[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dolinę. Co dziwne, matka też zdawała się niczego nie słyszeć. Bez słowa
wzięła z rąk Kohoutka paczkę papierosów i razem weszli do domu.
Doktor Oyermah z kieliszkiem w ręku stał za stołem i nikogo nie do-
puszczając do głosu, perorował nieustannie. Gdy ujrzał wchodzących do ja-
dalni Kohoutka i jego matkę, natychmiast zwrócił się do nich. Oyermah był
bowiem tego rodzaju gawędziarzem, który we wszystkim, na czym spoczęło
jego oko, dostrzegał temat godny kwiecistej perory.
 A oto drogi wnuk szanownej jubilatki oraz czcigodna matka szanow-
nego wnuka  powiedział Oyermah, po czym, co niesłychane, zamilkł.
25
Nastała cisza jak makiem zasiał, jedynie zza okna dochodził niewyrazny
i nieczytelny krzyk aktualnej kobiety Kohoutka, nikt nań jednak nie zwracał
uwagi, wszyscy wpatrywali się w milczącego Oyermaha. Chwile narracyj-
nych zapaści zdarzały się temu człowiekowi może raz na dziesięciolecie a
może nie zdarzały się nigdy. Oyermah mówił bez przerwy. Mówił gdy stał,
gdy siedział, gdy jadł i gdy pił. Mówił w czasie pracy i w czasie wielogo-
dzinnych biesiad. Mówił, gdy szedł ulicą, bo przecież co krok spotykał ko-
goś, kogo znał, a znał tu wszystkich. Teraz wszakże zamilkł. Siwa czupryna
opadła mu na czoło i ponownie otworzył usta, i wszystkim się zdawało, że
chwila ciszy może nie była zapaścią, a jedynie przygotowaniem, nabraniem
oddechu przed niesłychanymi dalszymi ciągami. Oyermah istotnie uniósł
kielich i raz jeszcze donośniejszym tym razem głosem rzecz zaczął.
 A oto szanowny wnuk czcigodnej jubilatki oraz droga matka szanow-
nego wnuka...  powiedział i znowu zamilkł.
Cisza była tym razem zupełna, bo i aktualna kobieta Kohoutka zamilkła.
Przebiera się, pomyślał z dziwnym spokojem Kohoutek. Przebiera się i za-
raz, jak ją znam, tu przyjdzie. Ale i on, Kohoutek, pomimo rozproszonej
uwagi i zupełnie skołatanych nerwów, przyglądał się w osłupieniu swemu
mistrzowi.
Doktor Oyermah, wysoki, barczysty, dobrze pamiętający austriackie cza-
sy starzec stał niemo. Człowiek, który zwiedził cały świat (z wyjątkiem Fi-
lipin) stał niemo. Doktor nauk weterynaryjnych Franciszek Józef Oyermah,
leczący niezliczone pokolenia protestanckich zwierząt domowych, nauczy-
ciel Kohoutka, on, który po raz pierwszy pokazał Kohoutkowi, jak mierzyć
zwierzętom temperaturę, jak badać ich tętno, jak piłować koniowi zęby, jak
strugać kopyta i jak umieszczać sondę w gardzieli wzdętej krowy, jak uży-
wać trójgrańca, jak opatrywać złamaną kobylą nogę, człowiek, któremu
Kohoutek ufał bezgranicznie, stary Oyermah, pijący codziennie, choć nigdy
do końca nie pijany, on, z którego nieprawą wnuczką, Olą Krzywoniówną
Kohoutek zaznawał pierwszych wtajemniczeń, człowiek, który przed ponad
trzydziestu laty wręczył Kohoutkowi mityczną księgę jego dzieciństwa, nie-
strudzony gawędziarz, którego historii, po raz tysięczny powtarzanych,
można było słuchać zawsze z napiętą uwagą, znawca zwierzęcej anatomii i
dusz ludzkich  zamilkł. A jeśli stary Oyermah zamilkł, to znaczyło, że
osłabł, że nagle w ciągu kilku chwil prawdziwie się zestarzał, że poczuł
brzemię czasu, że, być może, po raz pierwszy w życiu pomyślał o śmierci
niechybnej. Wszyscy siedzący za stołem mniej lub bardziej wyraznie zda-
wali sobie sprawę, że milczenie Oyermaha oznacza koniec epoki, a może
nawet koniec świata.
W ciszy zupełnej znów rozległ się jakiś daleki głos, może aktualna ko-
bieta Kohoutka znów rozpoczęła swój lament, może rzeka nagle przyśpie-
szyła swój bieg, może wiatr poruszył konarami rosnących za starą rzeznią
lip, buków i dębów. Oyermah bez słowa wychylił kielich i usiadł.
Jak skończą się urodziny  pomyślał Kohoutek  odprowadzę starego do
domu i powiem mu o wszystkim. Może on coś doradzi. Jak nie on, to nikt.
Dalej było cicho, dalej nikt się nie odzywał. Ktoś napełnił sobie kieli-
szek, ktoś westchnął głęboko. Zaskrzypiało czyjeś krzesło, wiatr coraz
gwałtowniej przetaczał się nad dachem.
26
 Ktoś jest w ogrodzie  powiedziała nagle Oma i w ciszy zupełnej jej
starczy, lichy głos zabrzmiał głośno i złowieszczo.
 Ktoś chodzi po ogrodzie  powtórzyła Oma.
27
VIII
Kohoutek odnosi nieodparte wrażenie, iż zawód weterynarza wybrano
dlań na długo przed jego narodzinami. Odkąd pamięta (a niekiedy Kohout-
kowi wydaje się, że pamięta pomalowane szarą olejną farbą ściany izby po-
rodowej, w której wyjęto go z brzucha jego matki), zawsze mówiło się o
nim, iż gdy dorośnie, będzie weterynarzem.
 Tak, mój mały Kohoutku, gdy dorośniesz, zostaniesz adeptem sztuk
weterynaryjnych  mówił do Kohoutka jego ojciec.
 To dobre i szlachetne zajęcie, będziesz ratował zwierzęta i będziesz
pomagał ludziom. Będziesz dobrze zarabiał. Ale pamiętaj  ojciec Kohoutka
unosił ostrzegawczo palec w górę  że czeka cię nadludzki wysiłek w nie-
ludzkich warunkach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •