[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stopnia, że poczuł nieposkromioną chęć zbadania jej. Nie wierzył, by kotlina była
zamieszkana przez inne istoty, prócz dzikich zwierząt. Widniejącą budowlę uważał za dzieło
rąk ludności, która bądz wygasła, bądz opuściła te strony. Przypuszczał, że byli to ludzie albo
współcześni starożytnym mieszkańcom Atlantydy, którzy zbudowali Opar, albo może
pierwotni oparianie, zapomnieni obecnie przez swych potomków. Dostrzeżone zarysy
budowli były pałacowych rozmiarów i wspaniałości. Małe było jednak prawdopodobieństwo,
by kotlinę zamieszkiwały istoty ludzkie. Niewątpliwie, przy bliższym zbadaniu okaże się, że
owe budowle były to opustoszałe ruiny i że najgrozniejszymi wrogami, jakich napotka, będą
wielkie małpy i lwy. Nie lękał się ani jednych, ani drugich, możliwe było nawet, że z
pierwszymi nawiąże przyjazne stosunki. Ponieważ był przekonany, że trzeba szukać wyjścia
po przeciwnej stronie doliny, było rzeczą naturalną, że chciał wybrać najkrótszą drogę,
przecinającą dolinę. W ten sposób jego pragnienie zbadania kotliny kojarzyło się ze
względami na celowość i pośpiech.
 Pójdz  rzekł do La i ruszył w dół po pochyłości, wiodącej do doliny w kierunku
budowli.
 Nie pójdziesz chyba tędy?!  zawołała zdumiona.
 A dlaczego?  zapytał.  To najkrótsza droga przez dolinę i o ile mogę sądzić,
wydostaniemy się z gór raczej w tym kierunku idąc niż w innym.
 Ale ja się boję  odrzekła.  Płomiennemu Bogu jedynie wiadomo, jakie okropności
czyhają na nas w tym lesie pod nami.
 Jedynie Numa i Mangani  odparł  a tych nie mamy powodu się lękać.
 Ty niczego się nie boisz, ale ja jestem jedynie kobietą  rzekła.
 Raz tylko możemy umrzeć  odparł Tarzan  i ten jeden raz musimy umrzeć. Nie
unikniemy śmierci przez wieczny strach przed nią, a życie w ciągłej obawie byłoby nic nie
warte. Pójdziemy więc najkrótszą drogą, a może to co zobaczymy, okaże się warte ryzyka.
W miarę jak schodzili, krzaki i droga stawały się gęstsze i wyższe, wreszcie znalezli się
pod wielkim lasem. Na mocno ubitej ziemi mało było śladów, ale gdzieniegdzie widniały
ślady lwich stóp. Tarzan często się zatrzymywał i nasłuchiwał, często podnosił do góry głowę
i węszył wokół swymi wrażliwymi nozdrzami.
 Zdaje się, że w tej dolinie są ludzie  rzekł wreszcie  od pewnego czasu mam
uczucie, że jesteśmy obserwowani. Ale nasz tropiciel jest niewypowiedzianie mądry, gdyż
mogę zaledwie wyczuć cień jakiejś obecności.
La obejrzała się trwożliwie i przysunęła się do niego bliżej.  Nikogo nie widzę 
szepnęła.
 Ani ja  odrzekł.  Nie mogę też pochwycić żadnego określonego odoru, a jednak
pewien jestem, że ktoś idzie za nami. Ktoś lub coś nas tropi węchem i jest dosyć mądre, by
uniknąć naszego powonienia. Prawdopodobnie idzie to coś po drzewach dosyć wysoko,
byśmy nie mogli jego zapachu wyczuć. Poczekaj, przekonam się.  Lekko skoczył na
drzewo i pomknął ze zwinnością Mann, małpki. Po chwili zeskoczył na ziemię.
 Nie myliłem się  rzekł  tam, niedaleko, jest ktoś, czy coś. Czy to człowiek, czy
Mangani, nie wiem, bo zapach jest szczególny. Nie przypomina żadnego z nich, a jednak
przypomina oboje. Pójdz, zabawimy się w te łowy razem.  Wziął kobietę na ramiona i
zaniósł wysoko na drzewo.  O ile nic jest tak blisko, by mogło nas widzieć, o czym wątpię
 powiedział  teraz nasz zapach będzie nad jego głową i minie jakiś czas, nim go
odnajdzie, chyba że jest dosyć mądre, aby wznieść się wyżej od nas.
Pół godziny posuwał się naprzód z La na grzbiecie i nagle stanął.
 Patrz!  wskazał na coś poniżej, a wprost przed nimi. La spojrzała we wskazanym
kierunku i zobaczyła małą, ostrokołem otoczoną osadę, w której znajdowało się kilkadziesiąt
chat. Chaty te przykuły jej uwagę, nie mniejsze też zaciekawienie wzbudziły w Tarzanie.
Były to niewątpliwie chaty, ale zdawały się bujać w powietrzu. Jedne kołysały się łagodnie w
tył i naprzód, inne trzęsły się gwałtownie. Tarzan przerzucił się na bliższe drzewo i
postawiwszy La na mocnym konarze, zaczął się skradać. La szła za nim, gdyż jak wszyscy
oparianie, umiała piąć się po drzewach. Gdy wreszcie doszli do miejsca, skąd mogli wyraznie
widzieć wioskę, wyjaśniła się tajemnica tańczących chat.
Były zbudowane w kształcie ulów, typu pospolitego wśród wielu szczepów afrykańskich.
Miały około siedmiu stóp średnicy i sześciu do siedmiu wysokości, ale zamiast spoczywać na
ziemi, zawieszone były za pomocą grubych sznurów na gałęziach olbrzymich drzew. Ze
środka szczytu chaty zwieszał się drugi, lżejszy sznur. Ze swego stanowiska nie mógł Tarzan
dojrzeć żadnego otworu dosyć obszernego, by mogło przejść przezeń ciało ludzkie, chociaż
widział w ścianach liczne otworki o średnicy czterech do pięciu cali. Na ziemi wewnątrz
ostrokołu znajdowali się mieszkańcy wioski, jeżeli można taką nazwą zaszczycić garstkę
bujających się domków. Ludzie ci byli niemniej od swych szczególnych mieszkań dziwni.
Byli to niewątpliwie murzyni, ale typu zupełnie człowiekowi małpie nie znanego. Byli
nadzy, pozbawieni wszelkich ozdób, pobabrani na chybił trafił kolorowymi farbami. Byli
rośli, bardzo muskularni, ale nogi mieli nazbyt krótkie, zaś ramiona zbyt długie. Twarze ich
miały rysy zwierzęce. Szczęki mieli nadmiernie wystające, czoła wcale nie posiadali.
Tarzan przyglądał się im, ujrzał jak któryś schodził po sznurze, zwisającym ze szczytu
chaty i zrozumiał ich przeznaczenie, a także gdzie się znajdowało wejście do mieszkań.
Dziwne stworzenia przykucnąwszy, posilały się. Jedni obgryzali surowe mięso z kości, inni
jedli owoce i korzenie. Były tam istoty obu płci i wszelkiego wieku, ale nie widać było
starców. Nie mieli włosów, prócz nędznych czerwonych kołtunów na głowie. Mało mówili, a
gdy się odzywali, głosy ich przypominały pomruki zwierzęce. Ani razu nikt się nie roześmiał,
ani nawet nie uśmiechnął, co jeszcze bardziej czyniło ich niepodobnymi do przeciętnych
krajowców afrykańskich. Mimo starannego rozglądania się, nie dostrzegł Tarzan naczyń do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •