[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ją z pamięci. A nawet ze snów.
Luke miał sen. Zawiły i dziwaczny. Była w nim Katrin, w
pełnej idiotycznych falbanek ślubnej sukni i z paskudnymi
okularami na nosie. Szła pod ramię z ojcem Luke'a, który
niósł pod pachą fajkę do nurkowania i gazetę. Potem Katrin w
towarzystwie Guya stała na płycie lotniska. Obok nich trzy
kuce islandzkie ubrane w wiejskie spódniczki. Katrin śmiała
się drwiąco, kiedy Luke wspinał się na pokład samolotu.
Zbudził się, wcią\ mając w uszach ten okropny śmiech.
Przetarł oczy. Dobrze, \e przynajmniej była ubrana,
pomyślał. Jeszcze jedna noc pełna erotycznych snów mogła go
wykończyć. Nie potrafił zrozumieć, co miał ten sen oznaczać.
I dlaczego znalazł się w nim Guy. Był przekonany, \e nic dla
niej nie znaczył.
Cię\ko wstał z łó\ka. Najlepsze, co mógł zrobić, to pójść
za jej radą. Zapomnij o mnie, powiedziała. I postanowił
usłuchać, najszybciej jak będzie to mo\liwe.
Przy odrobinie starań mógł opuścić hotel w półtorej
godziny. Z taką te\ myślą poszedł pod prysznic. W drodze do
jadalni wymeldował się w recepcji. Przy stole młodzieniec
imieniem Stan napełniał właśnie kawą fili\ankę Ruperta. Z
ulgą Luke dostrzegł Katrin przyjmującą zamówienie przy
innym stoliku.
Zamieniła się, by nie musieć z nim rozmawiać.
Po śniadaniu Luke po\egnał się prędko i ruszył w jej
stronę. Stanął tu\ za nią i powiedział przyjaznie:
- Chciałem się po\egnać, Katrin. Podziękować za
wszystko, co zrobiłaś przez ten tydzień. - Musiało to dać jej
wiele do myślenia.
Wyprostowała się. Trzymała naręcze brudnych naczyń.
- Do widzenia, sir - powiedziała uprzejmie. - śyczę
bezpiecznej podró\y.
Lecz jej spojrzenie nie było uprzejme. Ani trochę.
- Mówiłem ju\, \e, moim zdaniem, marnujesz się jako
kelnerka. .. - powiedział. - Jesteś zbyt inteligentna. Powinnaś
wyjechać stąd do wielkiego miasta i podjąć pracę bardziej
odpowiednią dla ciebie. Pojedz, na przykład, do Nowego
Jorku. Albo do San Francisco.
Z głośnym sykiem wciągnęła powietrze przez zaciśnięte
zęby. Palce zacisnęły się na krawędzi tacy.
- Zmiało - dodał miękko. - Rzuć we mnie.
- To by mnie drogo kosztowało, sir - odparła i
uśmiechnęła się promiennie. - A teraz, jeśli pan pozwoli,
wrócę do pracy.
- Do widzenia, Katrin. - Z trudem ukrył kipiącą w nim
złość. Obrócił się na pięcie, kiwnął na po\egnanie kilku
Włochom i wyszedł z jadalni.
Chwilowa złość. To wszystko. A lekarstwo? Wyjechać jak
najprędzej.
Zapomnieć Katrin Sigurdson. Jej urodę i śmiech. Jej
awanturniczą naturę i niezale\ność. Jej ciało. I jej tajemnice.
Pora skierować \ycie w stare, bezpieczne koleiny.
Luke zabrał torbę z recepcji i poszedł na parking. Jadąc
wzdłu\ jeziora, zostawiając pensjonat za plecami, mówił
sobie, \e cieszy się, i\ wyje\d\a. Bo to była prawda.
Cię\ko pracował, by poukładać sobie \ycie. I nie
zamierzał pozwolić, by niebieskooka blondynka, nawet
piękna, zrujnowała je.
ROZDZIAA ÓSMY
Minęło pięć dni od wyjazdu z pensjonatu. Luke zostawił
swój wspaniały, srebrny samochód w gara\u obok swego
ultranowoczesnego domu w Pacific Heights i wszedł do
środka. I jak za ka\dym razem, gdy wracał po dłu\szej
nieobecności, uderzało go, jak zimne i bezosobowe było jego
wnętrze. I, jak zwykle pomyślał, \e powinien ten dom
sprzedać.
Czemu w ogóle zdecydował się go kupić?
śeby pokazać, \e mnie na to stać, pomyślał. śe Luke
MacRae z Teal Lake ma presti\owy adres w San Francisco,
mieście uwa\anym za najpiękniejsze w Ameryce. I, rzecz
jasna, \eby odciąć się zupełnie od przeszłości.
Nie znosił tego domu. Nie wiedział, co począć z wielkimi,
pustymi przestrzeniami, pełnymi betonu, szkła i stali.
Powinien kupić kawał ziemi z dala od miasta i pobudować
dom z drewna i kamieni. Z widokiem na pla\Ä™ i ocean. Czas
zająć się tym, pomyślał. Zapoznać się z ofertami gruntów,
rozejrzeć za dobrym architektem.
Luke przejrzał korespondencję. Włączył komputer i
przeczytał listy elektroniczne. Wysłuchał wiadomości
nagranych na automatycznej sekretarce. Trzy z nich były od
kobiet, z którymi spotykał się w przeszłości. Podszedł do
olbrzymiego okna. To był jeszcze jeden z powodów, dla
których kupił ten dom. Nieprawdopodobny widok. Jachty na
turkusowych wodach zatoki. Daleko, za delikatną mgiełką,
miasto na wzgórzach.
Było wczesne przedpołudnie. Powinien pojechać do biura
w eleganckiej, strzelistej Transamerica Pyramid. Powinien
zrobić dobrą minę do złej gry, jakby nic się nie stało.
Nie było wiadomości od Katrin.
Bo i skąd? Po pierwsze, nie znała jego adresu. Poza tym,
nie miała \adnego powodu, by szukać z nim kontaktu. Za to
miała wiele powodów, by go unikać.
Niestety, nie zdołał jeszcze o niej zapomnieć.
Mógł spotkać się z dwiema dziewczynami w Nowym
Jorku. Obie były ambitne, obie wiodły pełne sukcesów \ycie. I
obie wyraznie dawały do zrozumienia, \e z ochotą ogrzałyby
mu łó\ko.
Nie umówił się z \adną z nich.
Przypomniał sobie o trzech fotografiach, które zrobił
Katrin grajÄ…cej we frisbee z LarÄ… i Tomasem. Trzeba je
wywołać, pomyślał.
Kiedy otwierał walizkę, zadzwonił telefon.
- Halo?
- Cześć, Luke, tu Ramon. Nie byłem pewien, czy będziesz
ju\ dzisiaj.
Luke musiał zmierzyć się z kolejnym, całkiem
irracjonalnym rozczarowaniem. śe to nie była Katrin.
- Cześć, Ramon. Przyjechałem przed godziną. To była
dobra konferencja. Wynegocjowałem kilka niezłych
kontraktów. A co u ciebie?
Ramon Torres był wysokim oficerem policji. Spotkali się
przed laty w klubie tenisowym. Rozegrali wiele zaciętych
pojedynków. Z wolna znajomość przerodziła się w prawdziwą
przyjazń. Przynajmniej dwa razy w miesiącu wspólnie zjadali
lunch. Czasem Luke był zapraszany na obiad z \oną Ramona,
Rositą i trójką ich dzieci. Z biegiem lat poznali się na tyle, \e
wiedzieli, i\ obaj wywodzą się z nizin społecznych. Luke z
Teal Lake, Ramon ze slumsów Mexico City.
- Mam zarezerwowany kort na jutro w południe -
powiedział Ramon. - Zagrasz ze mną? Potem moglibyśmy
pójść na lunch. Je\eli znajdziesz trochę czasu.
- Chętnie. Zwietny pomysł. Jak zawsze podczas takich
imprez jadłem za du\o... Do zobaczenia jutro.
Luke odło\ył słuchawkę, przebrał się i pojechał do
najbli\szego zakładu fotograficznego. Zdjęcia miały być
gotowe następnego ranka. Postanowił więc, \e odbierze je w
drodze do klubu tenisowego.
I tak oto następnego dnia, kwadrans przed południem,
Luke wyszedł od fotografa z kopertą w dłoni. Wsiadł do auta i
pojechał do klubu. Zaparkował w pewnym oddaleniu od
pozostałych samochodów. Był to jeden z tych letni dni, kiedy
miasto spowija gęsta mgła.
Bardzo odpowiednia pogoda, pomyślał Luke, z wahaniem
patrząc na kopertę. Od wyjazdu z Manitoby \ył jak w gęstej
mgle. Oczywiście, podczas spotkań w Nowym Jorku i pózniej,
w biurze, pracował jak zawsze bardzo wydajnie. Ale po pracy
miał wra\enie, jakby znajdował się w dziwnym, nierealnym
świecie. Jakby jakaś jego cząstka została w Askja.
Mimo powrotu do codziennego \ycia, wcią\ nie mógł
zapomnieć Katrin.
Rozerwał kopertę z dziwnym uczuciem, \e gdyby obejrzał
się za siebie, ujrzałby ją. Patrzącą na niego błyszczącymi,
niebieskimi oczami.
Co za głupstwa. Przecie\ nie \yczył sobie, \eby jakaś
kobieta przewracała mu \ycie do góry nogami.
Zdecydowanym ruchem wyjął zdjęcia z koperty. Serce
omal nie wyskoczyło mu z piersi. Była tam, na pla\y. Z
rozwianymi włosami. Roześmiana.
Taka młoda i beztroska. I taka piękna.
Wsunął zdjęcia do torby i szybkim krokiem ruszył do
klubu. Był ju\ spózniony. A przecie\ nie spózniał się nigdy.
Ramon był ju\ na korcie. wiczył serwis.
- Buenos dias, amigo - powiedział. - Dobrze się czujesz? -
spytał, patrząc nań uwa\nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •