[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otworzyła, przykazał jej: - Wczoraj graliśmy tu w pokera - ja, Scotch Harry, Tom Webster i
Stary Gordon. Zaczęliśmy o dziesiątej wieczorem i trwało to do czwartej rano. - Doreen, która
przez pół nocy siedziała, lulając Billy'ego do snu, skinęła tępo głową, a gdy gliniarz ją
przepytywał, powtórzyła, co jej Willie kazał powiedzieć. Od tej pory zaczęła się martwić.
Jeżeli to tylko podejrzenie, można sobie jakoś z tym poradzić, ale kiedy kobieta wie,
że jej mąż włamuje się gdzieś do fabryki, sklepu albo nawet do banku, wtedy trudno się
pozbyć lęku, czy wróci on do domu.
Nie wiedziała właściwie, dlaczego jest taka wściekła i przestraszona. Nie kochała
Willie'go, przynajmniej tak, jak sobie wyobrażała miłość. Mąż był z niego parszywy; w nocy
zawsze poza domem, nie śmierdział groszem i do tego kiepski kochanek. W ich małżeństwie
były okresy znośne i okropne. Doreen dwa razy poroniła, zanim urodził się Billy, potem
poniechali dalszych prób. Aączył ich Billy, a Doreen nie przypuszczała, że są pod tym
względem wyjątkową parą. Co prawda Willie nie przykładał się zanadto do wychowywania
upośledzonego dziecka, ale miał poczucie winy, które go powstrzymywało od rozbicia
małżeństwa. A chłopak kochał ojca.
Nie, Willie - myślała - nie kocham cię. Ale chcę cię i jesteś mi potrzebny. Lubię cię
mieć w łóżku, lubię, kiedy siedzimy razem przed telewizorem i kiedy wypełniasz przy stole
kupony totka. A jeżeli to się nazywa miłość, no to cię kocham.
Zatrzymali się.
- Wezwę was, kiedy doktor pozwoli - powiedziała siostra i zniknęła w sali szpitalnej,
zamykając za sobą drzwi.
Doreen wlepiała wzrok w pustą kremową ścianę, starając się nie myśleć o tym, co się
za nią kryje. Miała już za sobą podobne przejście, po tej robocie ze zgarnięciem forsy na
wypłaty u Componiego. Ale to było co innego. Przyszli do domu i powiedzieli jej: - Willie
wylądował w szpitalu, ale nic mu nie będzie. Jest trochę przygłuszony. - Przyłożył nieco za
dużo gelignitu do drzwiczek sejfu i ogłuchł na jedno ucho. Poszła do szpitala - nie do tego, co
teraz - i czekała. Ale wiedziała, że to nic groznego.
Wtedy próbowała - pierwszy i jedyny raz - namówić go, by zaczął żyć uczciwie.
Wydawało się, że posłucha, dopóki nie wyszedł ze szpitala i nie musiał podejmować decyzji.
Przez kilka dni siedział w domu, a kiedy zabrakło mu pieniędzy, znów poszedł na robotę.
Pózniej wygadał się, że Tony Cox przyjął go do swej firmy. Napawało go to dumą, a Doreen
się wściekała.
Od tej pory nienawidziła Tony'ego Coxa. Tony o tym wiedział. Przyszedł kiedyś do
nich, dostał talerz frytek i rozmawiał z Williem o boksie. Nagle popatrzył na Doreen i zapytał:
- Co masz przeciwko mnie, dziewczyno?
- Wolnego, Tony - wtrącił zakłopotany Willie.
- Ale z ciebie drań! - powiedziała Doreen podrzucając głową.
Tony roześmiał się otwierając usta i ukazując nie pogryzione frytki.
- Twój mąż też, nie wiedziałaś o tym? - spytał i wrócił do przerwanej rozmowy o
boksie.
Doreen nigdy nie potrafiła odciąć się w porę takim cwaniakom jak Tony i zamilkła.
Williemu zaś nawet do głowy nie przyszło, że mógłby nie sprowadzać do domu człowieka,
którego ona nie lubi. To był dom Williego, mimo że Doreen musiała co tydzień opłacać
czynsz z własnych zarobków przy odbiorze zamówionych towarów z katalogu.
Tę dzisiejszą robotę nadał Williemu także Tony Cox. Doreen dowiedziała się tego od
żony Jacko, Willie by jej nie powiedział. Jeżeli Willie umrze - rozmyślała - przysięgam Bogu,
że ten Cox za to zadynda. O Boże, spraw, żeby Willie z tego wyszedł...
Drzwi otworzyły się i siostra wysunęła głowę.
- Proszę, możecie wchodzić.
Doreen przeszła pierwsza przez próg. Opodal drzwi stał niski ciemnoskóry lekarz o
gęstych włosach. Minęła go i ruszyła prosto w stronę łóżka.
W pierwszej chwili zmieszała się. Człowiek, leżący na wysokim metalowym łóżku,
był nakryty pod szyję prześcieradłem, a głowę od podbródka aż po czoło spowijały mu
bandaże. Spodziewała się, że zobaczy najpierw twarz i od razu rozpozna Williego. Przez
moment nie wiedziała, jak się zachować, po czym uklękła i delikatnie odsunęła prześcieradło.
- Pani Johnson, czy to pani mąż? - spytał lekarz.
- O Boże, Willie, co oni ci zrobili? - wykrzyknęła. Pochyliła głowę i oparła ją na
obnażonym ramieniu męża.
Z oddali dobiegł ją głos Jacko:
- To on, William Johnson. - Podał następnie wiek i adres Williego. Doreen
uprzytomniła sobie, że tuż przy niej stoi Billy. Chłopiec położył rękę na jej ramieniu. Ze
względu na niego starała się zapanować nad sobą i nie poddawać rozpaczy. Podniosła się.
- Pani mąż będzie żył - rzekł doktor z poważną miną.
Objęła syna ramieniem.
- Co oni mu zrobili?
- Zrut z dubeltówki. Bliska odległość.
Zcisnęła mocno ramię Billy'ego. Nie będzie płakać.
- Czy wyzdrowieje?
- Powiedziałem, że będzie żył, pani Johnson. Ale nie uda się uratować mu wzroku.
- Co?
- Będzie niewidomy.
- Nie! - wrzasnęła Doreen zaciskając powieki.
Spodziewali się napadu histerii, więc ją otoczyli, ale odepchnęła wszystkich.
Ujrzawszy przed sobą twarz Jacko krzyknęła:
- Tony Cox to zrobił. Ty skurwysynu! - uderzyła go. - Ty skurwysynu!
Usłyszała szloch Billy'ego, natychmiast się uspokoiła. Przytuliła do siebie chłopca.
Był od niej wyższy.
- No dobrze, już dobrze, Billy - szeptała. - Tatuś żyje, ciesz się z tego.
- Powinna pani iść teraz do domu - radził lekarz. - Mamy numer telefonu, w każdej
chwili możemy się z panią skontaktować...
- Odwiozę ją - rzekł Jacko. - To mój numer, ale mieszkam w pobliżu.
Doreen puściła Billy'ego i podeszła do drzwi, które otworzyła przed nią siostra. Na
korytarzu stało dwoje policjantów - mężczyzna i kobieta.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Jacko z oburzeniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •