[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzymanym w ręku papierkiem, krzyczał od drzwi:
- Jest, szefie! Jest ciekawa informacja o Matuszczaku!
Matuszczak? Rozczarowałem się nieco. Wolałbym wiadomość o nieznanej kobiecie...
Matuszczaka przecież w każdej chwili możemy zdjąć, a o kobiecie nadal nic nie wiemy. Ale
ostatecznie... Na bezrybiu i rak ryba...
- Świetnie! - Byłem już zupełnie opanowany. - Zreferuj w skrócie... Później przeczytam tę
notatkę.
- Obserwacja Matuszczaka dostarczyła ciekawych informacji - zaczął Lisiecki. - Po wyjściu z
biura ten biedny goniec zmienia się nie do poznania. Odwiedza pierwszorzędne lokale, kręci się
między znanymi handlarzami walutą. Prawdopodobnie trudni się pośrednictwem...
- I to wszystko? - wtrąciłem, gdy Lisiecki przerwał na moment, by zaczerpnąć powietrza.
- Wszystko - odpowiedział niepewnie, zaskoczony moim oschłym tonem.
- Też mi rewelacje przynosisz... To, że handluje walutą i robi jakieś nieczyste interesy... Co to ma
wspólnego z morderstwem?
Lisiecki miał minę zbitego psa.
- Myślałem... Myślałem, że w naszej sytuacji każda wiadomość jest dobra.
- Tak! Gdy posuwa sprawę choćby o krok do przodu... A ta wiadomość?
- Nie zmienia naszego stosunku do Matuszczaka.
- Widzisz więc sam.
- No to pójdę jeszcze raz. Może będzie coś ciekawszego. - I już był przy drzwiach.
- Poczekaj chwilę. Ja pojadę do listonosza, który dostarczał korespondencję Szeryngowi. Może
zapamiętał jakieś adresy... Ty tymczasem zostań na miejscu. Pilnuj wiadomości o Matuszczaku i
kobiecie. Po powrocie chciałbym już mieć coś ciekawego.
Listonosz mieszkał w Pyrach. Jechałem z Szychem, który jak zawsze prowadził wóz szybko i
pewnie. Milczeliśmy. Pan Kazio nigdy nie zaczynał rozmowy pierwszy, a ja nie miałem nastroju do
pogawędki. Zatrzymaliśmy się przed elegancką jednopiętrową willą, za którą znajdował się rząd
cieplarni. Teren ogrodzony ładną kratą. Całość dobrze utrzymana. Nacisnąłem przycisk przy furtce.
W odpowiedzi posłyszałem brzęczyk. Pchnąłem furtkę. Jednocześnie otworzyły się wykonane z
jasnego drzewa drzwi willi i na progu stanął mężczyzna. Był dobrze zbudowany. Poruszał się
żwawo, z młodzieńczą werwą. Wiek: mniej więcej 60 lat.
- Pan Karwowski? - tak brzmiało nazwisko listonosza.
- Tak, to ja...
- Major Korczuk z Komendy Głównej - przedstawiłem się, pokazując jednocześnie legitymację
służbową.
Karwowski nie potrafił ukryć zdenerwowania.
- Proszę, pan major pozwoli... Czym mogę służyć? - zapytał, nie czekając, aż wejdę do środka.
Nie spieszyłem się z odpowiedzią. Gospodarz wprowadził mnie do dużego salonu z jedną
oszkloną ścianą, wychodzącą na taras.
- Czy mógłbym prosić o wyjaśnienie. Co się stało panie majorze?... - niecierpliwił się. - Może
syn znów coś zbroił?
Rozejrzałem się po salonie. Byłem zaskoczony tym luksusowym wnętrzem. Ładne meble, o ile się
mogłem zorientować, z Cepelii albo „Ładu”. Obrazy. Efektowne wyroby gliniane. W kącie salonu
telewizor kolorowy.
Karwowski zapraszającym gestem wskazał mi fotel. Sam usiadł naprzeciwko i wpatrywał się we
mnie prawie błagalnie. Postanowiłem nie denerwować go dłużej.
- Panie Karwowski, ulica Smocza to pana rejon?
Mój rozmówca odetchnął z ulgą. Usiadł wygodniej, ręce oparł na kolanach.
- Tak, mam odcinek Smoczej. Od Anielewicza do Stawek.
- Czy zna pan dobrze lokatorów z bloku pięćdziesiąt sześć?
- Nie wszystkich... Wprawdzie noszę tam listy od kilku lat, ale niedawno wprowadziło się kilku
nowych lokatorów. Tych jeszcze nie znam. Zresztą ja na ogół zostawiam listy w skrzynkach.
- A Seweryna Szerynga pan znał?
- Tego, co popełnił samobójstwo? Tak, panie majorze, znałem go. Często otrzymywał listy
polecone.
- Skąd były te listy? Pamięta pan?
- Pamiętam, bo zawsze dawał mi znaczki dla wnuka. To były listy z Niemiec Zachodnich. Od jego
siostry...
- Czy inne listy też otrzymywał?
- Bardzo rzadko... Czasami kartka z pozdrowieniami.
- Czy widywał pan u niego jakichś gości?
- Nie. Zawsze był sam. To był sympatyczny człowiek. Tylko taki odludek... I tak skromnie miał
urządzone mieszkanie.
- Rzeczywiście, w porównaniu z pana willą - nie mogłem się powstrzymać przed tą drobną
złośliwością.
Karwowski zmieszał się.
- Przecież to nie grzech, panie majorze - zaczął trochę nerwowo. - Wszystko zarobiłem uczciwą
pracą... Mam kawałek gruntu. Córka skończyła szkołę rolniczą. Założyła cieplarnię. Hodujemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •