[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Erleny.
Prawie wszystko odbyło się w stylu lat pięćdziesiątych. Córka panny
młodej - dziewczynka z kwiatami - miała na sobie różową, kloszową
spódnicę. Do tego różowa bluzeczka z falbankami. Druhny i świadkowie
ubrani byli na jasnoniebiesko, bez żadnych dodatków w innym kolorze.
Jedynie pan młody wyglądał, jakby uciekł z innej epoki. Albo z
hałaśliwego filmu z motocyklistami. Dżinsy, podkoszulek, skórzana
kurtka, gogle, włosy odgarnięte do tyłu. Na szczęście kask zostawił w
szatni.
Ach, ale panna młoda! Zaćmiła ich wszystkich elegancją i
szykownością. Wyglądała w białej sukni niemal naprawdę jak Marilyn
Monroe.
88
RS
- ... i jeżeli myślisz, że łatwo mi było zdobyć dla niej taką sukienkę...
- Hope szeptała do ucha Morganowi.
- Zawsze patrzyłem z podziwem na twoją pracę - odparł szarmancko.
To była prawda. Szanował to, co robiła. Nawet pomagał jej w tym w
niezwykle taktowny sposób. Sam przecież w dużym stopniu przyczynił się
do sukcesu tego wesela.
Trace był w jasnych spodniach i sportowej eleganckiej koszuli bez
żadnych ozdób. Białe buty, odpowiednio zaczesane włosy. Pasował do
stylu lat pięćdziesiątych. %7ładen szczegół nie odbiegał od wymogów epoki.
Podobało mu się, jak zorganizowała to wesele. Patrzył na nią z
wyraznym uznaniem.
- Aadne - powiedział. - Bardzo dobrze to przygotowałaś.
Pokraśniała z zadowolenia.
Hope miała na sobie szarą bawełnianą sukienkę z różowym
bolerkiem, na rękach krótkie białe rękawiczki, na nogach różowe baletki.
Włosy związała w koński ogon.
Pani Casen zapewniała ją, że dobrze się ubrała.
Istniał tylko jeden problem. Hope początkowo sądziła, że jak
przystąpi do pracy, nie będzie zwracać uwagi, jak seksowny jest jej
pomocnik. Już nie mówiąc o tym, że był to jeden z najbogatszych ludzi w
Teksasie.
Trace wzorowo i posłusznie wykonywał wszystkie jej polecenia.
Cały czas jednak miała świadomość jego magnetyzmu, silnego uroku, jaki
roztaczał wokół siebie.
Starała się nie pokazać po sobie, co czuje. Tak samo, jak w czasie
ślubu próbowała nie okazać wzruszenia. Cóż z tego, kiedy jednak chwila
89
RS
przysięgi małżeńskiej zawsze wywierała na niej kolosalne wrażenie.
Poczuła nagle, że łzy płyną jej ciurkiem po policzkach. Z trudem stłumiła
łkanie.
Trace przyglądał jej się z uwagą.
- W porządku z tobą? - szepnął.
Skinęła głową, ocierając mokrą twarz jednym palcem białej
rękawiczki.
- Zluby zawsze mnie wzruszają - przyznała. - Nic nie mogę na to
poradzić. To takie piękne, kiedy dwoje ludzi ślubuje jedno drugiemu...
Nie mogła dalej mówić. Trace jakby zrozumiał. Położył rękę na jej
drżącym ramieniu i lekko uścisnął.
Ceremonia już się kończyła. Wyciągnął swoją nową chusteczkę do
nosa i delikatnie otarł jej mokre policzki.
Mało brakowało, a Hope rozpłakałaby się znowu. Tym razem
wzruszona jego troskliwością. Na szczęście wzywały ją obowiązki.
Trace od razu zajął się kontrolą, czy dostawcy postawili wszystko na
właściwe miejsce. Hope tymczasem udzielała niezbędnych wskazówek
fotografowi.
Kiedy Hope przystanęła koło baru, podbiegł do niej przejęty kucharz.
- Gdzie pani wytrzasnęła takiego człowieka? Jest doskonały - rzekł z
podziwem. - Ludzie ze Star Liquors przywiezli nie to, co trzeba. I jeszcze
pyskowali. A on, jak Napoleon, tak nimi pokierował, że w jednej chwili
mieliśmy dokładnie to, co zamawialiśmy. Panno Archer, mówię pani, nie
posiadam się z zachwytu.
Hope także była zdziwiona. Ten człowiek zjawiał się przy niej
zawsze wtedy, gdy potrzebowała pomocy i wszystkiemu potrafił zaradzić.
90
RS
W pewnym momencie pojawili się znowu Erlena i Franklyn.
Błyskały flesze, słychać było okrzyki powinszowań. Erlena z małżonkiem
podeszli do Hope.
- Moja droga! - zawołała Erlena. - Nie wiem, jak ci dziękować!
Wszystko jest takie cudowne! I ten twój pomocnik... - uśmiechnęła się. -
Oboje jesteście doskonali.
Franklyn wyjął wizytówkę z kieszeni swoich dżinsów i podał
Morganowi.
- Widziałem, jak świetnie poradził sobie pan z dostawcami.
Prowadzę małą firmę konstrukcyjną. Gdyby kiedykolwiek potrzebował
pan pracy, zatrudnię pana u siebie z największą przyjemnością.
Hope patrzyła na Franklyna z absolutnym zaskoczeniem.
Proponował pracę człowiekowi, który mógłby go kupić razem z całą jego
firmą i jego majątek nie poniósłby przez to żadnego uszczerbku.
Wstrzymując oddech, popatrzyła na Trace'a.
Uważnie przyglądał się wizytówce.
- Firma konstrukcyjna... hmm... - uśmiechnął się. -Może któregoś
dnia zrobimy razem jakiś biznes.
Schował wizytówkę do portfela.
- Czy ktoś przyniesie szampana? - zapytał. - Wygląda na to, że czas
już zacząć toasty.
- Najpierw tańce! - zawołała Erlena. - A wy dwoje też dobrze się
bawcie. Zasłużyliście na to.
Może i zasłużyli, ale tak dużo spraw trzeba było jeszcze dopilnować,
że zatańczyli tylko jeden taniec. I to tylko dzięki temu, że Trace nalegał.
91
RS
Przy dzwiękach starej ballady Elvisa Presleya Trace wziął ją w ramiona.
Poprowadził ją i natychmiast oboje dostosowali się do rytmu.
- Wiesz co? - mruknął w jej włosy.
- Co takiego?
Byli bardzo blisko siebie. Czuła, jak wspaniale przylegają ich ciała,
jak cudownie pasują do siebie.
Położył jej dłoń na karku. Przycisnął swój policzek do jej policzka.
- Wyglądasz tak grzecznie i niewinnie z tym końskim ogonem i w
tych krótkich białych rękawiczkach, aż miałem wrażenie, że popełniam
grzech, prosząc cię do tańca - powiedział.
- Powinieneś mieć poczucie winy - wyszeptała bez tchu. - Muszę
pracować.
- Bardzo poważnie wszystko traktujesz - zauważył.
Prowadził tak lekko i tak dobrze, że najdziwniejsze nawet kroki
taneczne wydawały jej się łatwe. Marzyła, żeby ta melodia nigdy się nie
skończyła.
- Oczywiście, że traktuję poważnie moje obowiązki - mruknęła. - Ty
chyba tak samo.
- Za poważnie. Trzeba tak organizować pracę, żeby zawsze znalezć
trochę czasu na rozrywkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •