[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A, tak - odparł. - Kilka minut temu. Ciągnął za sobą smycz.
- To on! - ucieszyła się Helen. - Nie widział pan, dokąd pobiegł?
- Widziałem. Patrzyłem za nim, dopóki na drugim skrzy\owaniu nie skręcił w lewo.
- Dziękuję panu bardzo.
- Aadny psiak! - zawołał za nią. - I robił takie wra\enie, jakby dokładnie wiedział,
dokąd zmierza!
Teraz Helen równie\ wiedziała. Mała uliczka, którą pobiegł Bonbon, prowadziła do
parku. Chodziła tam często, zwłaszcza w czasie wakacji, kiedy wyprowadzała psy na dłu\sze
spacery. Pewnie w psim rozumie Bonbona zrodził się pomysł, \e właśnie tam spotka swoją
ukochaną.
Zanim w końcu udało jej się dotrzeć do parku, nakrzyczała na Onyksa za to, \e
wyrywa się do przodu, na Capri, za to \e zostaje z tyłu, z dziesięć razy rozplątywała smycze,
ze dwadzieścia przekładała je z jednej ręki do drugiej i znów omal nie rąbnęła jak długa, po-
tykając się o bokserkę.
12
Helen zatrzymała się w bramie parku. Potrzebowała trochę czasu na złapanie oddechu
i pozbieranie myśli.
- Spokój, Onyks! - zawołała.
On jednak dalej wyrywał się do przodu, do Bonbona i swoich starych znajomych -
Mimi, Blondi i Cezara, którym towarzyszyły czekoladowy labrador i biało - czarny spaniel.
Ulgę, jaką Helen poczuła przed chwilą na widok Bonbona, zastąpiła złość, kiedy
zobaczyła opiekuna psów.
Poczuła się tak, jakby stanęła oko w oko z kimś, kto jej ukradł najlepsze ubranie i
śmiał w nim przed nią paradować.
Idąc w stronę Andy'ego Savage'a, przygotowywała w myślach przemowę, kiedy
jednak znalazła się przy nim, w głowie miała mętlik i nie wiedziała, co powiedzieć.
On odezwał się pierwszy.
- Cześć, Helen. Nie poznałem cię w pierwszej chwili.
Zdawała sobie sprawę, \e musi wyglądać bardzo niewyjściowo, co nie poprawiało jej
nastroju. Winą za to - tak jak ostatnio za wszystkie swoje niepowodzenia - obarczyła
Andy'ego.
- Cześć - rzuciła z wrogością. Odgarnęła włosy z twarzy i przetarła dłonią spocone
czoło. - Masz mojego psa.
Andy trzymał smycz Bonbona.
- Przybiegł do mnie kilka minut temu i właśnie się zastanawiałem, co z nim zrobić.
- No to ju\ masz problem z głowy. - Helen podeszła do niego i wzięła smycz.
Bonbon zaskomlał \ałośnie. Najwyrazniej bał się, \e będzie chciała go rozdzielić z
ukochaną.
Właśnie to zamierzała zrobić, ale kiedy spojrzała w psie oczy, jego i Mimi, doszła do
wniosku, \e odciąganie ich od siebie, kiedy wreszcie się spotkały po ponad dwóch
tygodniach, byłoby zbyt okrutne.
- Zaraz - powiedział Andy, wyczuwając jej wrogość. - To nie moja wina, \e uciekł ci
pies.
- Tak myślisz? - spytała sarkastycznym tonem.
- Wiem, \e mnie nie lubisz. Helen nie miała ochoty zaprzeczać.
- Ale to nie powód, \ebyś mnie traktowała jak., jak złodzieja psów.
Helen roześmiała się złośliwie.
- Złodzieja, mówisz...?
- Nie mam pojęcia, skąd ten sarkastyczny ton, ale coś ci powiem.
Po raz pierwszy widziała Andy'ego Savage'a zdenerwowanego.
- Słucham cię - rzuciła, posyłając mu ociekający jadem uśmiech.
- Kiedy sobie przypomnę, co mówiłaś o psach w zeszłym tygodniu, to wcale się nie
dziwię, \e ten biedny kundel od ciebie uciekł. Zastanawiam się tylko, dlaczego był takim
egoistą i nie namówił do ucieczki swoich kumpli, albo czemu one same nie wpadły na
pomysł, \eby zwiać.
Pochylił się nad Capri i pogładził ją po głowie. Bokserka natychmiast przewróciła się
na plecy i po szczenięcemu nadstawiła do głaskania ró\owy brzuszek.
- No tak - rzekł Andy. - Ty jesteś jeszcze za młoda na takie pomysły.
W Helen gotowała się złość. Z drugiej strony, podobał jej się sposób, w jaki Andy
odnosił się do psów. Zawsze uwa\ała, \e ludzie dzielą się na tych, którzy lubią psy, i na
resztę. Tej reszcie ludzkości nie ufała.
Teraz jednak zastanawiała się, czy nie przyszła pora, by zrewidować swoje poglądy.
Mo\e nie ka\demu przyjacielowi psów powinna ufać. A ju\ na pewno nie Andy'emu
Savage'owi.
- A ty, stary? - Popatrzył na Onyksa, który jak ka\dy labrador przyjaznie merdał
ogonem. - Jesteś du\ym chłopakiem. Ja na twoim miejscu ju\ dawno bym się zastanowił, czy
nie poszukać sobie lepszej pani. Zobacz, twój kolega - wskazał palcem na Bonbona -
wiedział, do kogo przybiec.
- Tak jak Mimi, Blondi i Cezar? - spytała Helen. Andy popatrzył na nią, nie wiedząc, o
co jej chodzi.
- One znalazły sobie nowego pana. Zciślej mówiąc, zrobili to za nich właściciele -
wyjaśniła.
Wcią\ nic nie rozumiał.
- Czy ty naprawdę myślisz, \e ten biedny kundel przybiegł do ciebie?
- A do kogo?
- Popatrz na nich. - Helen wyciągnęła rękę w stronę Mimi i Bonbona, tak zajętych
sobą, \e świat wokół w ogóle dla nich nie istniał.
- One się znają? - spytał Andy.
- Có\ za spostrzegawczość! - prychnęła Helen. Przyglądał się przez chwilę Mimi i
Bonbonowi, które le\ały teraz obok siebie, dotykając się pyskami.
- No tak. Coś jednak jest w tym, co powiedziałaś w poniedziałek w klubie
dyskusyjnym - przyznał Andy.
Teraz ona nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- Kiedy mówiłaś o tym, \e faceci w pewnych sprawach są głusi i ślepi.
- Sam widzisz, \e nie byłam gołosłowna. - Próbowała stłumić uśmiech satysfakcji, ale
jej to nie wyszło. - Przykro mi, Bonbon, ale musimy ju\ iść - powiedziała, ciągnąc go lekko
za smycz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •