[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uniesienie, lecz jednocześnie zrodziła się tęsknota za nim.
Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i że krzew magnolii,
któremu się przyglądała, staje się rozmazany i niewyrazny.
W tej samej chwili usłyszała za sobą kroki, lecz ponieważ
nie chciała, żeby ktokolwiek ujrzał ją w tym stanie, nie
odwróciła głowy, mając nadzieję, że jeśli to ogrodnik, to
minie ją bez słowa. Kiedy kroki zatrzymały się, Imeldra
pomyślała, że to pewnie służący z jakąś wiadomością. Wytarła
oczy ukradkiem, odwróciła się i zamarła.
Przed nią stał markiz. Wyglądał imponująco, wysoki i
barczysty, na tle kwitnących krzewów, a w jego twarzy był
wyraz, jakiego dotychczas nie widziała. Nie była w stanie
ruszyć się ani cokolwiek powiedzieć. Potem widząc, że
markiz rozpostarł ramiona, rzuciła się z okrzykiem radości w
jego objęcia.
Czuła, jak mu serce bije i jak jego usta szukają jej ust. Gdy
zaczął ją całować, wydało jej się, że słońce śle ku nim swoje
blaski. Pocałunki markiza były namiętne i ogniste, nie tylko
dlatego że bardzo mu jej brakowało, lecz także dlatego że
obawiał się, iż mógłby ją utracić. Po chwili, która wydała się
całym wiekiem, kiedy markiz więził ją w swoim uścisku i
wprawiał w stan ekstazy pocałunkami, uwolnił jej usta.
- Kocham cię... kocham! - mówiła bezładnie. - Jak to
możliwe, że wróciłeś tak prędko?
Mówiąc to przestraszyła się, że być może okazało się, że
jej ojciec pomylił się i markiz w ogóle nie pojechał do Włoch.
Jakby czytając jej myśli, markiz przytulił ją mocniej.
- Jestem uratowany, kochanie - powiedział. - Teraz już
mogę uczynić cię moją żoną.
Znów ją pocałował, a jego pocałunek był gorący niczym
ogień, lecz Imeldra nie czuła strachu. Wiedziała, że bierze ją
w posiadanie jak swoją własność od dawna mu przeznaczoną.
Gdy obojgu już brakło tchu, markiz odezwał się chrapliwym
głosem:
- Jak to możliwe, że jesteś taka piękna? Piękniejsza niż
wówczas, kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy. Zawsze byłaś
moja. Ale kocham cię nie tylko dla urody. Kocham całą twoją
istotę, która do mnie należy.
Jego słowa wprawiły Imeldrę w drżenie. Chowając twarz
na jego ramieniu wyszeptała:
- Jakim sposobem mnie odnalazłeś? Nie spodziewałam
się, że wrócisz do Anglii tak szybko!
Markiz roześmiał się radośnie.
- Kiedy poradziłaś mi, co mam zrobić, od razu udałem się
do Paryża.
- Ja tobie poradziłam? - zdziwiła się Imeldra. - Skąd
mogłeś wiedzieć, że ta informacja pochodzi ode mnie?
Markiz spojrzał na nią z wyrazem czułości.
- Nie zapominaj, jak bardzo jesteśmy sobie bliscy i jak
doskonale się rozumiemy, moja droga. Czy wyobrażasz sobie,
że biorąc do ręki kartkę, którą ty pisałaś, że czytając twoje
słowa, mogłem nie wiedzieć, że pochodzą od ciebie?
- Rzeczywiście byłeś tego pewien? - zapytała.
- Najzupełniej!
- Ale przecież nie wiedziałeś, że odkryłam twój sekret.
Markiz uśmiechnął się.
- Nie trzeba być detektywem, żeby się o tym przekonać.
Opowiem ci o tym przy innej okazji, a teraz chciałbym cię
tylko całować i zapytać, kiedy zostaniesz moją żoną.
I nie czekając na jej odpowiedz, zaczął ją całować. Po
chwili odsunęła go od siebie i rzekła:
- Jestem taka ciekawa... tak strasznie ciekawa... nawet nie
marzyłam, że przyjedziesz do mnie... że mnie odnajdziesz.
- Nie doceniasz bystrości mojego umysłu i... mojej
miłości - rzekł markiz. - W przyszłości nigdy ci nie pozwolę,
byś odeszła bez słowa.
Jego usta musnęły jej policzek.
- Kiedy w pośpiechu' i bez pożegnania opuściłaś Marizon
- powiedział - początkowo nie mogłem zrozumieć, co się
stało.
- Miałam nadzieję, że pan Gladwin wyjaśni ci, że mój
ojciec uległ wypadkowi.
- O tym powiedziano mi, zanim nawet zadałem pytanie. -
Imeldra spojrzała na niego ze zdumieniem, a markiz wyjaśnił:
- Gdy mój gość odjechał, znalazłem się w takiej depresji, że
pragnąłem natychmiast z tobą porozmawiać. Nie zamierzałem
ci mówić, co się stało, lecz chciałem znalezć się blisko ciebie.
Przy tobie czułem się bezpiecznie i mogłem choć na chwilę
uciec od dręczących mnie koszmarów. - Imeldra słuchała
uważnie nie przerywając mu, a on mówił dalej: - Zapytałem
więc o ciebie kamerdynera, a on mi odrzekł:
 Panna Gladwin odjechała, milordzie. Przysłano po nią
powóz, bo jak słyszałem, jej ojciec miał wypadek."
 Wyjechała? - zapytałem w oszołomieniu. - Kiedy to się
stało?"
 Proszę pozwolić mi zebrać myśli - odpowiedział. - Było
to zaraz potem jak panna Gladwin opuściła bibliotekę, gdzie
szukała jakiejś książki i udała się na górę. W chwilę pózniej
posłałem do niej lokaja z listem, który dla niej przywieziono."
- Zatem domyśliłeś się - odezwała się Imeldra - że będąc
w bibliotece mogłam podsłuchać twoją rozmowę prowadzoną
w sąsiednim pokoju.
- Byłem wręcz tego pewien - odrzekł markiz. -
Pomyślałem najpierw, że opuściłeś Marizon, ponieważ
poczułaś się zgorszona i zaszokowana tym, co usłyszałaś.
- Ale wcale tak nie było - wyjaśniła Imeldra. - Bardzo się
tylko tym wszystkim zmartwiłam i zastanawiałam się, w jaki
sposób mogłabym ci dopomóc.
- Gdybym ja to wówczas wiedział - odrzekł markiz. -
Myślałem wtedy, że cię na zawsze utraciłem.
- Jakże mi przykro - wyszeptała Imeldra.
- Nawet nie przypuszczałem, że będę tak cierpiał na myśl,
że już cię więcej nie ujrzę. Kiedy mój rozum mówił mi jedno,
serce podpowiadało, że myślisz o mnie i mnie kochasz.
- Jak mogłeś nawet przez chwilę sądzić, że może być
inaczej?
Mówiła z taką namiętnością w głosie, że markiz nie mógł
się powstrzymać, żeby jej nie pocałować. Kiedy już minęła
chwila największego uniesienia, usiedli na ławeczce pod
drzewem magnolii i Imeldra położyła głowę na ramieniu
markiza, a on objął ją mocno i delikatnie całował jej włosy i
czoło.
- Kiedy otrzymałem karteczkę mówiącą, że Madame Jolie
jest żoną włoskiego arystokraty, byłem przekonany, że
pochodzi od ciebie. Zdawało mi się, że niebo otwarło się nade
mną, że słońce przebiło ciemności, w których przebywałem
tak długo.
Imeldra spojrzała na niego pytająco.
- Czy wybrałeś się do Włoch? - zapytała.
- Nie, zdecydowałem, że pojadę do Francji - odrzekł. -
Intuicja mówiła mi, że tak właśnie powinienem postąpić.
Znów pocałował ją w czoło.
- Ale wówczas już wiedziałem, kim jesteś naprawdę.
- W jaki sposób do tego doszedłeś? Markiz uśmiechnął
się.
- W Marizon wszyscy o niczym innym nie rozmawiali jak
tylko o wypadku, któremu uległ nasz najbliższy sąsiad hrabia
Kingsclere. - Imeldra uniosła twarz ku niemu, a on dodał: -
Zapominasz, kochanie, że ja mam również konie wyścigowe i
choć konie twojego ojca zawsze zwyciężają, wszystko, co
tylko u hrabiego się wydarzy, jest przedmiotem
zainteresowania moich stajennych, trenerów i w ogóle
wszystkich od chłopca kuchennego począwszy, a na
gospodyni skończywszy.
Imeldra roześmiała się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •