[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do szału doprowadziła go bezczelność tego dotyku. Zielone oczy otworzyły się szeroko i
pociemniały, kiedy strząsnął jej dłoń, zasłaniając się ręką, żeby go znów nie dotknęła...
I tak się jakoś złożyło, że trzymał ją teraz za rękę i przeplatał palce z palcami jej dłoni,
ściskając je z całej siły. Zerknął ze zdziwieniem na ich splecione dłonie. A potem, powoli,
uniósł wzrok i spojrzał jej w twarz.
- Eleno... - szepnął. I wtedy zobaczyła cierpienie przepełniające jego oczy, jakby nie
był w stanie dłużej walczyć. Poniósł porażkę, mury wreszcie runęły, a ona zobaczyła, co się
za nimi kryło. I wtedy, bezradnym gestem, zbliżył usta do jej ust.
- Czekaj, zatrzymaj się tu - powiedziała Bonnie. - Wydaje mi się, że coś widziałam.
Odrapany ford Matta zwolnił i zjechał w kierunku pobocza, wzdłuż którego rosły
gęste krzaki. Mignęło między nimi coś białego, zbliżając się w ich stronę.
- O mój Boże - powiedziała Meredith. - To Vickie Bennett. Dziewczyna, potykając
się, wbiegła w światła reflektorów i zatrzymała się, wymachując rękoma. Matt z całej siły
nacisnął hamulec. Dziewczyna miała zupełnie potargane. I włosy, a jej oczy spoglądały pusto
z twarzy poplamionej ziemią. Na sobie miała tylko cieniutką białą halkę.
- Wsadzcie ją do samochodu - powiedział Matt. Meredith już otwierała drzwi.
Wyskoczyła ze środka i podbiegła do półprzytomnej dziewczyny.
- Vickie, nic ci nie jest? Co ci się stało? Vickie jęknęła, nadal patrząc wprost przed
siebie. A potem jakby nagle zauważyła Meredith i przywarła do niej, wbijając paznokcie w jej
ramiona.
- Wynoście się stąd - powiedziała, z oczyma pełnymi rozpaczliwego błagania, głosem
dziwnym i stłumionym, jakby coś miała w ustach. - Wszyscy się stąd wynoście! To się zbliża.
- Co się zbliża? Vickie, gdzie jest Elena?
- Wynoście się, ale już. Meredith spojrzała na drogę, a potem zaprowadziła
roztrzęsioną dziewczynę do samochodu.
- Zabierzemy cię stąd - powiedziała - ale musisz nam powiedzieć, co się stało. Bonnie,
daj mi swój szal. Ona przemarzła.
- Coś jej się stało - powiedział Matt ponuro. - Jest w szoku, czy coś. Pytanie, gdzie są
inni? Vickie, czy Elena była z tobą?
Vickie zaszlochała, zakrywając twarz dłońmi, kiedy Meredith okrywała mieniącym
się, różowym szalem Bonnie jej ramiona. - Nie... Dick - powiedziała Vickie niewyraznie.
Wydawało się, że coś ją boli, kiedy mówi. - Byliśmy w kościele... To było straszne. Pojawiło
się... Jak mgła, zewsząd. Ciemna mgła. I oczy. Widziałam w ciemności jego oczy, one
płonęły. Paliły mnie...
- Bredzi - powiedziała Bonnie. - Albo histeryzuje, jakkolwiek by to nazwać.
- Vickie, proszę, powiedz nam tylko jedno. Gdzie jest Elena? Co się z nią stało? - Matt
starał się mówić powoli, wyraznie i z naciskiem.
- Nie wiem. - Vickie uniosła zalaną łzami twarz do nieba. - Dick i ja... byliśmy sami.
My wtedy... A potem to nagle otoczyło nas ze wszystkich stron. Nie mogłam uciec. Elena
powiedziała, że nagrobek się otworzył. Może to stamtąd wyszło. Straszne...
- Byli na cmentarzu, w ruinach kościoła - przetłumaczyła to sobie Meredith. - A Elena
poszła z nimi. Popatrzcie na to. - W świetle zapalonym w kabinie samochodu wszyscy
widzieli głębokie, świeże zadrapania biegnące po szyi Vickie aż do stanika halki.
- Wygląda to jak zadrapania zwierzęcia - powiedziała Bonnie. - Jak ślady po pazurach
kota, czy coś.
- Tego starego włóczęgi pod mostem nie napadł żaden kot - powiedział Matt. Twarz
miał bladą i było widać, jak zaciska szczęki. Meredith, idąc za jego wzrokiem, też spojrzała
na drogę i pokręciła głową.
- Matt, najpierw musimy ją odwiezć. Musimy - powiedziała. - Posłuchaj mnie,
martwię się o Elenę tak samo jak ty. Ale Vickie potrzebny jest lekarz. Powinniśmy zadzwonić
na policję. Nie mamy wyboru, musimy wracać.
Matt przez kolejną długą chwilę wpatrywał się w drogę, a potem powoli wypuścił
powietrze z płuc. Gwałtownym ruchem zatrzasnął drzwi samochodu, wrzucił bieg i zawrócił.
Przez całą drogę do miasta Vickie mamrotała coś na temat oczu...
Elena poczuła na ustach pocałunek Stefano.
I... To było aż tak proste. Wszystkie pytania zyskały odpowiedzi, wszystkie
wątpliwości znikły. Poczuła nie tylko namiętność, ale też wszechogarniającą czułość i miłość
tak silną, że aż zadrżała w środku. Przeraziłaby ją intensywność tego uczucia, gdyby nie to, że
przy nim nie musiała bać się niczego.
Wreszcie znalazła swoje miejsce.
Właśnie tu był jej dom. Ze Stefano. Była u siebie.
Lekko się odsunął. Poczuła, że drży.
- Och, Eleno - szepnął tuż przy jej ustach. - Nie możemy...
- Już się stało - szepnęła, znów go do siebie przyciągając. To było zupełnie tak, jakby
mogła usłyszeć jego myśli, odczytywać jego uczucia. Pomiędzy nimi przebiegała iskra
przyjemności i pożądania, łącząc ich ze sobą, przyciągając coraz bliżej. Ale Elena wyczuła
też głębsze emocje. Chciał ją tak tulić zawsze, chronić przed wszelką krzywdą. Obronić ją
przed każdym złem, jakie mogło jej zagrozić. Chciał połączyć swoje i jej życie w jedno.
Czuła łagodny nacisk jego warg na swoich i ledwie mogła znieść słodycz tego
pocałunku. Tak, pomyślała. Uczucia zalewały ją falami niczym woda w spokojnym,
przejrzystym stawie. Tonęła w nich i w tej radości, którą wyczuwała u Stefano. I we własnym
słodkim pragnieniu, którym na nią odpowiadała. Skąpała się w miłości Stefano, pozwoliła jej
się prześwietlić i rozjaśnić wszelkie mroczne miejsca duszy niczym słonecznym promieniem.
Drżała z przyjemności, miłości i pragnienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •