[ Pobierz całość w formacie PDF ]

DOSY?  ANI TROCH odwrzasnąłem mu. W końcu strażnicy musieli mnie wyciągać
siłą.  BIERZTA GO ZA DUP - rozkazał naczelnik. - ZA DOBRZE MU SI TAM POWO-
DZI!
Sam był wspaniałym facetem, w którymś momencie dostał się w szpony hazardu.
Zalegał z czynszem, przesiadywał stale w Gardenie, sypiał po kiblach i natychmiast po
przebudzeniu stawał do gry. W końcu wywalono go z mieszkania. Wytropiłem go w dzielnicy
koreańskiej. Siedział w kącie jakiejś klitki.
- Hank, nic nie mogę wziąć do ust poza mlekiem, ale zaraz nim rzucam pawia.
Lekarze mówią, że nic mi nie jest.
W dwa tygodnie pózniej człowiek, który podzielał moją filozofię stosunków
międzyludzkich, już nie żył.
- Słuchaj - powiedziałem do Sary - tutaj się nic nie dzieje. Jakiś śmiertelny marazm.
Chodzmy stąd.
- Możemy pić za darmo, ile chcemy.
- To nie jest warte tej ceny.
- Jest jeszcze wcześnie, może coś się wydarzy.
- Nic się nie wydarzy, o ile ja tego nie zrobię, a ja nie jestem w odpowiednim nastroju.
- Zostańmy jeszcze chwileczkę.
Wiedziałem, o co jej chodzi. Dla nas to było pożegnanie Hollywood. Z nas dwojga ją
ten świat bardziej pociągał. Nie bardzo, ale jednak trochę pociągał. Zaczęła nawet brać lekcje
aktorstwa.
Wszyscy w dalszym ciągu wyłącznie stali. Nie było ani pięknych kobiet, ani
interesujących mężczyzn. Było nudniej niż nudno. Było najnudniej, jak tylko nudno może
być. Nuda przyprawiała mnie o fizyczny ból.
- Padnę trupem, jeżeli stąd nie wyjdziemy - zagroziłem Sarze.
- No dobra - ustąpiła. - Chodzmy.
Stary poczciwy Frank czekał na dole w limuzynie.
- Wcześnie wychodzicie - zauważył.
- Ehę - odburknąłem.
Frank usadowił nas na tylnym siedzeniu. Odkryliśmy jeszcze jedną butelkę wina.
Kiedy my wyciągaliśmy korek z butelki, nasz zaufany człowiek skierował wóz Autostradą
Portową na południe.
- Te, Frank, łyknąłbyś coś?
- Człowieku, jeszcze jak!
Nacisnął guzik i mała oddzielająca nas szybka zjechała w dół. Wsunąłem butelkę w
okienko. Widok był tak komiczny i niecodzienny, że oboje z Sarą parsknęliśmy śmiechem.
Nareszcie wieczór nabrał rumieńców.
46
Potem już nie wydarzyło się zbyt wiele. Film wyświetlano w 3 czy 4 kinach w
mieście. Ludzie zaczęli mnie zaczepiać na wyścigach.
- Pan napisał scenariusz do tego filmu?
- Tak.
- Myślałem, że pan gra na wyścigach.
- Gram. A teraz, jeżeli pan wybaczy...
Niektórzy umieli podejść w miły sposób. Reszta - to był prawdziwy postrach. Jak
tylko mnie zobaczyli, z błyskiem w oku rzucali się w moją stronę. Nauczyłem się
rozpoznawać ten wzrok i ile razy dostrzegłem w porę, co się święci, obracałem się na pięcie i
dawałem nura między trybuny. Jestem pewien, że umknąłem w ten sposób wielu osobom,
które nie miały najmniejszego zamiaru mnie zaczepiać. W porę uprzytomniłem sobie, że
wszystko kiedyś wróci do normy i z powrotem stanę się starszawym bywalcem wyścigów,
który niczym się nie wyróżnia z gromady podobnych mu typów.
Taniec Jima Beama zebrał i dobre, i złe recenzje.  New York Times piał z zachwytu,
natomiast pani z  New Yorkera wyraziła swoje rozczarowanie. Rick Talbot uznał film za
jeden z dziesięciu najlepszych filmów roku.
Zdarzały się też dziwne chwile. Któregoś wieczoru byłem na górze, kiedy Sara nagle
zawołała z dołu:
- Recenzują Taniec Jima Beama!
Szedł program Wexlera i Selby'ego w telewizji kablowej. Kiedy dotarłem do
telewizora, pokazywali akurat ujęcie, w którym Jack Bledsoe z piątego piętra wyrzuca przez
okno ciuchy Francine Bowers. Na tym urywał się fragment filmu.
Selby potrząsnął głową i zaczął dokładać filmowi z każdej strony:
- KOSZMAR! ZGROZA! Zasługuje na tytuł najgorszego filmu roku! Bohaterem jest
jakiś łachudra, któremu gacie opadają do kostek. Brudny. Niechlujny. Obleśny... Ma tylko
jedno pragnienie... przyładować barmanowi! Od czasu do czasu ściubi wiersze na skrawkach
podartego papieru! Głównie jednak widujemy tego menela w barze, gdzie żłopie kolejne
butelki wina albo żebrze o drinka! W jednej ze scen barowych dwie kobiety walczą na zabój o
naszego bohatera. Cóż za nonsens! %7łADNA kobieta na świecie nie zawracałaby sobie głowy
mężczyzną tego pokroju. W naszym programie stosujemy punktację od 1 do 10. Czy
mógłbym, w drodze wyjątku, przyznać filmowi minus jeden?
Jak na zawołanie na ekranie pojawiła się jedynka z minusem.
Głos zabrał Wexler:
- Zgadzam się z twoją opinią, osobiście jednak przyznaję filmowi dwójkę. Rozbawiła
mnie jedna scena, ta, w której on kąpie się w wannie z psem.
- Mnie się wydała idiotyczna - skwitował Selby.
Po miesiącu film dalej szedł w 3 czy 4 kinach. Wreszcie zaczęli go grać w kinie koło
San Pedro i postanowiliśmy z Sarą się wybrać. W końcu nie widzieliśmy go nigdy na ekranie
kinowym, jeśli nie liczyć wielkich jajowatych głów.
Podjechaliśmy do niewielkiego pasażu. Zaparkowaliśmy w miejscu, z którego widać
było kino. Na daszku nad wejściem widniał napis: Taniec Jima Beama. To było coś.
Większość filmów w życiu obejrzałem w dzieciństwie. Koszmar gonił koszmar. Fred
Astaire i Ginger Rogers, Jeanette McDonald i Nelson Eddy. Bob Hope. Tyrone Power. The
Three Stooges. Cary Grant. Filmy, od których przewracały się bebechy. Po seansie czułem się
wyżęty jak ścierka. Przesiadywałem w kinach, cierpiąc fizycznego i moralnego kaca.
Siedzieliśmy na parkingu, wyczekując na koniec popołudniowego seansu.
- Może w środku nie ma nikogo - zaniepokoiłem się. - Może nikt stamtąd nie wyjdzie.
- Na pewno ktoś jest, Hank...
Czekaliśmy. Wreszcie film się skończył i zaczęli wychodzić.
- Widzę 3 osoby - powiedziała Sara.
- 5 - poprawiłem.
- 7.
- 8.
- Jedenaście...
Wychodzili dalej. Poczułem się lepiej. Przestałem liczyć.
W końcu wszyscy wyszli. Za chwilę miał się zacząć pierwszy seans wieczorny.
- Saro, czy myślisz, że inni robią to samo?
- Co takiego?
- Siedzą i patrzą, ile osób wchodzi i wychodzi z ich filmu?
- Na pewno byli już tacy przed nami.
Upłynęło jeszcze trochę czasu.
- Gdzie są ci wszyscy ludzie? - zaniepokoiłem się. - Może nikt nie przyjdzie?
- Przyjdą, przyjdą.
I rzeczywiście, jak na zawołanie zaczęły nadjeżdżać przestarzałe typy wozów, krążąc
w poszukiwaniu wolnych miejsc do parkowania. Jeden facet wysiadł z butelką wina w
papierowej torbie.
- Zjeżdżają się pijacy sprawdzić wiarygodność filmu - zażartowałem.
- Na pewno się nie oszukają - powiedziała moja droga żona.
- Nie mam sobie równych jako kronikarz wódy.
- Tylko dlatego, że żaden z nich nie pociągnął tak długo jak ty. Czy mógłbyś wyjawić
sekret twojej długowieczności?
- Nigdy nie wstaję do południa.
Wyglądało na to, że gromadzi się niezły tłumek. Podeszliśmy do kina. Stanąłem przy
kasie.
- Dwa - poprosiłem młodą kasjerkę. - Jeden emerycki.
Potem koleś wziął od nas bilety, przedarł i weszliśmy do środka. Głośniki na cały
regulator ryczały o nadchodzących atrakcjach filmowych. Miejsca znów mieliśmy z boku, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •