[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prezentującym broń. Przekonawszy się, że jej broń prezentuje się znakomicie,
Zciąga pończochy i, pogwizdując popularny przebój, rzuca je pod łóżko.
Daniela, czy ktokolwiek inny,Może sobie wziąć jakąś starą pończochę Felli,
jeśli
echce. Fella jednak nikomu się nie narzuca zeswoją dobrocią. Ma jedno
życzenie - niech teraz pozwolą jej trochę pospać, bo przez całą noc nie zmrużyła
oczu. Sukinsyny nie dały jej nawet chwili spokoju.
52
Rozdział czwarty
Oboje usiedli na kamiennych schodkach kuchni Judenratu. Po długiej wędrówce
w gęsto padającym śniegu ubranie Harry'ego było całkowicie przemoczone.
Spróbował rozpiąć guziki palta, lecz zgrabiałe od zimna i wilgoci palce nie
mogły sobie poradzić.
- Ta zima nas zamorduje - powiedział.
Znieg topniał na jego wytartym kapeluszu, a krople wody ściekały na plecy i
ramiona, wsiąkając natychmiast w wilgotne sukno. Daniela pomyślała, żeby
zdjąć bratu kapelusz z głowy, lecz nie zrobiła tego.
Harry odchylił połę palta, usiłując wyjąć z kieszeni spodni paczuszkę owiniętą
w papier. Daniela przyglądała się jego zabiegom okrągłymi, nieobecnymi
oczami; jakoś nie przyszło jej na myśl, żeby mu pomóc. Jej umysł zalegała
mgła, jakby dopiero co obudziła się ze śpiączki.
Zawsze przed spotkaniem z Harrym chce mu tysiące rzeczy powiedzieć, a gdy
przyjdzie, zapomina języka. Słowa grzęzną w gardle, a serce bije mocno.
Wszystko, co chciała powiedzieć, ulatuje jej z głowy. Czuje się jak butelka
wypełniona aż po korek - jest pełna, a wygląda jak pusta.
Z paczuszki Harry'ego wyłoniła się przemoknięta kanapka z marmoladą
wypływającą spomiędzy owalnych kromek. Harry odwinął nieco papier i podał
kanapkę Danieli:
- Jedz, Dani.
54
Spojżała na jego wyciągniętą rękę. Dłonie Harry'ego zdeformowane,
chropowate i mokre. Wzięła Pospiesznie chleb, odwróciła twarz i przyłożyła go
do spuchniętych ust.
Myśląc o Harrym, Daniela zawsze widzi go takiego Jak kiedyś: przystojnego,
eleganckiego, o świetnej urodzie. Nawet gdy rozmawia z nim w myślach, jużw
kuchni, czekając na jego przyjście, widzi gojakim był dawniej. Nie umie
wyobrazić goinaczej. Ale gdy się pojawia, kolana zaczynają się trząść, wpada w
panikę - nie może rozpoznaćukochanego brata! Musi minąć trochę czasu, nim
przywyknie do jego obecnego wyglądu. Znieżna zadymka nie słabnie ani na
chwilę. Harry siedzi koło Danieli, rozgląda się po kuchennym podwórzu nie
chcąc przeszkadzać siostrze w jedzeniu. Drewnianypłot i dwa zmarznięte
drzewa na tle pochmurnego nieba i wyglądają jak dziecięcy rysunek wykonany
na papierze. Z kuchni dochodzą odgłosy krzątaniny żon prominentów z
Judenratu. Od czasu do czasu
któraś z nich przemyka szybko przez korytarz, trzymając w ręku kosz lub torbę
szczelnie zakryte przed oczami ciekawskich, lecz głodnych. Budynek kuchni
dawniej był żydowską szkołą. Mogłyby tu zamieszkać setki ludzi, ale Judenrat
nie życzy sobie, aby ktokolwiek
dział, co się dzieje wewnątrz.
IHarry rozgląda się po podwórku.
- Marmolada powinna ci smakować. Sonia przez przez tydzień trzymała ją dla
ciebie. Dziś rano wydawałomi się, że nie dam rady przyjść. Ta zima jest
mordercza, dobrze, że już się kończy.Daniela podniosła wzrok na profil twarzy
brata.
niewidzialnych kleszczy. Na próżno stara lic odnalezć w jego twarzy choćby
jeden znany sobie
55
rys. Całkiem jakby dawny Harry wypalił się w swoich ramach, a pozostał po
nim tylko wyraz bólu.  Ta zima nas zamorduje". W zimie Harry zawsze zabierał
Daniele na lodowisko. Nikt nie potrafił kręcić takich figur na lodzie, jak on.
Wszyscy przyglądali się z podziwem, a ona była nieskończenie z niego dumna!
Wtedy pragnęła, żeby zima trwała wiecznie i żeby Harry był w domu.
Przy oknie, w którym rozdzielano darmową zupę, rozległ się nagle krzyk
sięgający niebios. Głód spędzał tu ogromne rzesze ludzi - morze zmierzwionych
głów, las wyciągniętych rąk z miskami w dłoni, zabiedzone kobiety skamlące o
litość. A każdy porażony obawą, że gdy przyjdzie jego kolej, okno akurat
zostanie zamknięte: nie ma więcej zupy! Tratowane kobiety piszczą żałośnie,
mężczyzni łokciami torują sobie drogę do zbawczego okna. Policjanci dbają
tylko o to, żeby ci, co mają kartki żywnościowe, dostali swoje racje, reszta ich
nie interesuje.
Jeśli tylko Gestapo żąda ludzi do kolejnego traspor-tu, Judenrat wybiera głównie
spośród tłoczących się wokół kuchni. Daty kolejnych trasportów są z zasady
dobrze wszystkim znane, mimo to stale jest tu ogromny tłum. Ludzie są
całkowicie zobojętniali na wszystko, co nie jest miską zupy - dla siebie i dla
dzieci.
Harry nie może uwolnić się od drążących go myśli. Ferber poszedł dziś do
rabbiego Szeleva przekonywać go, że wszystkich i tak czeka śmierć i że jedyną
formą głoszenia "chwały Bożej, jaka im pozostała, jest powstanie wszystkich
%7łydów, jak jeden mąż, przeciwko Niemcom. Ferber powinien przyjść tu, pod
kuchnię, i obejrzeć to, co się tu dzieje. Zobaczyłby, jak ludzie  głoszą chwałę".
Cóż za demagogia! Kto pójdzie na pewną śmierć, jeśli nie dostanie za to łyżki
strawy? Kto go posłucha? Ci ludzie przed kuchnią na pewno
56
Również Sonia, tak przecież inteligentna i mądra, ^ nl/i to inaczej niż Ferber. A
on, Harry, jak może bobić cokolwiek oznaczającego pewną śmierć Soni
I );mieli? Tadek? Bystry umysł, w oczach lśniła /cl. i/na wola - stuprocentowy
mężczyzna.  Jeden
li oka wystarczy, by dostrzec, że ten facet wie, o chce" - on też chciał tylko stąd
uciec. Sonia
umentowała:  Tadek chce iść na pewną śmierć!" l i hor odpowiadał:  Na to się
zdobędzie tylko ktoś kto nie jest martwy już za życia!" I jaki jest wynik?
Co komu dało jego zniknięcie? Godzinę przed odejściem Tadek powiedział:
 Opuszczam getto nie po to, by umrzeć, opuszczam getto, by pozostać żywym
i innym nieść życie. Moja decyzja wskaże drogęinnym". Czy wszyscy mogą
pójść jego drogą? Więc Ferber chyba ma rację. Ale czyż Tadek nie mógłby
wrócić dzisiaj i być z nimi? A może to Sonia ma rację! Skąd w tym ryżym
Ferberze ten ogień, płonący W nim z taką siłą? Skąd bierze upór i odwagę?
Czy Jest w stanie przekonać rabbiego Szeleva?
W bramie podwórka pojawił się zdezelowany wózek i l/iccinny na wysokich
kołach ze szprychami. W wózku, i uczonym przez chłopca i dziewczynkę, siedzi
staruszek. ( hłopiec ciągnie z przodu za pomocą liny, dziewczynka popycha od
tyłu rękami. Kolana starego wystają ponad jego głowę. Na brzuchu, między
kolanami .1 głową, stoi spory, czarny od sadzy garnek. Znieg bezlitośnie pada
na zmierzwioną brodę, na surowe, obwisłe brwi, ale ich właściciel zupełnie nie
jest tym Ix)ruszony, jakby to, co się wokół dzieje, nie dotyczyło go w
najmniejszym stopniu. Dzieci podciągają wózek pod okno, w którym składa się
kartki żywnościowe. Chłopiec odpina guzik płaszcza dziadka i wyciąga kupon.
Stary nie objawia żadnej reakcji, tylko patrzy tępo na kamienną ścianę budynku.
57
li [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •