[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swojego człowieka jako szpiega. To jednak przyszło mi do głowy dopiero wtedy,
kiedy na scenie pojawił się Jaim Twer.
Proszę zważyć  Twer przedstawia się jako handlarz, który wycofał się z in-
teresów i zajął się polityką, a ja, mimo że znakomicie znam tę dziedzinę, nie wiem
nic o jego handlarskiej karierze. Mało tego  Twer chwalił się, że ma świeckie
wykształcenie, a nigdy nie słyszał o kryzysie Seldona!
Mallow zamilkł, czekając aż znaczenie tego, co powiedział, dotrze do zebra-
nych. Wrażenie istotnie było wielkie, gdyż po raz pierwszy na sali zapanowała
cisza, a widzowie na galerii jak jeden mąż wstrzymali oddech. Tę część prze-
słuchania słyszeli jedynie mieszkańcy Terminusa. Do ludzi na innych planetach
dotarła jedynie okrojona przez cenzurę, zgodna z wymogami religii wersja. Nie
usłyszeli nic o kryzysie Seldona. Ale Mallow miał w zanadrzu jeszcze inne nie-
spodzianki, przeznaczone również dla ich uszu.
Podjął wyjaśnienia:
162
 Czy ktoś z obecnych tutaj może uczciwie powiedzieć, że człowiek ze
świeckim wykształceniem może nic nie wiedzieć o naturze kryzysu Seldona? Na
Fundacji jest tylko jeden typ szkół, który w programie nauczania nie ma żadnej
wzmianki o planowej historii Seldona, a uczonego przedstawia jako na poły mi-
tycznego maga. . .
Od razu się zorientowałem, że Jaim Twer nigdy nie był handlarzem. Potem
domyśliłem się, że studiował w szkole teologicznej i być może nawet ją ukończył.
Bez wątpienia przez całe te trzy lata, kiedy udawał przywódcę partii handlarzy, był
człowiekiem Jorane a Sutta.
Wtedy jednak grałem w ciemno. Nie wiedziałem, jakie Sutt ma względem
mnie zamiary, ale ponieważ wyglądało na to, że mnie nabiera, postanowiłem zro-
bić to samo. Przypuszczałem, że Twer ma się udać ze mną w podróż jako zama-
skowany agent Sutta. No cóż, wiedziałem, że jeśli on nie poleci, to znajdą się inne
sposoby. . . a innych mogłem nie wykryć w porę. Wróg, którego się zna, nie jest
tak niebezpieczny jak wróg ukryty. Zaproponowałem więc Twerowi, żeby pole-
ciał ze mną. Zgodził się. To, panowie radni, wyjaśnia dwie rzeczy. Po pierwsze,
widzicie teraz, że Twer nie jest, jak to usiłuje przedstawić oskarżenie, moim przy-
jacielem, który świadczy przeciw mnie z wielkimi oporami i tylko dlatego, że
chce mieć czyste sumienie. To szpieg, który robi to, za co mu płacą. Po drugie,
wyjaśnia to przyczyny pewnych działań, które podjąłem przy pierwszym pojawie-
niu się kapłana, o którego zamordowanie jestem oskarżony. . . działań, o których
dotąd nie wspomniano ani słowem z tej prostej przyczyny, że oprócz mnie nikt
o nich nie wiedział.
Wśród radnych podniósł się szmer. Mallow chrząknął teatralnie i podjął wy-
jaśnienia.
 Wolałbym nie mówić o tym, co czułem, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem
na pokładzie misjonarza. W ogóle wolałbym o tym zapomnieć. Przede wszystkim
była to rozpaczliwa niepewność. W pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że to
sprawka Sutta, ale nie wiedziałem, jak mam zareagować. Nic nie przychodziło mi
do głowy. Byłem zupełnie skołowany.
Ale mogłem zrobić jedno  pozbyłem się Twera na pięć minut, wysyłając go
po oficerów. Podczas jego nieobecności włączyłem ukrytą kamerę, aby wszystko,
co się wydarzy, można było pózniej spokojnie przeanalizować. Robiłem to z na-
dzieją, bezsensowną, ale silną nadzieją, że to, czego nie mogłem wtedy zrozumieć,
okaże się jasne po ponownym przeanalizowaniu.
Od tamtej pory obejrzałem ten film chyba z pięćdziesiąt razy. Mam go tu-
taj ze sobą i obejrzę go po raz pięćdziesiąty pierwszy w waszej, panowie radni,
obecności.
W sali zawrzało, a na galerii podniósł się jeden wielki ryk. Burmistrz walił
w stół, aby uciszyć zebranych. W pięciu milionach domów na Terminusie podnie-
ceni telewidzowie przysunęli się bliżej odbiorników, a w ławie prokuratora Jorane
163
Sutt ruchem głowy okazał swą dezaprobatę dla nerwowo kręcącego się Wysokie-
go Kapłana, a jednocześnie spojrzał jednym okiem na Mallowa.
Zrobiono miejsce pośrodku sali. Przygasły światła. W ławce po lewej stro-
nie Ankor Jael czynił ostatnie przygotowania. Potem dał się słyszeć trzask włą-
czanego guzika i w pustym miejscu pojawił się kolorowy, trójwymiarowy obraz
o wszelkich cechach życia, z wyjątkiem życia właśnie.
Między porucznikiem a sierżantem stał zmieszany i sponiewierany misjonarz.
Obok czekał bez słowa Mallow. Potem weszli rzędem jego ludzie. Pochód zamy-
kał Twer.
Z głośnika popłynęła rozmowa, odtworzona słowo w słowo. Sierżant został
ukarany, wypytano misjonarza. Pojawił się tłum  słychać było jego wycie,
a wielebny Jord Parma, tocząc wokół obłąkanym wzrokiem, błagał o ratunek.
Mallow wyjął miotacz, misjonarz, wyciągany przez oficerów z pomieszcze-
nia, wzniósł w górę ramiona rzucając klątwę. Wtedy pojawił się krótki błysk.
Scena zakończyła się obrazem pokazującym oficerów porażonych grozą sytu-
acji, Twera zatykającego uszy drżącymi rękoma i Mallowa spokojnie odkładają-
cego miotacz.
Lampy znowu zajaśniały pełnym światłem, a miejsce pośrodku sali opusto-
szało. Prawdziwy Mallow podjął swą opowieść.
 Incydent, jak widzicie, wyglądał dokładnie tak, jak go przedstawiło oskar-
żenie  ale tylko przy powierzchownym oglądzie. Postaram się to wyjaśnić jak
najkrócej. Nawiasem mówiąc, zachowanie Jaima Twera, jego emocje, w czasie
tego całego zdarzenia wyraznie wskazują na wykształcenie kościelne. . .
Tego samego dnia zwróciłem uwagę Twera na pewne niejasności w tej całej
sprawie. Zapytałem go, skąd w samym środku bezludnego obszaru, gdzie wtedy
staliśmy, wziął się misjonarz, a także, skąd się wziął ten ogromny tłum, skoro
najbliższe większe miasto znajdowało się sto mil od tego miejsca. Oskarżenie
w ogóle nie zaprząta sobie głowy takimi problemami.
Albo wezmy, na przykład, dziwny fakt rzucającego się w oczy ubioru Jor-
da Parmy. Misjonarz, ryzykujący życiem za pogwałcenie praw zarówno Korelii,
jak i Fundacji, paradujący w nowiutkich szatach kapłana. Coś tu nie gra. Wtedy
przypuszczałem, że Parma
jest ślepym narzędziem w rękach Komodora, jego nieświadomym wspólni-
kiem, który ma sprowokować nas do podjęcia nielegalnych, wrogich działań, któ-
re usprawiedliwiłyby w oczach prawa zniszczenie nas i naszego statku.
Oskarżenie przewidziało taką możliwość usprawiedliwienia przeze mnie mo-
ich czynów.
Oczekiwano, że będę się tłumaczył względami bezpieczeństwa, moją odpo-
wiedzialnością za bezpieczeństwo statku i jego załogi, za powodzenie mojej mi-
sji, która nie mogła być narażona na szwank dla jednego człowieka, szczególnie
w sytuacji, kiedy człowiek ten był i tak już skazany na śmierć  samotną albo ra-
164
zem z nami. Ich odpowiedzią na to jest gadanie o  honorze Fundacji i potrzebie
zachowania  godności dla podtrzymania wrażenia o naszej przewadze.
Z jakichś dziwnych powodów oskarżenie pominęło jednak całkowicie osobę
samego Jorda Parmy. Nie powiedziano tu nic na jego temat  ani słowa o miej-
scu jego urodzenia, o wykształceniu, o tym, co robił zanim znalazł się w Korelii.
Wyjaśnienie tego usunęłoby również owe niejasności, na które wskazałem przy
odtwarzaniu zapisu wydarzeń. Te dwie sprawy ściśle łączą się ze sobą.
Oskarżenie nie powiedziało nic na temat Jorda Parmy, bo nie mogło. Scena,
którą zarejestrowała kamera, wyglądała nieprawdziwie, bo nieprawdziwy był Jord
Parma. Nigdy nie było żadnego Jorda Parmy! Ten proces to największa farsa, jaką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •