[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umartwień?  pomyślałem.  Czy sądzą, że Pan czerpie rozkosz z ich krwi oraz bólu? Raczej sami
czerpią z tego zadowolenie. Być może nawet pod wpływem któregoś ze szczególnie bolesnych
ciosów rozkosznie spełniając się w brudne i podarte portki.
 Chodzcie  mruknąłem.  Nie dla nas te finezyjne zabawy.
Schowaliśmy się w gęstych różanych krzakach zarastających tyły altany. O ogród wyraznie nikt
od dawna nie dbał, gdyż krzewy rozpleniły się gęsto i wyrastały dobrze ponad moją głowę. Chłopcy
jęczeli co prawda, że się pokłuli i że kto to widział tak siedzieć w gęstwinie pełnej kolców, ale
kazałem im tylko, żeby się zamknęli i dziękowali Bogu, że nie mamy zadania, które kazałoby nam
upodobnić się do uczestników biczowniczej procesji. To najwyrazniej przemówiło do ich
wyobrazni.
Byłem pewien, iż kanonik jest na tyle ostrożny, aby nie zabierać ze sobą strażników, a jeśli już,
to zostawi ich przy ogrodowej furcie. Z drugiej strony mógł jednak kazać komuś sprawdzić, czy
dziewczyna rzeczywiście czeka i czy nie przyszykowano jakiejś niespodzianki.
Sylvia pojawiła się tuż przed zachodem słońca i przycupnęła na ławeczce w altanie. Przedtem
surowo nakazałem, by nie rozglądała się i nie szukała nas wzrokiem, gdyż nie byłem pewien, czy
kanonik kogoś za nią nie wysłał. W końcu słońce schowało się za ogromną wieżycą dzwonnicy, a ja
w mroku dostrzegłem jakąś postać. To jednak nie był kanonik. Przemyślny księżulo wysłał jednego
ze swych podkomendnych, by przyjrzał się sprawie. Mężczyzna z daleka zerknął w głąb altany,
rozejrzał się niedbale i wyraznie zadowolony z siebie zawrócił pod furtę.
 Oćwiczyłbym go do kości za taki zwiad  szepnął mi Kostuch prosto w ucho, a ja skrzywiłem
się, bo z jego paszczęki dobiegł mnie charakterystyczny smród gnijących resztek.
 Blizniak, zakradnij się tyłem i zdejmij go, jeśli czeka przy bramie  rozkazałem Drugiemu.
Drugi skrzywił się z niezadowoleniem, gdyż nie spodobała mu się perspektywa czołgania przez
chaszcze, ale posłusznie zrobił, co mu kazałem.
No i wreszcie pojawił się sam kanonik. Ubrany w zwykły płaszcz z króliczym kołnierzem i w
kapeluszu naciśniętym na same uszy. Zbliżył się do altany.
 Jesteś, turkaweczko  zagruchał w swoim mniemaniu zapewne uwodzicielskim tonem. 
Chodzże szybko, bo chcę zobaczyć, co tam za specjały chowasz dla swojego koziołka.
 Koziołka?  mruknął Kostuch z obrzydzeniem.
Z altanki dobiegły nas odgłosy szamotaniny i dartego materiału.
 Tak, duszko, opieraj się, opieraj  wysapał czcigodny kapłan.
 Wystarczy tego dobrego  powiedziałem wyłażąc z krzaków.
Zerknąłem w głąb altany i zobaczyłem, że dostojny kanonik przygwozdził już Sylvię ciałem,
obcałowując jej policzek, a lewą ręką starał się zedrzeć z niej spódnicę. Dziewczyna miała twarz
wykrzywioną obrzydzeniem i przerażone oczy. Zdawałem sobie sprawę, że teraz zapewne
zastanawia się, czy nie została wystrychnięta na dudka i czy nie obserwujemy całej sceny gdzieś z
ukrycia, uznając wszystko za rozkoszny żarcik.
Dałem Kostuchowi znak, by wszedł pierwszy. Kiedy pojawił się w progu, twarz Sylvii
rozpromieniła się w tak szczęśliwym uśmiechu, że Kostucha aż zamurowało. Nie był zapewne
przyzwyczajony, aby jego nagłe pojawienie się było witane z bezbrzeżną radością. Zwłaszcza przez
płeć piękną. Jednak Kostuch szybko się ocknął, zrobił dwa długie kroki i huknął kanonika pięścią w
potylicę. Wtedy weszliśmy do środka i my. Tintallero leżał na ziemi nieprzytomny, a jego oczy
uciekły w głąb czaszki. Oświetliłem lampką jego twarz.
 Boże, dziękuję wam, dziękuję wam  szeptała Sylvia, trzęsąc się na całym ciele, a Kostuch
zerwał płaszcz z kanonika i otulił ją. Uniosłem brwi, ale nic nie powiedziałem.
 Nie za bardzo go stuknąłeś?  zapytałem po chwili.
 Mordimer  Kostuch niemal się obraził.  Tylko trąciłem.
Uklęknąłem, ująłem w swoje dłonie dłoń kanonika i zbadałem mu puls.
 Twoje szczęście  odparłem.  No dobrze, do wora go i idziemy.
W bramce altany pojawił się Drugi. Miał bardzo zadowoloną minę.
 Czyste cięcie po gardziołku  obwieścił.  Ani niby zipnął. A trupa  w krzaki.
 No i dobrze  podsumowałem.
 A ona?  warknął Pierwszy, wskazując Sylvię ruchem podbródka.
Dziewczyna siedziała na ławeczce i przyglądała się nam zgaszonym wzrokiem.
 Więc tak  powiedziała cicho.  Za wszystko trzeba zapłacić, prawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •