[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rodziny, by móc uniknąć kłopotliwych spotkań z nimi. Zresztą, Jack wkrótce
znów opuści Melford... Serce Fleur zabiło niespokojnie.
Urzędniczka wróciła uśmiechnięta.
 Pani Mitcham chętnie się z panią spotka dziś o trzeciej po południu,
panno Garton.
Rozdział dziesiąty
Fleur wspinała się wolno drogą wiodącą do Greystone Priory. Co chwila
zatrzymywała się, żeby odpocząć. Nie była zmęczona, lecz czuła słabość w
nogach nieprzywykłych do długich wędrówek.
Po wyjściu z autobusu męczyły ją przez pewien czas zawroty głowy,
wkrótce jednak minęły. Wydawało jej się, że wyrusza na kolejną przygodę
uciekając tym razem przed Jackiem i jego matką. Nie wspomniała im o swojej
wyprawie do domu sir Normana Mitchama.
Autobus miał przystanek niemal przy samym wjezdzie do posiadłości sir
Normana, a droga do rezydencji wiła się wśród niewielkich pagórków. Na jej
końcu Fleur ujrzała Greystone Priory i mimo woli wydała okrzyk zdumienia.
To, co ukazało się jej oczom, było wspanialsze i piękniejsze, niż się
spodziewała. Nie wiedziała dlaczego, ale mimo starodawnie i surowo brzmiącej
nazwy posiadłości, sądziła, że Norman Mitcham będzie mieszkał w
nowoczesnym, może nawet ekstrawaganckim domu typowym dla
nowobogackich.
Tymczasem Priory było niskie, pełne zakamarków i tworzyło bajkową
mozaikę stylów architektonicznych, za którymi kryły się upodobania
następujących po sobie generacji jego właścicieli. Fleur przypuszczała, że
najstarsze fragmenty budowli pochodziły mniej więcej z XV wieku.
Całość sprawiała wrażenie nieziemskiej harmonii. Po widoku
pseudotudorskich domów z przedmieść Melford, które tonęły w tandetnych
ornamentach z białego stiuku, wydawało się, że z Priory emanuje ciepło i
intymność.
Nie tylko sama budowla miała ten niezwykły urok. Z jej otoczenia tchnął ten
sam bajkowy czar. Tuż u stóp Priory błyszczało małe jezioro otoczone
kamienną balustradą po którym majestatycznie pływały czarne łabędzie
podkreślając swą barwą bladoszary kolor ścian budynku.
Fleur stała przez chwilę w milczeniu i pochłaniała niezwykły widok
wzrokiem, powtarzając nieustannie w myślach:
Jak tu pięknie! Jak cudownie!
W końcu ruszyła znów przed siebie, tym razem z radosnym podnieceniem w
sercu, niemal pewna, że mogłaby, a nawet chciałaby tu zamieszkać.
Kiedy znalazła się za masywnymi drzwiami, które otworzył przed nią
majordomus, jej zachwyt nie zmalał. Wnętrze budynku było równie czarujące.
Szła za kroczącym powoli lokajem przez duży hol wypełniony ciężkimi i, jak
się jej wydawało, bezcennymi meblami wykonanymi z rzezbionego dębu i
polerowanego drewna orzechowego, wśród których wisiały obrazy malowane
przez najdoskonalszych mistrzów.
Sir Norman ma dobry gust  pomyślała zastanawiając się, jak udało mu się
zdobyć te skarby sztuki.
Wprowadzono ją do małego, ekskluzywnie urządzonego pokoju i
poproszono, by zaczekała. Plusz antycznych kanap; materiał, z którego
wykonane były obicia krzeseł; wyszywane według starodawnych wzorów
zasłony w oknach, wszystko stonowane było z ciemnym, dębowym drewnem
boazerii, na której wisiały obrazy w złoconych ramach.
Nigdy nie spodziewałabym się ujrzeć czegoś takiego w domu Normana
Mitchama!  westchnęła Fleur w duchu.
Podeszła do okna, za którym rozciągał się widok na różany ogród ze starym
zegarem słonecznym pośrodku. Za ogrodem zieleniał duży skwer w
gregoriańskim stylu z białą grecką świątynią w głębi.
 Zechce pani pójść ze mną?
Odwróciła się. W drzwiach stał znów majordomus. Był starym człowiekiem
o wystudiowanych, dostojnych manierach i nieprzeniknionym wyrazie twarzy.
Ruszyła za nim po ciężkich, dębowych schodach, u podstawy których siedziały
dwa spiżowe lamparty z tarczami herbowymi. Wkrótce znalazła się w długiej
galerii wyłożonej czerwonym chodnikiem i ozdobionej portretami sprzed lat.
Majordomus zatrzymał się na jej końcu przed wysokimi drzwiami, otworzył je i
donośnym głosem zaanonsował Fleur:
 Panna Garton, madam!
Fleur już miała wejść do środka, gdy nagle skamieniała w progu, zaskoczona
roztaczającym się przed nią widokiem.
Stała w drzwiach ogromnego pokoju, którego jedna ze ścian wypełniona
była całkowicie rzędem wysokich okien, a wolna przestrzeń trzech pozostałych
obwieszona była wielkimi lustrami.
Efekt był niezwykły: nie było tu prawie śladu cienia! Oślepiające światło
zdawało się przenikać wszystko, co się znajdowało wewnątrz. W
przeciwległym krańcu stało duże łoże z czterema filarami i baldachimem
ozdobionym szkarłatnym brokatem zwieńczonym falującymi delikatnie w
powietrzu pękami strusich piór. W nim, oparta na kilku atłasowych
poduszkach, siedziała najbardziej zdumiewająca staruszka, jaką Fleur
kiedykolwiek widziała.
Bez wątpienia była bardzo stara. Jej zwiędnięta twarz poryta była
zmarszczkami, a usta i oczy zapadły się głęboko w czaszce. Na czubku głowy
pyszniły się bujne loki jasnorudej peruki upięte wysoko w stylu królowej
Aleksandry. Ramiona starszej damy okrywał koronkowy szal, pod którym
można było dostrzec jarmarczną, tiulową apaszkę zawiązaną wokół zwiotczałej
szyi. Jej wychudłe, kościste dłonie spoczywały na różowej kołdrze ukazując
oczom Fleur czerwone, zgrubiałe od reumatyzmu stawy i niewiarygodną liczbę
osadzonych na nich pierścieni. Szafiry, rubiny, brylanty i szmaragdy rozbłysły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •