[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przenosił wzrok ze sztalug na ocean i z powrotem.
Nie, nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie mówiła więc nic. Siedziała milcząca i oso-
wiała, przyglądając się, jak artysta maluje.
Pierre Desgranges zerkał na nią z ukosa.
April radziła po prostu nawiązać pogawędkę. Naprowadzić ją na takie tematy, żeby
się czegoś dowiedzieć. Nic prostszego! April umiałaby z pewnością to zrobić. Gdzie się
podziała April? Co ona knuła? Dina otworzyła usta i zamknęła znowu. Niech to dia-
bli...
Coś przecież musiała powiedzieć, nie sposób siedzieć jak niemowa.
— Proszę pana...
Nie przestając malować i unikając spotkania z jej wzrokiem, rzekł.
— Słucham cię, mała przyjaciółko?
— Niech mi pan powie — wyjąkała — dlaczego pan zawsze maluje tylko morze?
Patrzał z ukosa na swoje płótno.
— A dlaczego ty malujesz domy, ludzi i konie?
— No, dlatego — odparła Dina — że lubię domy, ludzi i konie.
174
— Właśnie! — ucieszył się Pierre Desgranges. — A ja lubię ocean.
— Ooo! — powiedziała Dina. — Dlaczego?
Zadaję pytania tak głupio jak Archie — pomyślała ze złością — ale mniej pomysło-
wo.
— Dlatego że jest piękny — odpowiedział po prostu Pierre Desgranges.
Dina miała ochotę zerwać się, powiedzieć: ,,Do widzenia, muszę już wracać do
domu...” i umknąć co sił w nogach. Niech April dokończy tę rozmowę. Gdyby jednak
tak postąpiła, April do końca życia kpiłaby z niej. Powiedziała więc raz jeszcze: — Ooo!
— i umilkła. Wymyśl coś! — poganiała się w duchu.
— A ja myślałam — powiedziała — że może pan dlatego maluje ocean, że chciałby
pan po nim płynąć.
— Płynąć? — zdziwił się tak, że odłożył na chwilę pędzel.
Dina skinęła głową. Było jej strasznie głupio.
— No, statkiem — wyjaśniła.
— Oczywiście, statkiem. Ale dlaczegóż miałbym tego pragnąć?
— No, bo... Tam jest pana kraj rodzinny... Jeżeli pan za nim tęskni i marzy, żeby po-
płynąć z powrotem do ojczyzny... maluje pan ocean... — umilkła i gorączkowo wcią-
gnęła oddech.
Patrzał na nią zdziwiony.
— Ależ tu jest mój kraj! — powiedział. — Tu jest moja ojczyzna. Wcale nie pragnę
jej porzucać.
Dina po raz trzeci powtórzyła: — Ooo... — i umilkła. Próba skończyła się całkowi-
tym fiaskiem. Łatwo April radzić: „wciągnij go w rozmowę!” Trzeba jej będzie powie-
dzieć parę słów prawdy po powrocie do domu.
Milczenie trwało dość długo, wreszcie Dina odezwała się znowu:
— Czy pan od dawna maluje obrazy?
— Od bardzo dawna — skinął poważnie głową.
Powiedz cokolwiek, byle nie: „Ooo!” — myślała Dina i wyjąkała w końcu:
— A gdzie pan malował, nim pan tutaj przyjechał?
— W Paryżu — odparł Pierre Desgranges wybierając nowy pędzel z pudła.
— Ale tam nie mógł pan przecież malować oceanu — zauważyła Dina.
— A nie mogłem — przyznał,
— To co pan malował?
— Domy, ludzi i konie. Czasem też drzewa.
W ostatniej chwili zdołała powstrzymać się od jeszcze jednego: „Ooo”.
— Ale pan woli ocean? — spytała.
— Stanowczo — odparł.
Miała na końcu języka słówko: „Dlaczego?” Rozmowa zatoczyła pełny krąg i wróci-
175
ła do punktu wyjściowego. Z rozpaczą spojrzała na zegarek. Minęło pół godziny, a nie
dowiedziała się niczego więcej ponad to, że pan Desgranges mieszkał poprzednio w Pa-
ryżu i że lubi malować ocean.
Starała się wymyślić jakieś rzeczowe pytanie. Na przykład: Gdzie pan był w środę
miedzy czwartą a piątą po południu? Czy słyszał pan o niejakim Armandzie von Ho-
ehne? Czy pan znał dobrze Florę Sanford? Żadne jednak z tych pytań nie wydało jej się
taktowne czy też szczególnie celowe.
— Proszę pana...
Tym razem Pierre Desgranges odłożył pędzle i zwrócił się twarzą do niej:
— Słuchani cię. Czego chcesz?
Głos jego zabrzmiał w uszach Diny trochę szorstko.
— Czy pan zabił Florę Sanford, ponieważ ona wykryła, że pan nie nazywa się na-
prawdę Desgranges, ale Armand von Hoehne?
Natychmiast zrozumiała, co zrobiła. Nie było na to rady, żadne inne słowa nie przy-
szły jej na myśl. Ileż to razy matka i April powtarzały jej: „Dino, nie trzeba mówić na-
tychmiast wszystkiego, co ci ślina na język przyniesie!” Stało się, a w tym wypadku skut-
ki mogą być tragiczne. April nigdy jej nie przebaczy, że tak źle wypełniła zadanie. A je-
żeli pan Desgranges jest mordercą...
Pierre Desgranges patrzał na nią oniemiały. Po chwili dopiero zaczął z wolna, me-
todycznie pakować swoje przybory malarskie i składać sztalugi. Dinę ogarnęła panika,
lecz nie ta jej odmiana, która każe uciekać, a ta, która przykuwa do miejsca.
Wreszcie Pierre Desgranges znowu spojrzał na nią. Powiedział tylko: — Wielki Boże!
— Dina zbyt była przerażona, by spostrzec, że wymówił te dwa słowa bez zabawnego
cudzoziemskiego akcentu, którym trójka Carstairsów zwykle zachwycała się, usiłując
go naśladować.
Teraz pewnie ją zabije.W kieszeni ma pewnie rewolwer kalibru czterdzieści pięć. Za-
strzeli ją, a potem wrzuci do starego basenu pływackiego. Uciec nie sposób, dokoła cią- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •