...  tu Scrooge szepnął mu coś do ucha.
 Mój Boże!  zawołał zacny jegomość w osłupieniu.  Drogi panie, czy pan mówi serio?
 Najzupełniej serio  zapewnił go Scrooge.  Ani pensa mniej. Widzi pan, chciałbym
spłacić w ten sposób bardzo stary dług. Więc czy raczy mi pan wyświadczyć tę uprzejmość?
 Ach, drogi panie  odparł zacny jegomość  nie wiem, doprawdy, co mam rzec tak hoj-
nemu ofia...
 Proszę, niechże pan o tym nie wspomina  przerwał mu Scrooge.  Będę pana oczekiwał
niecierpliwie. Przyjdzie pan?
 Przyjdę na pewno  zawołał zacny jegomość. Nikt nie mógłby wątpić, że dotrzyma słowa.
 Dziękuję panu  rzekł Scrooge.  Jestem panu serdecznie zobowiązany. Stokrotne dzięki.
Bóg zapłać.
Doszedł do kościoła, potem przechadzał się po ulicach obserwując przechodniów, głasz-
cząc dzieci po głowach, życzliwym słowem zagadując żebraków, zerkając do kuchen w sute-
renach domów i w okna mieszkań nad nimi. Otóż przekonał się zdumiony, że wszystko, każ-
dy najmniejszy drobiazg, sprawia mu przyjemność. Nie przypuszczał nawet, że zwykła prze-
chadzka  że cokolwiek na świecie może go uczynić tak bardzo szczęśliwym. Po południu
skierował kroki do dzielnicy, w której mieszkał jego siostrzeniec.
Kilkanaście razy przeszedł pod domem, zanim ośmielił się zbliżyć do drzwi. W końcu jed-
nak zebrał się w sobie, skoczył  i zastukał.
 Pan w domu?  spytał służącej.  Miła dziewczyna. Ach, jaka miła!
 Tak, proszę pana.
 A gdzie jest w tej chwili, kochaneczko?
 W jadalni, razem z panią. Niech pan pozwoli, zaprowadzę na górę.
 Nie trzeba, kochaneczko. Twój pan zna mnie dobrze  rzekł Scrooge, już z ręką na klam-
ce drzwi jadalni.  Sam wejdę, moja droga.
Nacisnął leciutko klamkę i wsunął głowę przez szparę w drzwiach. Siostrzeniec Scrooge a
i jego żona wpatrywali się w stół pięknie zastawiony świątecznymi przysmakami. Cóż, wia-
domo, że młode gospodynie skłonne są okazywać szczególną nerwowość w tego rodzaju
okolicznościach i wolą raz jeszcze sprawdzić, czy wszystko jest, jak być powinno.
 Fred!  zawołał z cicha Scrooge.
Wielkie nieba, jak ta żona siostrzeńca Scrooge a podskoczyła! Scrooge zupełnie zapo-
mniał, że podczas zabawy w ślepą babkę usadowiono ją wygodnie w fotelu i podsunięto sto-
łeczek pod nogi; gdyby był o tym pamiętał, za nic na świecie nie naraziłby jej na taki prze-
strach.
 Któż to, u Boga?  zawołał Fred.  Czy mnie oczy mylą?
 To ja  odparł Scrooge.  Twój wujaszek Scrooge. Przyszedłem na obiad. Czy wolno
wejść?
Czy mu wolno wejść! Cud to prawdziwy, że mu siostrzeniec ręki przy powitaniu nie urwał.
Po pięciu minutach Scrooge czuł się jak u siebie w domu. Jakże serdeczne zgotowano mu tu
przyjęcie! %7łona Freda wyglądała dokładnie tak samo, jak podczas odwiedzin Scrooge a i Du-
52
cha Tegorocznej Wigilii. A gdy Topper przyszedł, okazało się, że i on wygląda tak samo. I
pulchna siostra wyglądała tak samo. I w ogóle wszyscy goście byli dokładnie tacy, jak pod-
czas tamtych odwiedzin. Zachwycające towarzystwo, zachwycające gry, zachwycająca har-
monia  ach, szczęście, szczęście prawdziwe!
Ale nazajutrz rano udał się Scrooge do kantoru. Jak wcześnie! Gdyby mu się tylko udało
przyjść tam przed Bobem i przyłapać go na spóznieniu! Gorąco, z całego serca tego pragnął.
No i udało mu się. Naprawdę. Zegar wybił dziewiątą  Bob jeszcze nie przyszedł. Piętna-
ście po dziewiątej  jeszcze go nie ma. Spóznił się o całe osiemnaście i pół minuty. Scrooge
zostawił drzwi swego pokoju szeroko otwarte; chciał widzieć Boba, gdy ów będzie się prze-
mykał do swej nory.
Bob zdjął kapelusz, zanim otworzył drzwi; zdjął także biały włóczkowy szal. W sekundę
siedział już na stołku wodząc piórem po papierze z taką prędkością, jakby usiłował dopędzić
ową minioną dziewiątą godzinę.
 Hej tam!  burknął Scrooge naśladując tak wiernie, jak to było możliwe, dawny swój
gniewliwy ton.  Co to ma znaczyć?  Jak pan śmiesz przychodzić do pracy o tej porze?
 Bardzo pana przepraszam  wyjąkał Bob.  Istotnie się spózniłem.
 Spózniłeś się pan. Czyżby  szydził Scrooge.  No myślę, że się spózniłeś. Proszę tu do
mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •