[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z portu w Walii. Mój okrÄ™t,  Wojownik", pierwszy staÅ‚ siÄ™ ce­
lem piratów. Stawiliśmy opór. Nie wiedziałem jednak, że tamci
mają na pokładzie armaty oraz ponad stu zbrojnych żołnierzy.
Ja dysponowałem zaledwie czterdziestoma ludzmi. W pewnym
momencie pocisk armatni uszkodziÅ‚ mój statek, który zaczÄ…Å‚ to­
nąć. Wtedy nadpÅ‚ynÄ…Å‚ twój ojciec i ocaliÅ‚ mnie i moich mary­
narzy.
Riordan umilkÅ‚ i zapatrzyÅ‚ siÄ™ przed siebie, wspominajÄ…c za­
ciętą walkę, którą stoczyli z napastnikami.
- Początkowo przewaga była po naszej stronie. Również
mieliśmy armaty, więc odpowiedzieliśmy ogniem. Widzieliśmy
z naszego statku, jak napastnicy bezskutecznie usiłują stłumić
pożar, który nasza kula wznieciÅ‚a na ich pokÅ‚adzie. Statek pira­
tów zaczynaÅ‚ niebezpiecznie przechylać siÄ™ na bok. Wtedy przy­
stÄ…piliÅ›my do abordażu i wdarliÅ›my siÄ™ na pokÅ‚ad, aby na miej­
scu rozprawić się z załogą. Twój ojciec i brat, niech spoczywają
w spokoju, walczyli bardzo dzielnie. W pewnym momencie na
odsiecz zbójom przyszli żołnierze, którzy do tej pory ukrywali
siÄ™ pod pokÅ‚adem, ale poradziliÅ›my sobie i z nimi. Wtedy jed­
nak rozszalał się sztorm i powstała grozba, że nasz żaglowiec
rozpadnie się na kawałki, jeżeli nie odczepimy go w porę od
pirackiego statku. Przenieśliśmy naszych rannych i poległych
na pokÅ‚ad  Nieustraszonego" i odpÅ‚ynÄ™liÅ›my w stronÄ™ macie­
rzystego portu.
- Czy mój ojciec i brat żyli jeszcze, kiedy rozszalał się
sztorm?
- Niestety, nie. ZginÄ™li, chociaż bronili siÄ™ bohatersko do sa­
mego końca. Kazałem przenieść ciała na pokład ich własnego
okrętu. Gdy sztorm przybrał na sile, fale zmiotły ich zwłoki do
wody. Nie byÅ‚o żadnej możliwoÅ›ci, aby wydostać ciaÅ‚a z mor­
skiej kipieli. Musieliśmy oddać je morzu.
Przymknęła powieki, starając się powstrzymać napływające
do oczu Å‚zy.
- Wiem, że chciałybyście zobaczyć ich ciała. Robiłem, co
mogÅ‚em, aby je przywiezć do domu. Jeżeli to może być dla cie­
bie jakÄ…Å› pociechÄ…, Ambrozjo, to wiedz, że umarli jak bohate­
rowie.
Odwróciła wzrok.
- Wszyscy, którzy umierają za Anglię są bohaterami.
- To prawda, ale jest jeszcze coś. - Ujął ręką jej podbródek
i uniósł do góry, zmuszając, by spojrzała mu prosto w twarz.
W oczach miał smutek. - Gdyby twój ojciec i brat nie pośpieszyli
z pomocÄ… mnie i moim ludziom, już dawno Å›wiÄ™towaliby szczęśli­
wy powrót do MaryCastle. To nie oni byli celem zbójeckiego ataku.
To ja nim byłem. To przeze mnie zginęli twoi najbliżsi. - W głosie
Riordana brzmiała rozpacz. - Do końca moich dni będę musiał żyć
ze Å›wiadomoÅ›ciÄ…, że przyczyniÅ‚em siÄ™ do Å›mierci dwóch wspania­
łych ludzi, moich najlepszych przyjaciół.
Ambrozja bardzo pragnęła go pocieszyć. Nie znalazła jednak
w sobie dość siły, aby się na to zdobyć. Cierpienie nazbyt ją
przytÅ‚oczyÅ‚o. Ogarnęła jÄ… tak ogromna żaÅ‚ość, że z trudem wy­
dobyła z siebie głos.
- Jak nazywał się piracki statek i jego kapitan?
- Statek nosił nazwę  Pogromca". Nazwisko kapitana brzmi
Eli Sledge. Dlaczego o to pytasz?
Nadeszła chwila, aby zwierzyć się Riordanowi z planów. Dał
jej właśnie doskonałą broń do ręki. Starała się odsunąć na bok
myśl o jego cierpieniu. Przede wszystkim liczyło się zadanie,
jakie ona i jej siostry przed sobą postawiły.
- Gdy tylko  Nieustraszony" bÄ™dzie gotów do drogi, wyruszy­
my na poszukiwanie zabójców. Nie spoczniemy, dopóki "Pogrom­
ca", jego kapitan i załoga nie znajdą grobu na dnie morza.
Riordan spoglądał na nią podejrzliwie.
- Czyżbyś zmieniła postanowienie? Zamierzasz sprzedać mi
wasz statek?
- Nie, Riordanie. yle mnie zrozumiaÅ‚eÅ›. Z tobÄ…, jako kapi­
tanem  Nieustraszonego", ja i moje siostry pomścimy śmierć
naszego ojca i brata. Postanowiłyśmy przejąć spuściznę ojca
i kontynuować rodzinne tradycje.
- W charakterze marynarzy?
- Tak. Marynarzy handlowego statku  Nieustraszony".
A także w jeszcze innym - jako załoga korsarskiego żaglowca
pozostającego w służbie króla Anglii.
ROZDZIAA CZWARTY
Riordan spoglądał na Ambrozję z niedowierzaniem.
- Cóż to za głupi pomysł?
- Nazywaj to, jak ci się podoba! - %7łachnęła się gniewnie
i odstąpiła kilka kroków. Chciała być od niego jak najdalej. -
Uzgodniłam już wszystko z siostrami. Dzisiaj wysłałyśmy list
do Londynu, do króla Karola.
DrżaÅ‚a ze zdenerwowania, ale nie zwracaÅ‚a na to uwagi. Po­
stanowiła zastosować mały wybieg.
- Jeżeli odmówisz zostania kapitanem na moim statku, znaj­
dziemy kogoÅ› innego na twoje miejsce.
- Nie znajdziecie na tyle niemądrego mężczyzny, który by
chciał powierzyć swoje życie trzem nierozumnym kobietom.
- Chcesz powiedzieć, że to pÅ‚eć decyduje o rozumie czÅ‚o­
wieka?
- Oczywiście, że nie, ale...
- Uważasz też pewnie, że jako niewiasty nie potrafimy wÅ‚a­
dać szpadą tak zręcznie jak mężczyzni, czy tak?
- Co do zręczności, to mogę się z tobą zgodzić. Ale wasz
wzrost...
- Dorównuję wzrostem niejednemu mężczyznie, Riordanie,
a zręczność we władaniu bronią pozwala mi pokonać fizyczną
przewagę. Może chcesz się ze mną spróbować?
- Spróbować z tobą? - Zaniemówił na chwilę z wrażenia.
Potem zaczął się śmiać.
- Niewielu mężczyzn jest w stanie dorównać mi w walce na
szpady. WÄ…tpiÄ™, czy istnieje kobieta, która mogÅ‚aby mnie po­
konać.
- Bardzo dobrze. - Ambrozja odwróciÅ‚a siÄ™ i zaczęła pako­
wać resztki jedzenia. Kiedy zaÅ‚adowaÅ‚a już wszystko do koszy­
ka, powiedziała: - Mam spotkanie u pastora. Potem uzgodnimy
miejsce pojedynku.
Schwycił ją za ramię.
- Nie mówisz chyba tego poważnie.
Wyrwała się i stanęła przed nim, spoglądając mu prosto
w twarz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •