[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przycisnęła silniej twarz do mojej kurtki omotanej przezroczystymi pajęczynami.
- Co mam robić? - spytała. - Wszystko zburzyło się w parę godzin. Ale ja o tym wiedziałam.
Domyślałam się, że spotkam ciebie.
- Takich jak ja jest wielu. Jestem w każdym z mch. Mnie pojedynczego nie ma. Obejmujesz
manekin ubrany w spodnie i kurtkę z domu towarowego.
- Ty to jesteś ty. Ja wiem. Ja śniłam Polskę ze zrujnowanymi pałacami i ciebie z plecakiem na
długiej, wijącej się drodze.
- Musimy się rozstać, Nadziejo.
- Aż do spotkania.
- Tam.
- Albo jeszcze tu. Chcesz proszek uspokajający?
- Nie. Już nie. Jestem spokojny, choć nie wiem, co zrobię.
- Zrobisz, jak zechce Bóg, w którego wierzysz. ^  ^Nąpiepszy jednak byłby koniec świata.
Poszlibyśmy razem, objęci, do czyśćca. Razem z wrogami i z przyjaciółmi. Z walizeczką
świętości i z wagonem grzechów.
- Tak, byłby dobry koniec świata, na który ludzie czekają pół miliona laj^: |
- Nadzieżdo, mam jeszcze kilka ostatnich spraw do załatwienia.
Przyciągnęła mnie do siebie. Usłyszałem znowu leciutki zapach schnących witek brzozowych.
A potem odepchnęła lekko na odległość oddechu.
109
- To idz, miły. Będę się modlić za ciebie. Przeżegnała mnie prawosławnym, ruskim krzyżem, a
ja pocałowałem końce jej palców. Wróble podjęły swój brzękliwy, chiński chorał. Kłęby
komarów wzbiły się
178
nad krzakami tego ogrodu pełnego teraz złota i studziennej czerni.
- Zaczekaj tu, aż odejdę - powiedziała patrząc gdzieś w bok. - Przyrzekasz?
- Przyrzekani.
Przeniosła wzrok na moje oczy. yrenice rozszerzyły się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, a w
kątach powiek błysnęła raptowna wilgoć.
- Obejmij mnie. Bardzo mocno, jeszcze mocniej.
- Już mocniej nie mogę.
- Mocniej, miły, żebym zapamiętała.
Ucałowaliśmy się mokrymi i słonymi ustami. A potem ona odwróciła się z rozpaczliwym
postanowieniem, pobiegła trochę ociężałym i dziwnie płynnym krokiem w głąb słonecznej
ulicy. Rozejrzałem się machinalnie za kanistrem. Ale nigdzie nie było mojego naczynia tortur.
Poczułem nagle ciężar głowy, udręczonej kacem i złymi myślami. Z głębi ogrodu nadleciała ta
osa, której spodobałem się niedawno. Znowu tłukła się o moje policzki, o moje uszy. Razem z
nią wyszedłem na ulicę.
A tam, przy zapadniętych murach miejskiego ustępu, stał uśmiechnięty Tadzio ze Starogardu z
niebieskim kanistrem w rękach.
- Bo może kiedyś, w kolejnym kręgu nieskończoności, jeszcze będę kochał. To też z pana -
powiedział kołysząc bańką. - Zaopiekowałem się benzyną. Pan zostawił na ulicy.
Pijani manifestanci budzili się z poobiedniej drzemki na betonowym skwerku. Jeden z nich
oddzierał z płótna transparentu papierową literę  L , żeby owinąć krwawiący palec.
Przekroczyłem jezdnię cuchnącą topniejącym asfaltem i podszedłem do uśmiechniętego
Tadzia z prowincji. Uniósł bańkę, chciał mi ją wręczyć. Ale ja bez uprzedzenia złapałem go za
uszy kołnierza flanelowej koszuli, ścisnąłem ją tak na jego chudej szyi, że wylazły mu z orbit
głupie, poczciwe oczy.
179
- Ty łajdaku, wyprowadziłeś mnie na Zorza. Od kiedy u nich pracujesz?
Odpychając mnie lękliwie rękami zabełkotał niewyraznie:
- Od trzech lat.
Trzasnąłem go na odlew po tym pysku bez zarostu. Upadł na kolana, ale tak jakoś umiejętnie,
żeby nie uszkodzić kanistra. Schwycił moją rękę i zaczął ją całować paskudnie mokrymi i
śliskimi ustami. Dopiero teraz spostrzegłem, że wcale nie był taki młody. Miał coś starczo
chytrego w tej infantylnej twarzy pozbawionej owłosienia.
- Ile ty masz lat, świntuchu?
- Trzydzieści trzy - wy stękał, okrywając moją dłoń gorliwymi pocałunkami.
Uderzyłem go jeszcze raz. Otarł wtedy ręką nos, żeby sprawdzić, czy nie krwawi, i zajęczał:
110
- Czterdzieści. Przysięgam Bogu, że mówię prawdę.
- Jak cię zwerbowali?
- Piszę im wiersze. Wymyślam także dowcipy. Dla departamentu propagandy i badań
nastrojów ludności.
- Wstawaj, draniu. Nie rób zgrywy, bo powiem ludziom, kim jesteś.
Zaczął się podnosić z kolan chlipiąc nosem. Oczyścił starannie rękawem krawędz bańki. Taki
był mi oddany.
- Co to za wiersze? - spytałem i złapałem znowu za kołnierz ohydnej, przepoconej koszuli.
- Satyryczne. Na różnych opozycjonistów, kontesta-torów, w ogóle wrogów.
- A dowcipy?
- Dowcipy to na ludzi z rządu. Dwa rodzaje anegdot. Jedne sondażowe, żeby sprawdzić, jak
tłum reaguje, a drugie przeciwko działaczom, którzy wylatują z obiegu.
- Potworze. Zawołani jednak ludzi, żeby cię zlinczowali.
On znowu upadł na kolana i chwycił swoimi łapkami jaszczurki moją rękę.
180
- Błagam, proszę mi wybaczyć. Przecież ja się przyznałem. Co miałem robić? Co mógł robić
człowiek ze Starogardu i do tego ułomny? Dwadzieścia lat pisałem wiersze i pies z kulawą
nogą nie powiedział dobrego słowa. Wszystkie listy z wydawnictw i redakcji zaczynały się
od:  Z przykrością informujemy . Znienawidziłem w końcu pocztę. Pan mnie zrozumie i
wybaczy. Inni gorsze świństwa wyprawiają. Ja pana proszę w imieniu moich rodziców, bo ja
jestem sierota.
- Masz tyle lat co PRL i tyle samo perfidii. Może jeszcze coś zacytujesz z moich tekstów?
- Proszę bardzo - ucieszył się sprzedajny Tadzio. -Już mam odpowiednią cytatkę. -
Podniosłem pięść, żeby uderzyć. A on skulił się i zapłakał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •