[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w milczeniu.
- Zajmij się odprawą, ja tymczasem znajdę miejsce do
zaparkowania - odezwał się wreszcie, gdy dojechali na miejsce i podał
jej paszport.
Zirytowana już prawie do granic możliwości Louise miała
ochotę cisnąć oba ich paszporty do kosza i powiedzieć Maksowi,
gdzie ma sobie wsadzić Meridię, ale powstrzymała się.
W samolocie nie było ani trochę lepiej. Max zamknął oczy,
ledwie zapiął pasy, dając znać, że nie ma ochoty na konwersację.
Niedługo potem podeszła do nich stewardesa, pchając przed sobą
ciężki wózek z jedzeniem i napojami. Zerknęła na Maksa, który
wyglądał, jakby spał.
- Czy państwo są razem? - spytała.
- Pierwszy raz widzę tego pana na oczy - odparła Louise. Max
nie zareagował. Aż tak bardzo się wściekł? Czyżby był do tego
stopnia zazdrosny o nią?
- A czy może mówił coś o śniadaniu? - dopytywała stewardesa.
- Tak, wspominał o tym, że już nie może się doczekać tego
śniadania w samolocie. Biedak nie mógł sobie pozwolić na kupno
czegokolwiek na lotnisku.
77
RS
Zauważyła z satysfakcją, że Max nie wytrzymał i kąciki jego ust
zadrgały.
- Te agrafki rzeczywiście się przydadzą - mruknął, otwierając
oczy. - Należałoby zamknąć ci nimi usta.
Podświadomie czekał na jej wybuch. Czekał, aż ona wyrwie
stewardesie tacę ze śniadaniem i... Naraz zrozumiał, że tak jak ona
jego prowokowała, tak samo on prowokował ją. Przez te wszystkie
lata doprowadzał ją na krawędz wybuchu, ponieważ kiedy się
wściekała, miał absolutną pewność, że to, co on mówi i co robi, ma
dla niej znaczenie. Przecież nie wkurzamy się na kogoś, kto jest nam
obojętny, prawda?
Ku jego zaskoczeniu Louise nie zrobiła nic gwałtownego, tylko
wyjęła z torebki małą złotą agrafkę i wyciągnęła ją w jego stronę.
- Proszę - powiedziała i wydęła usta, jakby zapraszając, żeby je
spiął agrafką.
- Za mała - wydusił z siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Aha, czyli mam za duże usta, tak?
- Nie za duże w ogóle, tylko do tej agrafki...
- W takim razie bardzo przepraszam. Agrafka jest mi potrzebna z
reguły tylko wtedy, gdy pęknie mi sznurowadło. Od dziś zacznę nosić
większe.
- Dobry pomysł. - Wyjął jej agrafkę z palców i schował do
kieszeni. - A tę zachowam na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo,
kiedy człowiek będzie musiał pomóc damie, której pękło
sznurowadło.
78
RS
Odwrócił wzrok, gdyż nie mógł już dłużej patrzeć na tę kobietę,
która noc z piątku na sobotę spędziła z innym.
- Dziękuję za śniadanie, wystarczy mi sok pomarańczowy -
powiedział do stewardesy.
- Mnie również - wtrąciła Louise. - Max, w sobotę rozmawiałam
z mamą. To znaczy z Ivy - sprecyzowała.
Takiej uwagi nie mógł - i nie chciał - zignorować.
- Zadzwoniłaś do niej?
- Ona zadzwoniła.
- Ciekawe, moja matka też dzwoniła w sobotę. Prosiła, żebym
wpłacił za nią kaucję...
Nie zamierzał nikomu tego mówić, nawet Jackowi. To była jego
matka. I jego krzyż.
- Och, Max! - Louise impulsywnie uścisnęła go za rękę. Czy
ciocia Georgina ma poważne kłopoty?
- Nie tak poważne, żeby pieniądze nie dały rady ich rozwiązać.
Zapomniała płacić rachunki.
- Czemu nie zadzwoniłeś? Pomogłabym ci!
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy - uciął. - To ja jestem od
pomagania. I nie pierwszy raz płaciłem za matkę.
- W porządku, niepotrzebnie umówiłam nas z tym człowiekiem -
przyznała wieczorem, gdy przyjechał po nich samochód z szoferem,
oddany im do dyspozycji przez króla.
Po przybyciu do Meridii zjedli lunch z Emmą i Sebastianem, a
potem stracili kilka godzin, gdyż spotkanie z dyrektorem Krajowego
Biura Turystycznego kompletnie nic nie wniosło do sprawy, dużo
79
RS
gadania o niczym, a mało treści plus zorganizowane specjalnie dla
nich zwiedzanie stolicy, które nie było im do niczego potrzebne. Nie
mogli jednak tego powiedzieć, ponieważ byłby to straszliwy nietakt.
W rezultacie nie zdążyli obejrzeć miejsca na restaurację.
Trzeba będzie przyjechać jeszcze raz - ciągnęła Louise.
- Nie.
- Jak to? Odrzucasz tę lokalizację, chociaż jeszcze jej nie
widziałeś?
- Przeciwnie, chcę ją zobaczyć i dlatego przedłużyłem nasz
pobyt do jutra.
Poczuła się odsunięta na bok, pominięta przy podejmowaniu
decyzji, a potem uderzyła ją myśl, że Max zapewne czuł się podobnie,
gdy ona sama zaplanowała ten poniedziałek w Meridii bez konsultacji
z nim. Hm, to rzeczywiście nie było przyjemne.
- Gdzie nocujemy?
- Właśnie tam - odparł, a potem dodał po chwili wahania: - Mam
nadzieję, że będziesz zadowolona.
Limuzyna dowiozła ich na przystań, gdzie wsiedli na nieduży
prom i popłynęli na wyspę na jeziorze. Tam już czekał lokaj w liberii,
który zaprowadził ich do neogotyckiego zameczku z wysokimi
drzwiami, za którymi znajdował się przestronny hol z marmurową
podłogą, ogromnym kominkiem oraz imponującymi schodami. Zostali
przekazani w ręce kamerdynera, lokaj zniknął. Ich płaszcze zabrała
pokojówka i znikła również.
- Zaprowadzę państwa do ich pokoju - rzekł kamerdyner.
80
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •