[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczu łzy.
- Dobrze znam twoje poglądy na temat rodziny i małżeństwa. Wyraziłeś
je jasno i dobitnie. Uważałam jednak, że łączy nas coś specjalnego. Pogodziłam
się z faktem, że nie chcesz rozmawiać o przyszłości. Myślałam, że będę
potrafiła z tym żyć.
Wzięła głęboki oddech. Wciąż zwrócona twarzą do okna, ciągnęła:
- Ale jednego nie mogę zrozumieć. Skoro nigdy, nawet przez moment nie
rozważaliśmy naszej wspólnej przyszłości, dlaczego uznałeś za konieczne
podsunięcie mi do podpisania intercyzy? Przecież ani razu, nawet jednym słów-
kiem, nie wspomniałeś o małżeństwie!
Zapadła cisza. Nie mogąc doczekać się odpowiedzi, Marcie odwróciła się.
To, co ujrzała, zaskoczyło ją. Z poszarzałą twarzą, Chance czytał umowę w
takim napięciu, że chyba w ogóle nie słyszał, co mówiła. W końcu uniósł głowę.
- To jest przecież umowa przedślubna. Skąd ją masz? - spytał.
- Nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam?! - krzyknęła Marcie z irytacją. -
Twój adwokat przywiózł mi ją dziś po południu i zażądał, bym ją podpisała.
- Mój adwokat? Kevin Prichard kazał ci to podpisać? Skąd on to
wytrzasnął?
- Kevin Prichard? Kto to jest Kevin Prichard?! - Teraz Marcie wyglądała
na kompletnie zagubioną.
- 110 -
S
R
- Kevin Prichard jest moim adwokatem. I zupełnie nie rozumiem,
dlaczego do ciebie pojechał. A jeśli chodzi o to - dodał i uniósł wysoko
dokument - zupełnie nie mam pojęcia, co to jest.
- Nie, nie tak nazywał się człowiek, który mi to przywiózł. Tamten
nazywał się George Dun...
- George Dunlop? - Wściekłość ściągnęła twarz Chance'a, wykrzywiając
rysy. - To jest adwokat mojego ojca. Więc to sprawka tatuśka - wyszeptał
chrapliwie.
- Twojego ojca? - Marcie podeszła do niego. - Nie rozumiem. Dlaczego
twój ojciec to zrobił? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Ty i ja nigdy nie
rozmawialiśmy o przyszłości. O wspólnej przyszłości.
Jej głos drżał. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć, co myśleć. Czuła,
że najprawdopodobniej widzi Chance'a po raz ostatni. Wiedziała, że zrobiła
dość, by go zranić.
Czytała z wyrazu jego twarzy wszystkie targające nim uczucia. Z wolna
opuszczały ją wszelkie myśli i emocje. Bała się. Co będzie dalej?!
Na odpowiedz nie musiała długo czekać.
Chance porwał ją w ramiona. Objął mocno jej drżące ciało. Głaskał jej
włosy. Musiał przekonać Marcie, udowodnić, że nie miał z tym nic wspólnego.
- Przepraszam, Marcie - wyszeptał. - Uwierz, proszę, że nic o tym nie
wiedziałem. Nie mógłbym zrobić ci czegoś takiego. Tylko mój ojciec jest do
tego zdolny. A wszystko dlatego, że zabrałem cię na obiad do jego rezydencji.
Postąpił zgodnie ze swoją naczelną życiową zasadą: przede wszystkim chroń
swój majątek. A że żenił się już sześć razy, ma na pewno wielkie doświadczenie
w przygotowywaniu umów przedmałżeńskich.
Marcie wyczytała w jego oczach, że mówi prawdę. Zmieszała się.
- Ale czemu w ogóle przypuszczał, że my...
- %7łe zamierzamy się pobrać?
- Tak. %7łe zamierzamy się pobrać. - Zawstydzona, spuściła oczy.
- 111 -
S
R
Po raz pierwszy myśl o małżeństwie nie napawała Chance'a przerażeniem,
chociaż do tej pory tak starannie jej unikał. Milczał, szukając właściwych słów.
- Kto wie? - Udawaną obojętnością próbował zamaskować budzącą się
obawę. - Może chociaż raz staruszek miał rację? Może rzeczywiście
powinniśmy się pobrać? - Zakasłał nerwowo. - Co o tym sądzisz?
Wiadro lodowatej głowy wylane na głowę Marcie nie dałoby zapewne
takiego efektu jak te słowa.
Wróciła do rzeczywistości szybciej, niż myślała. Wyrwała się z objęć
Chance'a. Po jej policzku spłynęła samotna łza.
- Myślę, że to jest najobrzydliwsza, najbardziej bezduszna propozycja,
jaką kiedykolwiek usłyszałam.
Chance zastygł, zdumiony.
- Słucham? - wybąkał po chwili.
- Powiedziałeś to tak, jakbyś rozważał, do którego kina pójdziemy. A
jeżeli tak traktujesz nasz związek, to ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. -
Były to najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek przyszło jej wypowiedzieć.
Ale nie miała wyboru.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, podeszła do drzwi.
- Nie sądzę, by coś jeszcze zostało do powiedzenia. Myślę, że powinieneś
już pójść.
Chance wyciągnął ku niej ręce, lecz Marcie odsunęła się.
- Proszę, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.
- Dlaczego to robisz, Marcie? Nie pozwól, by mój ojciec wbił klin między
nas.
- Tu nie chodzi o twojego ojca. Wszystko było takie cudowne, byłam tak
szczęśliwa, że już prawie przekonałam samą siebie, że potrafię żyć z tobą bez
żadnych zobowiązań. Niestety, łudziłam się. Ty najwidoczniej nie traktowałeś
naszego związku zbyt poważnie. Ja tak nie potrafię.
Oczy zaszły jej łzami. Z jej piersi wydobył się głuchy szloch.
- 112 -
S
R
- Nie mogę też oczekiwać, że ochoczo zgodzisz się dzielić ze mną moje
życie. Nigdy nie byłbyś szczęśliwy w domu, który sobie wymarzyłam, który jest
dla mnie bardzo ważny. Czułbyś się skrępowany, zniewolony. Widzę to teraz
wyrazne. Starałam się usilnie nigdy o tym nie myśleć, lecz sam mnie do tego
zmusiłeś. Po prostu każde z nas marzy o czymś zupełnie innym. - Zamrugała
gwałtownie powiekami. - Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście w życiu,
cokolwiek to dla ciebie oznacza.
- O czym ty mówisz? - spytał Chance. W jego głosie słychać było nuty
prawdziwego przerażenia. - Ja doskonale wiem, czego potrzebuję. Kogo
potrzebuję.
- Do widzenia, Chance. - Marcie wypchnęła go za próg i zatrzasnęła
drzwi.
Nie chciała słuchać jego zapewnień o miłości. Choć wcale nie była
pewna, że to właśnie usiłował jej powiedzieć. Czuła, jak bardzo mocno bije jej
serce. Z trudem chwytała powietrze. Lecz wiedziała, że postąpiła słusznie.
Lepiej teraz niż wtedy, gdy będzie za pózno.
Rozejrzała się po salonie. Popatrzyła na choinkowe ozdoby i na ślicznie
zapakowane pudełko z imieniem Chance'a pod drzewkiem. Boże Narodzenie,
które miało być najwspanialsze, będzie najgorszym dniem w jej życiu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •