[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Słońca, kadłub jest już prawie tak gorący jak roztopiony ołów. Ale wewnątrz, dopóki ten żar
nie przeniknie przez kilometr skały, nadal będzie zimno.
Znamy taki wymyślny deser, podawany na gorąco, ale z lodami w środku... nie
pamiętam, jak się nazywa.
- Zapiekana Alaska. Lubią to podawać na bankietach Planet Zjednoczonych aż za
często, niestety.
- Dziękuję, sir Robercie. Tak właśnie przedstawia się sytuacja Ramy, ale tylko
chwilowo. Od tygodni żar słoneczny przedziera się stale i gwałtowny wzrost temperatury to
teraz kwestia kilku godzin. Ale nie w tym tkwi problem: do czasu, gdy będziemy musieli z
Ramy uciekać, jeszcze się utrzyma zupełnie znośny klimat tropikalny.
- A więc o co chodzi?
- Mogę na to odpowiedzieć jednym słowem, panie ambasadorze. Huragany.
15. Brzeg morza
Było teraz we wnętrzu Ramy ponad dwadzieścia osób płci obojga - sześć na równinie,
reszta w drodze, zajęta regularnym dostarczaniem sprzętu i żywności przez system śluz i
dalej po schodach. Na statku, niemal opuszczonym, byli tylko dyżurni; krążył nawet dowcip,
że Zmiałkiem w gruncie rzeczy zawiadują cztery małpy i że Ruda otrzymała awans na
zastępcę kapitana.
Z myślą o tych pierwszych wyprawach badawczych Norton wydał kilka zarządzeń;
najważniejsze z nich datowało się z czasów najwcześniejszych lotów człowieka w kosmos.
W każdej grupie, zadecydował Norton, musi być jedna osoba z doświadczeniem. Ale nie
więcej niż jedna. W ten sposób wszyscy będą mogli nabierać doświadczenia możliwie
najszybciej.
Tak więc w pierwszym zespole, mającym udać się nad Morze Cylindryczne, chociaż
prowadziła go pani komandor doktor Laura Ernst, był weteran, porucznik Boris Rodrigo,
który właśnie wrócił z wyprawy do Paryża. Tym dwojgu towarzyszył sierżant Pieter
Rousseau po zejściu ze służby w drużynie pomocniczej na Piaście; był on specjalistą od
aparatury badawczej, ale teraz miał polegać na własnych oczach i małym przenośnym
teleskopie.
Od stóp schodów Alfa do brzegu Morza Cylindrycznego było niespełna piętnaście
kilometrów - czyli, uwzględniając słabe przyciąganie Ramy, osiem kilometrów ziemskich.
Laura Ernst, która musiała zadokumentować, że naprawdę jest tak sprawna fizycznie, jak
głosi, nadawała żwawe tempo. Z półgodzinną przerwą w połowie drogi, dotarli do celu bez
żadnych przygód w ciągu trzech godzin.
Dosyć nużyła jednostajnością ta wędrówka w promieniu reflektora poprzez głuchą
ciemność Ramy. Krąg światła, sunąc razem z nimi, powoli wydłużał się w wąską elipsę; to,
że promień jest coraz krótszy, było jedynym widocznym dowodem ich postępów. Gdyby
obserwatorzy wysoko na Piaście nie podawali im raz po raz komunikatów, oni sami by nie
wiedzieli, czy przebyli kilometr, czy pięć kilometrów, czy dziesięć. Automatycznie wlekli się
przed siebie po tej jednolitej metalowej powierzchni wśród nocy trwającej od miliona lat.
Wreszcie jednak wypatrzyli coś w dali na granicy słabego już światła reflektora. W
normalnym świecie byłby to horyzont. Podchodząc bliżej zobaczyli, że równina, po której
idą, nagle się urywa. Dotarli nad Morze Cylindryczne.
- Do brzegu tylko sto metrów - usłyszeli głos z Kontroli na Piaście. - Zwolnijcie
tempo.
Zwolnili już przedtem raczej bez potrzeby. Brzeg opadał prostopadle do morza z
wysokości pięćdziesięciu metrów jeżeli to było morze, a nie jeszcze jedna nawierzchnia z
owego tajemniczego krystalicznego materiału. Chociaż Norton przestrzegał wszystkich przed
niebezpieczeństwem uznawania czegokolwiek w Ramie za rzecz oczywistą, mało kto wątpił
o tym, że Morze Cylindryczne jest skute lodem. Ale dlaczego południowy brzeg morza ma
wysokość pięciuset metrów, a ten tutaj liczy pięćdziesiąt?
Wydawało im się, że podchodzą na skraj świata. Owal reflektora, ścięty ostro przed
nimi, skracał się coraz bardziej. W dole jednak na zaokrąglonym ekranie morza już pląsały
ich potworne skrócone cienie, wyolbrzymiając każdy ruch. Dotychczas sunęły z nimi krok w
krok przez całą drogę wzdłuż promienia światła z Piasty, ale teraz, przełamane krawędzią
urwiska, jakby przestały należeć do nich. Równie dobrze mogłyby to być dziwne stworzenia
z Morza. Cylindrycznego, gotowe rozprawić się z intruzami.
Z pięćdziesięciometrowego urwiska można było po raz pierwszy ocenić zaokrąglenie
Ramy. Ale któż kiedykolwiek widział, żeby zamarznięte jezioro zakrzywiało się w górę i
przechodziło w walcowatą ścianę? Ten widok tak bardzo niepokoił, że wzrok ludzki starał się
znalezć jakieś inne interpretacje. Doktor Laura Ernst, która swego czasu studiowała złudzenia
wizualne, miała zrazu wrażenie, że patrzy na poziomo zaokrąglającą się zatokę, a nie na
powierzchnię poddartą raptownie w górę. Zwiadomego wysiłku woli wymagało przyjęcie tej
fantastycznej prawdy.
Tylko bezpośrednio przed nimi, równolegle do osi Ramy, perspektywa była
normalna. Tylko tam wzrok szedł w parze z logiką. Przynajmniej na przestrzeni najbliższych
kilku kilometrów morze Ramy wydawało się płaskie i było płaskie... Tam też, daleko za ich
zniekształconymi cieniami i granicą promienia reflektora, leżała wyspa.
- Kontrola na Piaście - powiedziała przez radio doktor Ernst. - Proszę skierować
światło na Nowy Jork.
Nagle ogarnęły ich mroki nocy, gdy owal światła przesunął się po morzu. Zwiadomi,
że stoją nad niewidoczną przepaścią, wszyscy cofnęli się o kilka metrów. I raptem, jak gdyby
pod wpływem czarów nastąpiła zmiana dekoracji na scenie, zobaczyli wyraznie nowojorskie
drapacze chmur.
Podobieństwo do Manhattanu z dawnych czasów było tylko powierzchowne: owo
gwiezdne echo z przeszłości Ziemi miało tonację własną. Doktor Ernst patrząc nabierała
coraz większej pewności, że to wcale nie jest miasto.
Prawdziwy Nowy Jork na Ziemi, podobnie jak wszystkie osiedla ludzkości, nigdy nie
stał się taki, jak go zaprojektowano. Natomiast to skupisko budowli miało jakiś ogólny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •