[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dłonią w stronę pustego miejsca żony mając nadzieję, że instynkt mimo
wszystko go zawiódł.
Niestety miał rację. Aóżko było puste, a pościel niemal tak zimna, jak cały
pokój.
Leżał chwilę bez ruchu zastawiając się, co robić. Wieczór upłynął w napiętej
atmosferze. Najpierw próbował wyjaśnić córce, że teraz mamusia bardziej
potrzebuje lalki niż ona.
- Mamusia jest chora - tłumaczył. - I lalka musi się nią zająć.
- Ale ona jest ciągle chora - protestowała Megan - I ja chcę, żeby Sam się mną
zajęła! Koniecznie!
- Za kilka dni - obiecał, ale po oczach córki widział że mu nie wierzy.
Kiedy Elizabeth wreszcie zeszła na dół na kolację, usiedli spięci przy stole.
Megan, której zwykle nie zamykały się usta, gdy opowiadała, co robiła przez
cały dzień, tym razem ledwie się odzywała, a Elizabeth milczała jak zaklęta.
Po kolacji namówił żonę i córkę na oglądanie filmu z kasety wideo, ale Megan
szybko wymknęła się do swojego pokoju, a Elizabeth, chociaż siedziała obok
niego na sofie w bibliotece, nie zwracała najmniejszej uwagi na film. Wreszcie,
tuż po dziewiątej, oboje poszli na górę się położyć.
Kiedy wstąpił do Megan, żeby pocałować ją na dobranoc, Elizabeth poszła
prosto do ich sypialni. Tłumaczył sobie, że wyczuła widać gniew córki i po
prostu daje jej czas na ochłoniecie, ale w głębi serca podejrzał coś innego.
Elizabeth zwyczajnie nie potrafiła zrozumieć nastroju córki, podobnie jak nie
mogła skupić się na akcji filmu.
- Mamusia już mnie nie kocha, prawda? - spytała Megan, kiedy zajrzał do jej
pokoju. Głos jej drżał i chociaż w mroku nie widział jej twarzy, całując córkę
w policzek poczuł smak słonych łez.
- Ależ skądże, bardzo cię kocha - zapewnił ją. - Tylko nie czuje się zbyt dobrze
i tyle.
Jednak Megan była niepocieszona.
- Nieprawda - upierała się. - Kocha tylko Sam. Próbował ją przekonać, ze jutro
wszystko będzie dobrze, bo pójdą razem wybierać choinkę, ale nawet to nie
poprawiło córeczce nastroju. Przewróciła się na bok i zwinęła w kłębek
odwracając tyłem do niego, więc wymknął się na korytarz.
Z Elizabeth nie poszło mu wiele lepiej. Kiedy wszedł do pokoju, już leżała w
łóżku i choć wiedział, że nie śpi, nie zareagowała, gdy próbował ją do siebie
przytulić. W końcu poddał się i poprzestał na trzymaniu żony za rękę. Po-
stanowił, że nie zaśnie, póki nie usłyszy jej równego oddechu, który by
świadczył o głębokim śnie. Ale mu się nie udało i teraz, obudziwszy się,
stwierdził, że jest sam.
Wybrzmiało ostatnie uderzenie zegara, w domu zapadła cisza. I wtedy
usłyszał skrzypienie bujanego fotela. Wstał z łóżka i narzuciwszy wełniany
szlafrok, który Elizabeth dała mu pod choinkę dwa lata temu, poszedł przez
łazienkę do pokoju dziecinnego.
Elizabeth siedziała w fotelu bujanym, który znalazła na strychu i pomalowała
jasnobłękitną farbą.
Znów, tak samo jak wtedy, gdy zastał ją tutaj po południu, cicho nuciła lalce
słodką kołysankę.
Ale teraz, w nocy, robiła coś jeszcze.
W blasku księżyca bieliła się blada skóra jej piersi i Bill zauważył, że głowa
lalki tapla przysunięta do sutka.
Podszedł do żony i przyklęknął obok bujanego
fotela.
- Kochanie, chodz do łóżka - szepnął. - Jesteś
bardzo zmęczona i jest już pózno.
Przez moment nie był pewny, czy w ogóle go usłyszała, lecz po chwili
odwróciła głowę i uśmiech-
nęła się do niego. - Za minutkę - odparła. - Muszę skończyć karmienie
dziecka, i potem ułożyć je do snu. Chociaż wymówiła te słowa cichym głosem
tak słodkim, ze serce w nim stopniało, jednak zrozumiawszy ich sens, poczuł
się jak ugodzony nożem.
- Kochanie, to nie jest dziecko - powiedział. - To tylko lalka. - A potem wstał i
wyciągnął rękę, by zabrać jej zabawkę, ale skuliła się i przytuliła ją do siebie
kurczowym, obronnym gestem. - Elizabeth, proste, nie rób tego. Przecież
wiesz...
- Nie mów tak! - zażądała podnosząc głos. - Wracaj do łóżka!
- Na miłość boską, Elizabeth... - znów zaczął, ale tym razem przerwała mu w
poi słowa.
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęła. - Nie prosiłam, żebyś tu przychodził! I
wiem, co robię!
Sama zajmę się moim maleństwem!
Zerwała się na równe nogi. W jej wzroku było coś, co przeraziło Billa.
- Już dobrze - powiedział, zmusiwszy się do mówienia uspokajającym tonem.
- Oczywiście, że wiesz, co robisz, i jasne, że możesz się zająć dzieckiem.
Tylko, że jest już pózno, to wszystko. Pomyślałem, że mógłbym ci pomóc.
- Sama sobie poradzę - odpowiedziała. W jej głosie pojawiła się desperacka
nuta. - Umiem zajmować się niemowlęciem. Przecież dobrze to wiem. Zostaw
nas w spokoju, świetnie sobie poradzę. - Spojrzała mu prosto w oczy, tym
razem błagalnie. - Proszę. Czy nie możesz nas zostawić samych chociaż na
pewien czas?
Bill był zupełnie zdezorientowany. Czy żona wariuje na jego oczach? Co
powinien zrobić?
Zabrać jej lalkę? Nie! To by tylko pogorszyło sytuację.
Lekarz. Powinien zadzwonić do doktora Mar-golisa. On będzie wiedział, jak
postąpić.
- Dobrze - powiedział, starając się mówić opanowanym głosem. - Wrócę do
łóżka, a ty się zajmiesz... - zawahał się na moment, ale jednak zdołał skończyć
zdanie - ...dzieckiem. A kiedy już uśnie, ty też się położysz, zgoda?
Elizabeth potaknęła głową i opadła na bujany fotel. Bill poczuł, że gardło
zaciska mu się konwulsyjnie; zdusił łkanie, które nim wstrząsało. Odwrócił
się, biegiem przemknął przez łazienkę i powoli, starannie zamknął za sobą
drzwi. Jednak wbrew temu, co obiecał żonie, zszedł na dół do biblioteki i
zadzwonił z telefonu stojącego na
biurku.
Po dwunastym sygnale w słuchawce wreszcie usłyszał zaspany i lekko
rozzłoszczony głos doktora Margolisa.
Po godzinie Elizabeth leżała w łóżku. Tabletka, dana przez lekarza, już
zaczęła działać.
- Zaraz tam wrócę - mamrotała, zapadając w sen. - Za chwilę. Muszę teraz
zająć się moim maleństwem. Zaraz przy nim będę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •