[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać,
Tak ci go zwołała, że psia jego mać!...
Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki:
Pannę Salczę z Ryfczą, polskie midinetki;
Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż -
Cóż, kiedy tapen jo, aber sztyken nysz!
Ulice już puste, więc z resztką nadziei
Pospiesza co żywo na dworzec kolei;
Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch:
"Cholera nie miasto" - powiada nasz zuch.
Podsuwa się chyłkiem do jakiejś kobity,
Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty,
Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz:
"K a t o l i c k i c h dziewcząt tknąć się ani waż!"
"Dobryś, mówi sobie, diabli wzięli randkę;
Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę?.
Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt,
Pójdę do teatru na ostatni akt".
Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje,
Widywał w teatrach lekkie obyczaje,
Zatem zakupiwszy cukrów cały stos
Zmiało za kulisy idzie wściubić nos.
Rozpoczyna z lekka wstępną galanterią;
Dama robi na to minę bardzo serio,
Płomień oburzenia bije jej do lic:
"U nas, proszę pana, małżeństwo lub nic".
Wypadł biedny Krzywosz[8] trzęsąc się jak w febrze,
Pędzi do hotelu, o rachunek żebrze;
Aż do Oderbergu łamała go złość:
Tak z Krakowa zniknął j e d e n d o b r y g o ś ć!!
Pisane w r. 1907
DZIEC P. ESIKA W OSTENDZIE
(Na podstawie korespondencji do "Kuriera Warszawskiego" i na wszelką
odpowiedzialność autora tychże korespondencji skreślony i pod muzykę
podłożony.)
Motto: Des Lebens ungemischte Freude
War d o c h e i n e m Irdischen zuteil.
(Schiller)
Gdy skwar dopieka
Biednego człeka,
Pot po nim ścieka,
Topnieje już,
Gdzież Esik będzie,
Godniej zasiędzie,
Jak nie w Ostendzie,
Królowej mórz...
Uroczy pobyt,
Tłum pięknych kobit,
Wkoło dobrobyt,
Wszystko aż lśni;
Rozkosz przenika
Ciało Esika,
Nóżkami fika,
Ze szczęścia rży.
Pierwsze śniadanko:
Kawusia z pianką,
Przegryza grzanką
I pędzi w cwał
Prosto na plażę,
Gdzie w słońca żarze
Błyszczą miraże
Kobiecych ciał.
Strojna dziewczyna
Kibić przegina,
LUXUS-kabina
Rozkoszą tchnie;
Ruchem pantery
Zrzuca jegiery
I gdzie hetery,
Tam Esik mknie.
Barwne półświatki,
Pulchne mężatki,
Obcisłe gatki
Zmieją się doń;
Esik się nurza,
Szczypie w odnóża,
To znów jak burza
Wciąga je w toń.
Lecz dość na dziś z tym,
Na piasku czystym
Jeszcze "mój system"
Przez minut sześć;
Potem swobodnie
Nakłada spodnie
I nim ochłodnie,
Pędzi coś zjeść.
Ostryga tłusta
Wpada mu w usta,
Potem langusta,
Potem chablis:
Otwiera paszczę,
Językiem mlaszcze,
W brzuszek się głaszcze
I dalej ji.
Znikł potraw szereg,
Mały szlumerek,
Potem spacerek
Przez pyszną sień;
Przybił do portu
W cieniach abortu;
Co tu komfortu:
Uroczy dzień!
Wychodzi letki
Z cichej klozetki,
Znów na kobietki
Popatrzeć rad;
Z tłumem się miesza,
Gdzie strojna rzesza
Gwarnie pośpiesza -
Pięknym jest świat!
Koncert w kurhauzie:
Esik zdrzymał się,
Budzi go w pauzie
Oklasków szum;
Potem nos wetka,
Kędy ruletka,
Stara kokietka,
Przywabia tłum.
Złoto się toczy,
Wszystko się tłoczy,
Wyłażą oczy,
W piersiach brak tchu -
Lecz Esik nie gra,
Bo niechże przegra,
Dałaby świekra
Ruletkę mu!
Tak niespożycie
To szczęścia dzicię
Studiuje życie
I jego brud,
Gdy wtem latarnie
Gasną i gwarnie
Wszystko się garnie
Do tinglu wrót.
Włazi i Esik
W ten interesik;
Figlarny biesik
Jakiś go prze,
Umoczyć usta
Tam, gdzie rozpusta
Najskrrrrytsze gusta
Zgadywać śmie.
Sala stłoczona,
Dyszące łona,
Nagie ramiona
Wśród fraków tła;
Tańczą skłębieni
W ciasnej przestrzeni,
Szampan się pieni,
Muzyka gra.
Dwa biusty śnieżne
Trą się, lubieżne,
To znów, rozbieżne,
Prężą się wstecz -
Płoną oblicza,
Idzie m a c z i c z a,
Zabawa bycza,
"Baeczna - prosz paa - rzecz!"
Trzęsie się buda,
Pęka obłuda:
Cóż to za uda!
Esik aż drży;
Pyta nieśmiele:
"Ma toute belle...
Rajskie wesele...
Quel est votre prix?"
Spojrzy dziewczyna:
Zamożna mina,
Duża łysina
I nóżki w "ix";
"Bez długich krzyków
Dla starych pryków
Dziesięć ludwików
C'est mon prix fixe".
Niegłupi Esik,
Swój pularesik
Zapina gdziesik,
Ochłonął w mig;
Płaci co żywo
Za małe piwo,
Z miną złośliwą
Za drzwiami znikł.
Wśród nocy chłodnej
Po plaży modnej
Idzie pogodny,
Wolny od burz;
Jeszcze dwie gruszki
Zjadł do poduszki,
Wyciągnął nóżki
I chrapie już!...
Pisane w r. 1907
GAOS DZIADKOWY O ROBOTACH ZIEMNYCH
PANA PREZYDENTA
Chodzi sobie, chodzi biedny dziadek,
Taki jego los;
Wpadł do dołu, potłukł se pośladek,
Okrwawił se nos.
To robota pana prezydenta,
Wszędzie doły kopie, matko święta,
Bidny dziaduś bęc -
Dobrze jemu w aksamitnym palcie
Paradować sobie po asfalcie
Niby jaki prenc!
Kopią cały miesiąc jednym ciągiem,
Aż skończyli raz;
Ale ledwie kuniec z wodociągiem,
Trza naprawiać gaz -
Pan prezydent długo robił głową,
W końcu mówi: "Kopać trza na nowo,
Ordnung musi być;
Patrzcie, żeby prędko skończyć z gazem,
A betuny da się innym razem;
Nie pali się nic".
Takie sobie robią z nami śtuki:
Prezydent ma czas!
Przedtem beły bodaj kiepskie bruki,
Ostał ino śpas;
Za to teraz, skoro zeńdzie nocka,
W jednym dołku jakaś parka hocka,
W drugim inksza znów -
Potem dalejże do prezydenta:
Płać, prezydent, teraz alimenta,
Po coś zrobił rów!
Pisane w r. 1909
OPOWIEZ DZIADKOWA
O CUDACH JASNOG�RSKICH
Niekze to syćkie pierony zatrzasnom:
Wybrał się dziadek aż pod Góre Jasnom,
Myślał, że grosik uzbira, tymczasem
Wrócił ciupasem.
Tego widoku dożył dziadek stary,
W całym klasztorze nic, jeno dziandary,
Sytkie osoby duchowne a świente
Pod klucz zamkniente.
Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy,
%7łe się tam działy straśne jakieś cudy:
Niby że ojce porobiły świeństwa
Gwoli męczeństwa.
%7łył jeden z drugim piknie, bez turbacji,
Zwiątek czy piątek przy godny kolacji
Bluznił Imieniu Tego, co go stworzył,
I cudzołożył.
Jeden najgorszy - patrzcie wymyślnika! -
Chował pod sobą w sofie nieboszczyka,
%7łe jak bez tego na ty sofie grzeszy,
To go nie cieszy.
Przeor też, mówiom, jucha jest morowa,
Ponoć co tydzień ziżdżał do Krakowa,
Jako że tu miał śtyry konkubiny,
Same hrabiny.
Co jaki grosik na tackę się wśliznie,
To go dzieliły ojce po starszyznie,
A zaś do skarbca każdy za swe grzychy
Miał dwa wytrychy.
Jak przyszło Xiędzu dla dobra klasztoru
Zatłamsić kogo, to mu bez jankoru,
Póki ta zipie, własną dłonią leje
Zwiente oleje...
Codziennie rano nabożnym zwyczajem
Spowiadały się ojcaszki nawzajem,
By chtóry trafił, jak przyńdzie potrzeba,
Prosto do nieba.
Różnie dopuszcza Bóg w mądrości swojej,
Ale to jakoś bardzo nie przystoi,
Iżby siedziały w taktem świentem gronie
Same Pochronie...
Mnie złość już bierze, chociek dziadek świecki,
Cóż ta dopiro w grobie Xiądz Kordecki:
Musi go skręca od straśnej tertury
Zadkiem do góry.
Kogo Bóg kocha, tego i doświadcza,
Więc choć zgrzeszyła ręka świętokradcza,
Módlmy się, bracia, by nasz zakon miły
Znów porósł w siły.
Iżby zapomniał Bóg o swy boleści,
Trza mszów zakupić dziennie choć z czterdzieści;
Niech więc na tackę, co ta chtóry może,
Rzuci w klasztorze...
Pisane w r. 1910
PIOSENKA SENTYMENTALNA, KT�REJ JEDNAK
NIE TRZEBA BRA ZANADTO SERIO
Melodia: Delmet, Envoi de fleurs
Czy pamiętasz jeszcze te wiośniane dni
Pierwszego twych zmysłów dziewczęcych rozkwitu?
Może o nich czasem serce twoje śni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Morgan Sarah Na krawćÂzi
- James_Hadley_Chase_ _Figure_it_out_for_Yourself[1]._decryped
- Kitzmiller_Virginia_Kruche_marzenia
- Jacek Piekara Modrimer 1 Sluga Bozy
- moonsworn
- Loius L'Amour Reilly's_Luck_v1.5_(BD)
- Guiraud Paul Rzym. śąycie prywatne i publiczne Rzymian
- Child Maureen Dynastia Danforthow 02 Trzydziesci nocy
- Eileen Wilks [Tall, Dark & Eligible 03] Michael's Temptation (pdf)
- Chalker Jack L W śÂwiecie Studni 2 WyjśÂcie (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zona-meza.xlx.pl