[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Charliemu krew zaczęła dudnić w uszach. W dodatku był wykończony. Zaczęło go ogarniać
przerażenie.
Przede wszystkim musiał przestać wyobrażać sobie najgorsze. Podszedł do huśtawki, usiadł,
odchylił się do tyłu i odepchnął od ziemi. Przez chwilę widział tuż nad stopami wschodzący
księżyc.
- Sam! - krzyknął znowu.
Stadko gołębi poderwało się z gniazd na świerkach i wzbiło w czerniejące niebo. Odczekał,
aż ucichnie łopot skrzydeł i zawołał jeszcze raz.
- Saaaam!
Gdy ucichło echo jego głosu, stał się cud. Z początku dotarł do niego jakiś dzwięk, tak słaby,
że nie miał pewności, czy to przypadkiem nie efekt wyobrazni.
- Charlie!
Z lasu wyszedł Sam, w czapce drużyny Red Sox, sztruksach i trampkach za kostkę. Tuż za
nim wyprysnął spomiędzy drzew Oscar.
- Gdzie byłeś?! - Charlie zeskoczył z huśtawki. - Wystraszyłeś mnie.
- Nigdzie nie byłem, przecież jestem - odparł chłopiec z uśmiechem. - Nie denerwuj się,
wszystko w porządku. Gramy?
- Nie, nie gramy, musimy pogadać.
Młodszy brat podszedł do drewnianego ogrodowego stołu i usiadł na ławce.
- A co się dzieje? - zapytał. - Coś jest niedobrze?
- Miałem fatalny dzień - przyznał się Charlie.
- Dlaczego?
- Przez Tess.
Sam miał oczy jak spodki.
- Aha, czyli jednak cię znalazła.
Charlie poczuł skurcz w żołądku. Co wiedział Sam? I skąd się dowiedział?
- Czy Tess była tu dzisiaj?
- Szukała ciebie.
- Widziałeś ją?
- Widziałem - odpowiedział Sam miękko i łagodnie, jakby mówił do dziecka. - I ona mnie
też widziała.
Charliego opuściła nadzieja. Nie sposób zaprzeczać faktom. Przez wszystkie lata, jakie
spędził w Waterside, nigdy się nie zdarzyło, by żywy człowiek zobaczył jego brata. Ani zresztą
jakiegokolwiek innego ducha. W Salem aż się roiło od samozwańczych czarownic, które
utrzymywały, że mogą rozmawiać z umarłymi, ale Charlie nigdy nie doczekał się żadnego dowodu.
Bardzo często zaglądali do Waterside różni tak zwani parapsychologowie i media, ciągnąc za sobą
zrozpaczonych klientów. Ale nikt z nich nigdy nie zauważył Sama dokazującego z Oscarem, nie
widzieli też duchów swoich bliskich, które dmuchały ku nim lekką bryzą lub przesyłały im jesienny
liść.
- Dlaczego wczoraj w nocy nic mi nie powiedziałeś? - zapytał Charlie.
- Nie wiedziałem. Serio. Nie przyjrzałem jej się zbyt dobrze - tłumaczył się Sam.
- Zabroniłeś mi, pamiętasz?
- Czy ona już wie?
- Nie jestem pewien.
- Jak to: nie jesteś pewien?
- Chyba się domyśla.
- Zaczęła blednąc? Przechodzi dalej?
- Nie wiem.
Charlie odchylił głowę do tyłu i zatopił wzrok w ciemnym niebie. Przez cały dzień
kurczowo trzymał się nadziei, że Tess żyje, ale teraz zyskał pewność, iż jest ona duchem. Na
zachodzie wyłoniły się nierówne plamy obu Obłoków Magellana. W każdym z nich uczeni
doliczyli się dwustu miliardów gwiazd takich jak Słońce. Nagle Charlie poczuł się niczym wobec
potęgi wszechświata. Okruchem bez znaczenia, pozbawionym wszelkiej nadziei.
Tuż obok siedział Sam, ale po raz pierwszy Charliemu nie wystarczała jego obecność.
Chciał więcej. Bardzo potrzebował czegoś, kogoś jeszcze. Wsunął palce we włosy. Czy Sam znał
jego myśli?
- Wszystko się poukłada, panie bracie - odezwał się cicho młodszy brat.
- Skąd wiesz?
- Nie martw się, Tess niedługo tu przyjdzie.
Dwadzieścia jeden
Najdziwniejszy dzień w życiu Tess szybko zmienił się w prawdziwy koszmar. Zaczęło się
od bólu głowy, który nie chciał minąć, a skończyło na czarnej rozpaczy przy grobie ojca.
Po spotkaniu z Samem St. Cloudem nie mogła dojść do siebie. Miała wrażenie, że błądzi po
omacku w gęstej mgle. Ten dzieciak był bratem Charliego. Ale przecież brat Charliego nie żył,
zginął w wypadku samochodowym trzynaście lat temu. Wobec czego, jakim cudem z nim
rozmawiała? Może jest jakaś cząstka prawdy w powiedzeniu, że kto z kim przestaje, takim się
staje? Za dużo czasu spędzała na cmentarzu i zaczęła widywać duchy? A może to było złudzenie
optyczne? Albo halucynacja?
Z drugiej strony, to wcale nie musiał być Sam St. Cloud. Może po prostu jakiś dzieciak robił
sobie z niej głupie żarty.
Bardzo chciała zobaczyć się z Charliem i wypytać go o brata.
Gdy słońce nad Marblehead wstało na dobre i weekendowi wycieczkowicze wypływali
z przystani, Tess odprowadziła psa z powrotem na Lookout Court. Nikt jej po drodze nie pozdrowił,
nikt się z nią nie przywitał. Nawet stara przyjaciółka, Tabby Glass, która truchtała dla zdrowia
chodnikiem po drugiej stronie jezdni, popychając przed sobą spacerówkę z córeczką.
- Chcesz coś przegryzć? - spytała Tess psa, gdy znalezli się na podwórku.
Bobo uwalił się na frontowych schodach, najwyrazniej niezainteresowany jedzeniem.
- Dobra, jak sobie chcesz. Idę sprawdzić, co z  Querencią .
Lekko zbiegła stromymi schodami prowadzącymi ze wzgórza, na którym znajdowała się
uliczka z jej domem. Potem w ostrym tempie pomaszerowała brzegiem oceanu. Barwy kadłubów
łodzi i żagli sprawiały wrażenie bardziej nasyconych i żywszych niż zwykle. Zapach soli
w powietrzu wydawał się ostrzejszy. A frytkownica w Driftwood smrodziła i dymiła jak nigdy.
Tess przeszła nadbrzeżem do swojego miejsca przy kei i nagle stanęła jak wryta.
Uświadomiła sobie, że coś jest zdecydowanie nie tak, jak powinno.  Querencii nie było. Tink
w życiu nie wziąłby łodzi bez pytania. Zakręciło jej się w głowie jak na lekkim rauszu. Przyklękła,
jedną ręką złapała się w talii, drugą przytrzymała przeżartej solą deski. Czuła narastające mdłości,
więc na wszelki wypadek przechyliła się lekko za krawędz pomostu. Spojrzała w lustro wody.
Zamrugała i oddech zamarł jej w piersiach.
Nie zobaczyła swojego odbicia.
Widziała niebo i chmury, ale nie dostrzegała zarysu swojej postaci na powierzchni wody.
Nawet cienia. Zmartwiała. I wreszcie pojęła.
W ogóle jej tu nie było.
Gwałtownie szukała w pamięci fragmentów wspomnień z poprzedniego dnia. Babusia jej nie
widziała. Bobo nie wypełniał poleceń. Dubby Barlett na plaży nie słyszał jej wołania. A dziś nikt
nie zwrócił na nią uwagi na ulicy.
Ponieważ nikt jej nie dostrzegał.
Nikt, prócz Charliego St. Clouda oraz jego nieżyjącego brata, Sama.
Co to wszystko ma znaczyć?!
Skoczyła na równe nogi, złapała się za ramiona, przesunęła dłonią po włosach, potarła
palcami po udach. Obróciła w palcach guzik koszuli. Wszystko wydawało się całkiem normalne,
jak zawsze. A przecież takie nie było.
Pod drzewem siedziało czterech staruszków: Bonny, Chumm, Iggy i Dipper. Zawołała do
nich, ale żaden jej nie usłyszał, nadal rozprawiali o swoich sprawach. Tess zadrżała ze strachu.
Musiało się stać coś strasznego. Próbowała sobie przypomnieć sztorm... Oczyma wyobrazni
zobaczyła siebie w łodzi odwróconej do góry dnem. Potem gdy  Querencia" się wyprostowała, Tess
z pewnością wyszła na pokład. Ale co dalej? Czy wróciła do portu? Nic nie pamiętała. Szukała
w pamięci, ale nic nie znalazła.
Kiedy wobec tego umarła?
Pytanie wydawało się irracjonalne. Była przerażona i kompletnie zagubiona. Potrzebowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •