[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chcę wiedzieć.
Gdyby siÄ™ nie zbliżyÅ‚, wzięłaby siÄ™ w garść. Tymcza­
sem ten dotyk wyzwolił w niej jakiś ukryty strumień.
Strumień długo tłumionych uczuć. Zaszlochała.
- Hallie... No, proszę... Wyrzuć to z siebie.
- Wszyscy zginÄ™li w katastrofie - powiedziaÅ‚a bez­
radnie.
- Wszyscy, to znaczy kto?
- Dziadkowie, moi rodzice, rodzice mego męża, je­
go brat i żona, mój brat i bratowa z maleÅ„kim dziec­
kiem i Raul.
- Matko święta!
Objął ją i przytulił do piersi. Od tak dawna niosła
w milczeniu swoją niewypowiedzianą rozpacz, że
chwila, w której mogła podzielić się nią z kimś żywym,
wydała się jej rajem.
RS
- Samolot rozbił się w Andach. Pobraliśmy się
z Raulem dzień wcześniej. Moi rodzice wyprawili nam
wielkie przyjÄ™cie w naszym domu w Bel Air. Lecieli­
śmy do Santiago na drugie przyjęcie... Na pokładzie
samolotu znajdowało się dwieście pięćdziesiąt osób.
PrzeżyÅ‚o tylko sześć. Teren w górach, tam, gdzie spad­
liśmy, był trudno dostępny, więc znaleziono nas dopiero
po tygodniu. ByÅ‚am pewna, że nie żyjÄ™. Nic nie widzia­
łam. Słyszałam tylko głos jakiejś kobiety. Trzymała
mnie za rękę, powtarzała, żebym się nie poddawała.
PrzewiÄ…zaÅ‚a mi oczy opaskÄ…. MówiÅ‚a, że zaraz nade­
jdzie pomoc. Czasem coś mi śpiewała, czasem modliła
się głośno i namawiała mnie do modlitwy. Wlewała we
mnie nadziejÄ™, gdy nie byÅ‚o nadziei. KtóregoÅ› dnia usÅ‚y­
szałam, że coś się dzieje. Wszyscy mówili o katastrofie
lotniczej. Powiedziano mi, że zostałam uratowana.
Pózniej straciÅ‚am przytomność i ocknęłam siÄ™ w szpita­
lu. Miałam zabandażowane oczy i nie mogłam poruszać
nogami. Lekarz powiedział, że straciłam wzrok od
blasku Å›niegu i zÅ‚amaÅ‚am nogÄ™, ale wyzdrowiejÄ™. Pa­
miętam, że myślałam, że to nie ma znaczenia. Pytałam
o kobietę, która czuwała nade mną i uchroniła mnie od
śmierci. Kto pomagał jej? Jedna z osób, które przeżyły,
wymagała zaledwie kilku dni hospitalizacji i zwolniono
ją do domu. Dowiedziała się wszystkiego. Następnego
dnia rano poczułam znajomy dotyk ręki. Osoba, która
przy mnie usiadła, miała głos tamtej kobiety. Okazało
się, że to naprawdę ona. Była zakonnicą.
Hallie mówiÅ‚a i mówiÅ‚a i w pewnym momencie po­
czuła, że Vincent całuje ją we włosy. Być może sądził,
RS
że w ten sposób ukoi jej żal, ale zrozumiała, że budzi
się w nim również pożądanie. Przestraszona, wysunęła
się z jego objęć i usiadła na najbliższym krześle.
- Przepraszam, że aż tak siÄ™ rozkleiÅ‚am - powiedzia­
Å‚a, nie patrzÄ…c na niego.
- Mój Boże, Hallie - wychrypiał nieswoim głosem.
- To cud, że w ogóle żyjesz.
- We wszystkim jest jakiÅ› cel. WierzÄ™ w to, pogodzi­
łam się z tą myślą. - Zwilżyła wyschnięte usta. - Brouard
wspominaÅ‚ o kontaktach handlowych z AmerykÄ… PoÅ‚ud­
niowÄ…. Handlujecie w jednym kraju czy w kilku?
Nim Vincent zdążył odpowiedzieć, do domu weszli
młodzi Rollandowie. Hallie zadygotała. Gdyby pojawili
się wcześniej... Nie witając się z ojcem, Paul wypalił
ostro:
- O co ci chodzi, tato? Monique twierdzi, że pozwo­
liłeś jej wziąć samochód, ale przecież miałem jechać
z Hallie do St. Emilion,..
Obcesowym zachowaniem Paul przypominał Hallie
jego zbuntowanych rówieśników, z którymi pracowała
w Kalifornii i w Paryżu. Vincent tymczasem zdążył
usadowić się za biurkiem.
- A nie moglibyście pojechać we troje? Monique
planuje urodzinową fetę dla Etvige. Mogłaby skorzystać
z waszej pomocy. Kiedy będziecie w mieście, zjedzcie
lunch w  Trois Maroons". Kto jak kto, ale Hallie na
pewno powinna spróbować ciasta pieczonego od trzech
wieków według receptury sióstr urszulanek. A to na
wydatki - wyjÄ…Å‚ pieniÄ…dze z portfela.
- Dziękuję, tatku - Monique ucałowała ojca.
RS
Hallie wyszła na dwór jako pierwsza. Czuła, że jeśli
nic się nie zmieni, i to prędko, to być może psychiatra
okaże się bardziej potrzebny jej niż Paulowi. Coraz
bardziej gubiła się w swych uczuciach, coraz bardziej
pogrążała w chaosie.
RS
ROZDZIAA SIÓDMY
Po wzruszajÄ…cym przyjÄ™ciu dla Etvige dziadek roz­
łożył szachownicę, a Monique i Hallie sprzątały. Paul
siedział i bębnił palcami o krawędz stołu. Marzył
o wyjÅ›ciu z Hallie, a tymczasem miaÅ‚ do wyboru kibi­
cowanie jej szachowej rozgrywce z dziadkiem albo wy­
niesienie się na wieczór nie wiadomo dokąd. Vincent
obserwował syna. Było mu go żal i postanowił działać.
- Paul... Co z domkiem Hallie? - zapytał.
Chłopiec przestał stukać w blat.
- Bernard wszystko już naprawił. Musiał wymienić
zamek. Jutro ma posprzątać i będzie można wstawić
meble.
- Chcesz czekać do jutra?
- Bo co? - Paul żywo spojrzał na ojca.
- Gdybyśmy się postarali, we dwóch zrobilibyśmy
wszystko dużo lepiej. Wezmy się do roboty. Co ty na
to? Monique mogłaby nam pomóc. Hallie pograłaby
z dziadkiem w te ich szachy, a przed nocą przeniosłaby
się już do siebie.
Paul poderwał się z krzesła.
- Przebiorę się tylko i za pięć minut będę w komórce
ze sprzętem.
RS
- Ja tez zmieniÄ™ ubranie.
Razem wyszli z pokoju. Vincent zdążyÅ‚ jeszcze wymie­
nić z dziadkiem spojrzenie. Maurice kiwnÄ…Å‚ leciutko gÅ‚o­
wą. Aprobował niespodziewany sojusz, nawet jeśli miał
trwać bardzo krótko. Gdyby miaÅ‚ choćby najlżejsze po­
dejrzenia, że jego ukochanemu wnukowi zależy nie tylko
na szczęściu syna, chyba by tego nie przeżył. A Vincent...
Vincent czuł się tak, jakby postradał zmysły.
- Voila! Twoja chałupka jest już wyszykowana.
Gdy dziadek zakończył kolejną partyjkę szachów,
Monique czym prÄ™dzej wyciÄ…gnęła Hallie z domu tyl­
nym wyjściem i zaprowadziła ją do jej nowego lokum.
Słowo  chałupka" nie było właściwym określeniem.
Prześliczne mieszkanie miało na ścianach drobniutki
siedemnastowieczny wzór w barwach burgunda i złota.
Składało się z saloniku, malej jadalni, kuchni, łazienki
i sypialni z dwoma identycznymi łóżkami i bajeczną
toaletkÄ…. ByÅ‚ nawet telefon. Rozmieszczenie mniej­
szych sprzętów, ozdób i obrazów wskazywało na udział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •