[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sama posiadłość należy wyłącznie do niej. Powiedziała mi, że gdyby zarząd chciał przeprowadzić
116
zmiany, które w jakiś sposób wpłynęłyby na życie reszty członków plemienia, musiałby zapytać o
zdanie wszystkich, a przynajmniej mężczyzn. Pan Aron Ku twierdził, że byłaby to zwykła formalność.
Wyjaśniłem moje stanowisko, oczywiście dość oględnie. Ograni-czyłem się do stwierdzenia, że
jeżeli chcieliby sprzedać tę posiadłość, na pewno mógłbym znalezć nabywcę. Pan Aron Ku zapytał
mnie wprost, ile by można za nią dostać, a ja powiedziałem tylko, że byłaby to znaczna suma
pieniędzy, ale nie chciałem bardziej się angażować. Próbował przycisnąć mnie do muru, ale się nie
dałem.
Potem pani doktor zapytała o obecnych lokatorów. Taki jest zwyczaj. Na ogół biorąc, sprzedawca
usiłuje wywołać wrażenie, że się o lokatorów troszczy, ale łatwo go zbyć ogólnikami. Jednakże pani
doktor nalegała mocno i musiałem przedstawić sprawę jaśniej, niż zamierzałem. Doktor Kerway,
który jest wykładowcą na Uniwersy-tecie Londyńskim, nie powiedział wiele, tylko podejmował
zbędne, z mego punktu widzenia, próby wyjaśnienia pewnych użytych przeze mnie zwrotów.
Wydawał mi się o wiele mniej rzeczowy niż pozosta-
łych dwoje, ale i tak rozmowę prowadzono z dużą przebiegłością. W
końcu pani doktor Ku oświadczyła, że dziękują mi za pomoc i sko-munikują się ze mną, jak tylko
powezmą jakąś decyzję. Doktor Kerway powiedział:  Ależ to doprawdy zależy od ciebie, Ewo , z
czego, zdaje się, była niezadowolona. Ponownie podziękowała mi za przyj-
ście i wyszedłem. Było to rok i dwa miesiące temu.
Pan Evans-Evans zdjął okulary i zamaszystym ruchem włożył je do szuflady, dając tym do
zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
Pibble wstał, ale gospodarz nie ruszył się z miejsca.
117
 Pani doktor to doprawdy interesująca osoba  mruczał  wielka dama, choć trochę dziwaczka,
prowadziła dość ekscentryczne życie. W głębi duszy one wszystkie są takie same, te łaskawe damy,
spotykaliśmy ich oczywiście sporo w naszej filii w West Endzie, wszystkie wierzą, że grunt to forsa,
ale udają, że o tym nie wiedzą, i to, jak przypuszczam, czyni je wielkimi damami. Pani doktor jest
taka sama, doprawdy, tylko zasłania się bardziej wymyślnymi pozo-rami. Dziękuję panu za wizytę,
rad byłbym wiedzieć, gdyby zdarzyło się coś, co oczywiście dotyczyłoby moich spraw.
Pan Evans-Evans wstał z krzesła, a detektyw przygotował się na trudny uścisk dłoni poprzez
szerokość biurka. Ale pośrednik handlu placami okrążył biurko, sam otworzył drzwi i pożegnał
swego go-
ścia, a ten odniósł wrażenie, iż oczekuje się po nim, że w jakiś tajemniczy sposób okaże się
doskonałą lokatą pieniędzy. Na chodniku przed domem, w ciemnym obłoku spalin przejeżdżającego
wozu meblowego, czekał Strong, zanosząc się od kaszlu.
 Chcecie znać jego numer?  spytał Pibble.
 Dziękuję, panie inspektorze  powiedział Strong  zdecydowaliśmy, że nie warto. Można by
postawić tu dwóch ludzi, żeby spisywali numery i brali mandaty, ale różnica będzie niewielka... tyle
że od czasu do czasu będzie widać przeciwległy chodnik, ale jak tylko się ich odwoła, natychmiast
wszystko wróci do dawnego stanu.
Za piętnaście lat ktoś będzie mógł napisać piękną rozprawę na temat częstotliwości występowania
raka u policjantów drogowych. Przy-prowadziłem tę młodą kobietę, o którą panu chodzi.
 Bardzo to ładnie z waszej strony.

Ale czeka w innym barze, niż pan polecił. Tam zeszło się za dużo rozrabiaków. Mam nadzieję, że nie
ma pan nic przeciw tej zmianie.
118
 W porządku, dziękuję. Nie wiecie, czy są już jakieś wiadomości z laboratorium?
 Telefonowali tylko, że odciski na misce są inne niż te, które-
śmy widzieli z rana.
 Aha. Minutkę, proszę. Założę się, że to palce młodego Robina. Albo innego dzieciaka. Może
powinienem... Mniejsza z tym.
Najpierw musze, zobaczyć się z panną... Jakże-jej-tam.
 Hermitage, panie inspektorze. Nancy Hermitage, ale nie jestem pewien, czy to jej prawdziwe
nazwisko. Z nimi to nigdy nie wiadomo.
Nagle Pibble poczuł, że wcale go nie interesuje, czy są to rzeczywiście odciski palców Robina, ani
też nic go nie ciągnie do rozmowy z kobietą lekkich obyczajów, posiadającą, jak powiedział
Burnaby, bardzo wpływowych przyjaciół. Najwidoczniej prawdziwa poule de luxe. Chęć
przyłapania Boba Caine'a psuła mu całą sprawę, nie mówiąc już o tym, że była czymś zupełnie
nieodpowiedzialnym i niemoralnym. A jeżeliby nawet jego podejrzenia okazały się słuszne, niewiele
by mu z tego przyszło, że zasiadłby na ławie świadków, bo na pewno poruszono by sprawę
znajomości Neda Rickarda z małą ładniutką panią Caine. A jeżeli o nią chodzi? Jakby sprytna księż-
niczka przyjęła swe wyzwolenie od uwielbianego a tak wstrętnego potwora?
Strong poprowadził inspektora do drzwi, które zupełnie nie wy-glądały na to, że prowadzą do baru, i
zatrzymał się zaraz przy wej-
ściu.
 To ona, panie inspektorze  oznajmił.  Ta pod obrazem Etty'ego.
119
Etty, tworząc wspomniany przez Stronga obraz, na pewno nie był
w najlepszej formie. Naga brunetka leżała na brzuchu na skale przy wodospadzie, zanurzając czubki
palców w wodzie. Oświetlał ją jaskrawy promień słońca padający przez gałęzie, a patrząc na jej
perłowo-białe ciało można było sądzić, że jeżeli poleży tak dłużej, okropnie się spiecze. Pośladki
miała trochę w niewłaściwym miejscu, ale nie bardzo było wiadomo, jak by je należało przesunąć,
by to poprawić. Pod obrazem siedziała bardzo piękna kobieta w pomarań-
czowej szmizjerce.
 Okay  rzekł Pibble.  Strong, skoczcie teraz do Osiedla Flagga i zarządzcie, aby wzięto odciski
palców Robina. Wrócę za jakieś dwadzieścia minut. Czy to rzeczywiście Etty? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •