[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiem, powiedział to tylko dlatego, że był przygnębiony, ale to go nie usprawiedliwiało. Co
za palant. Bardzo się cieszyłam, że trzymam go na dystans, bo w tamtej chwili było mi
całkowicie obojętne, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę, i nie miałam najmniejszej ochoty
ciągnąć tej rozmowy. Przez parę minut siedzieliśmy w milczeniu.
Wiedział, że posunął się za daleko - przecież nie trzeba być laureatem Nagrody Nobla,
żeby to wywnioskować.
Czułam, że szykuje się do przeprosin. Nie miał zbyt wielu innych możliwości. Nie
zamierzałam mu jednak ułatwiać zadania. Uznałam, że może się jeszcze chwilę pomęczyć. W
końcu ze dwa razy odchrząknął i zdołał to z siebie wydusić. Przepraszał mnie jakieś pięć
minut.
- Dobra, dobra - powiedziałam wreszcie. - Nie przejmuj się. Ale mówiłam szczerze,
Lee: nic konkretnego się nie stało. Po prostu potrzebuję odrobiny czasu i przestrzeni. Nie
róbmy z tego wielkiego halo, proszę. Do tej pory niezle nam szło, rzadko się kłóciliśmy. Ale
mam wrażenie, że najgorsze jeszcze przed nami. Myślę, że czeka nas naprawdę ciężki okres,
bo nie mamy żadnych oczywistych rozwiązań, a to będzie chyba mocno dołujące. Dlatego
musimy myśleć pozytywnie i nie przejmować się takimi sprawami.
Nie odpowiedział i długo siedzieliśmy w milczeniu, aż w końcu zaczął padać deszcz.
- Chodz - powiedziałam w końcu. - Złazmy stąd. Będę musiała poszukać innego
miejsca, żeby wypatrywać złych ludzi.
21
Póznym popołudniem zwołaliśmy naradę w samochodzie, w którym siedziałam od kilku
godzin. Był to stary biały rover 2000 ze skórzaną tapicerką, w całkiem dobrym stanie. Chyba
raczej nie uczestniczył w wypadku, prawdopodobnie padł ze starości, ale uznałam, że mimo
to może w nim być wygodnie, więc wybrałam go na swój posterunek. Poza tym należał do
nielicznych samochodów na złomowisku, które nadal miały przednią szybę. Dach przeciekał
w kilku zardzewiałych miejscach, ale usiadłam dość daleko od nich i patrzyłam przez
podrapaną, brudną szybę na szarą drogę w oddali.
Reszta znowu kręciła się po złomowisku, obijając się i nie robiąc nic konkretnego.
Kiedy poszłam sprawdzić, co u nich słychać, większość spała. Rozciągnęłam długi sznur i
zawiesiłam na nim puszkę z kamieniami, żeby w razie pojawienia się żołnierzy móc za niego
pociągnąć i narobić hałasu, który ostrzeże pozostałych. O wpół do czwartej musiałam go
użyć. Na drodze ukazały się dwie ciężarówki, które jechały znacznie wolniej niż inne pojazdy
przemykające tędy od czasu do czasu. Od razu pociągnęłam za sznurek. Potrafiłam już
rozpoznać patrol. Potem wymknęłam się z rovera i poczołgałam do pozostałych. Podjęliśmy
błyskawiczną decyzję - na inną nie było czasu - że oni ukryją się w dole, a ja wejdę na drzewo
nad meblowozem i będę obserwowała, co się dzieje.
Wdrapałam się po mokrym pniu, próbując nie ściskać go zbyt mocno, żeby nie
zamoczyć ubrania. Potem usadowiłam się wśród mokrych liści i obserwowałam patrol.
Skręcił w stronę bramy złomowiska, zatrzymał się i z pojazdów wysiadło ośmiu żołnierzy - w
tym sześć kobiet. Pocieszające było to, że nie wyglądali na zbyt przejętych zadaniem. Nie
sprawiali wrażenia doskonale wyszkolonych komandosów, którzy rozpoznają teren, aby
zlikwidować cel. Wyglądali jak półetatowi żołnierze, których wygoniono na deszcz, żeby
odwalili robotę, do której wcale się nie palili. Była z nimi pani oficer, która przez kilka minut
krzyczała i pokazywała coś palcem. Potem żołnierze dobrali się w pary i ruszyli w różnych
kierunkach.
To wszystko wyglądało zupełnie zwyczajnie. Rozglądali się, zaglądali pod samochody
i do większości z nich. Ale na tym koniec. Jeden z nich podszedł do tylnych drzwi domu,
które prawdopodobnie wziął za frontowe, i stłukł szybę. Usłyszałam brzęk padającego szkła.
%7łołnierz zajrzał do środka, ale prawie natychmiast się wycofał, marszcząc nos, a potem
powiedział coś do swojego partnera. Domyśliłam się co:  W tym domu śmierdzi . Jeszcze
jak! Wcale mu się nie dziwiłam.
Pół godziny pózniej już ich nie było. Odczekałam dziesięć minut, a potem poszłam
powiedzieć pozostałym, że mogą wyjść z ukrycia. Nikt nie był zbyt uradowany. To wszystko
widzieliśmy już wcześniej. Znowu udało nam się ukryć - wprawdzie bez większego trudu, ale
przecież mogło być inaczej. Wystarczyłoby, aby jeden ciekawski żołnierz zauważył blachę
pod samochodem i zawołał pozostałych. To byłby nasz koniec. Wiedziałam, że pewnego dnia
on nastąpi. Pewnego dnia zostaniemy złapani. Po prostu wyglądało na to, że jeszcze nie tym
razem.
Wróciłam do rovera, żeby obserwować dalej, i właśnie wtedy dołączyli do mnie
pozostali. Do zachodu słońca zostało pół godziny. Robyn usiadła obok mnie, na fotelu
pasażera, a Fi usadowiła się na jej kolanach. Chłopaki wcisnęły się z tyłu. Było tak mało
miejsca, że drzwi musieliśmy zostawić otwarte. Kevin siedział pod dziurą w dachu, więc co
kilka sekund kapała na niego woda.
Największym zaskoczeniem tamtej narady było to, że dowodzenie przejęła Fi.
Pozostali wydawali się zbyt zmęczeni i zdołowani. Homer wyglądał okropnie, jakby pohulał
na wiejskiej imprezie i trzezwiał najdłużej ze wszystkich. Lee pogrążył się w myślach. Kevin
wydawał się bardzo podminowany, ciągle mrugał, jakby miał piasek w oczach. Robyn była
chyba w dobrej formie, ale milczała. Za to Fi wydawała się silna i zdeterminowana. Czasami
właśnie taka była.
- Widzę, że nikt nie ma żadnych pomysłów - zaczęła pewnym głosem - więc powiem,
co wykombinowałam.
- Dawaj, Fi - zachęciłam ją.
- No więc uważam, że powinniśmy trochę o siebie zadbać. Najlepszym rozwiązaniem
byłyby trzytygodniowe wakacje na Wielkiej Rafie Koralowej za zupełną darmochę i z
tysiącem dolców kieszonkowego. Na to nie możemy jednak liczyć. Ale nawet podczas drugiej
wojny światowej pilotom powierzano określoną liczbę misji, a potem odsyłano ich na
odpoczynek. To, co się z nimi działo, nazywano chyba nerwicą frontową. No więc my też
mamy swoją nerwicę frontową i musimy odpocząć. Jeśli w najbliższym czasie spróbujemy
zrobić coś więcej, tylko się dobijemy. Przez kilka ostatnich tygodni działaliśmy bez przerwy,
jak wariaci, a jedną z cech popadania w obłęd jest to, że człowiek tego nie zauważa.
Nieważne, czy zrobimy to dla siebie, czy po to, żeby pózniej lepiej walczyć. Prawda wygląda
tak, że musimy o siebie zadbać.
- Więc myślisz, że powinniśmy zrobić sobie wakacje? - zapytał Homer. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •