[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczłapałem do ubikacji. Konrad przyniósł mi banana na śniadanie. Zjadłem go bez
większych trudności.
Evan był przy telefonie i dzwonił do Dana. Po chwili zjawił się w drzwiach z
uśmiechem zadowolenia na ustach.
- Zastałem go - oświadczył. - No i powiem wam, że połknął haczyk. Jest bardzo
speszony... jąka się i tak dalej. Zapytał mnie, czy na pewno wiem, że masz przy sobie złote
pióro Konrada. Powiedziałem mu, że tak, bo Konrad pożyczył ci je w czwartek wieczorem, a
sam widziałem, jak wsuwałeś je do kieszeni. A w piątek rano odjechałeś do Johannesburga i
zapomniałeś je oddać.
Rozdział siedemnasty
Największy wysiłek, jaki zrobiłem w życiu, to był chyba ten powrót do samochodu.
Zajechaliśmy na miejsce o dziesiątej trzydzieści. Evan i Konrad zaczęli się
natychmiast krzątać. Zainstalowali nawet urządzenie alarmowe, które miało dać sygnał w
chwili, kiedy samochód Dana zacznie się zbliżać.
Po upływie pół godziny skończyli wszystkie przygotowania. Zaczęło się robić diablo
gorąco. Wypiłem butelkę wody i zjadłem jeszcze jednego banana.
Evan niecierpliwił się i przestępował z nogi na nogę.
- Jazda, spiesz się! Nie mamy czasu. Musimy wracać do Skukuzy po van Hurena.
Wyszedłem z furgonetki, przekuśtykałem do samochodu, wsunąłem się na przednie
siedzenie i zacisnąłem pasy.
Natychmiast poczułem straszliwy skurcz mięśni.
Konrad podszedł do mnie trzymając kajdanki. Serce we mnie zamarło. Nie mogłem na
niego patrzeć. Nie mogłem patrzeć na Evana... Nie chciałem nikogo widzieć, nic wiedzieć.
Wszystkie moje nerwy, całe moje ciało buntowało się przeciwko tej torturze.
Nie chcę. Nie mogę. Nie zniosę tego.
- Może dałbyś sobie spokój, Link? - odezwał się Konrad. - To jest twój własny pomysł
i nikt cię do tego nie zmusza, drogi chłopcze. Możesz się wycofać. On i tak się tu zjawi, czy
będziesz siedział w tym samochodzie, czy nie.
- Nie denerwuj go - wściekał się Evan. - Zadaliśmy sobie tyle trudu, żeby wszystko
zorganizować. A Link sam powiedział, że jeżeli nie będzie go w tym samochodzie, kiedy
zjawi się Dan, to trudno będzie temu bydlakowi cokolwiek udowodnić.
Konrad jednakże wahał się.
- No jazda! Kończ już z tym - zażądał Evan. Konrad założył kajdanki najpierw na
jeden przegub, potem na drugi. Zadrżałem na całym ciele.
- Drogi chłopcze... - zaczął znów Konrad.
- No jazda! - przynaglał go Evan.
Nie mogłem z siebie wydobyć słowa. Wiedziałem, że jeżeli otworzę usta, to wrzasnę,
żeby nie odjeżdżali, żeby mnie nie zostawiali samego. A przecież sam uważałem, że to musi
być zrobione.
Evan zatrzasnął brutalnie drzwiczki i ruchem głowy kazał Konradowi wsiąść do
furgonetki. Konrad szedł oglądając się za siebie, jak gdyby się spodziewał, że w ostatniej
chwili go przywołam.
Wsunęli się do furgonetki. Evan ruszył, dał do tyłu, odjechał i znowu zamknęła się
wokół mnie cisza spalonego tropikalnym słońcem rezerwatu.
Natychmiast pożałowałem swojej decyzji. Wnętrze wozu wydawało się gorętsze niż
przedtem, upał bardziej nieznośny. Mimo że wypiłem dużo wody, już po godzinie zaczęło
mnie nękać pragnienie.
Powróciły skurcze mięśni nóg, ból w krzyżu i ramionach.
Przeklinałem samego siebie.
- A jeżeli to potrwa do wieczora? A jeżeli Dan postanowił nie lecieć, ale przyjedzie
samochodem? Evan rozmawiał z nim o ósmej. Do Numbi jedzie się co najmniej pięć godzin,
a stamtąd jeszcze dobre półtorej godziny... Najwcześniej zjawi się wtedy o trzeciej, czwartej...
a to oznacza dobre pięć godzin czekania...
Znowu wsunąłem dłonie w rękawy koszuli i odchyliłem głowę w tył.
Tym razem nie miałem nawet woreczka z folii. Zapisane ołówkiem kartki leżały na
moich kolanach, a na nich spoczywało złote pióro Konrada. W głowie miałem chaos, gubiłem
się w domysłach, ogarniała mnie to rozpacz, to nadzieja i tak jakoś mijał czas. Bardzo, bardzo
powoli.
Każda minuta wlokła się w nieskończoność.
Jutro wieczorem, myślałem, ma się odbyć premiera. Zastanawiałem się nad tym, kto
zajmie się jej organizacją, skoro nieszczęsny Clifford Wenkins już nie żyje. Ale czy uda mi
się przybyć dokładnie za 24 godziny do hotelu Klipspringer Heights? Muszę się przedtem
ogolić, wykąpać, przebrać, a przede wszystkim odpocząć, zjeść coś i wypić. Ludzie zapłacili
po dwadzieścia randów za bilety. Byłoby to naprawdę świństwo z mojej strony, gdybym się
nie zjawił... ale czy będzie to możliwe?...
*
Czas dłużył się bezlitośnie. Spojrzałem na zegarek.
Była pierwsza. Trochę po pierwszej.
Konrad zainstalował mi nadajnik radiowy i zażądał, że gdybym poczuł, że dłużej tego
nie zniosę, żebym nacisnął guziczek, a on i Evan natychmiast przybiegną z pomocą. Ale
wtedy prawie na pewno spłoszę Dana.
%7łałowałem, że Konrad założył mi tę instalację. Evan przekonał mnie, że jest
niezbędna, bo dzięki niej policja i van Huren otrzymają sygnał o przybyciu Dana Casayeya, w
razie gdyby rozminęli się z nim w drodze.
Jedno naciśnięcie guzika miało oznaczać, że się zjawił.
Dwa, że odjechał.
A kilka następujących po sobie sygnałów miało ich sprowadzić szybko na miejsce.
*
Poczekam jeszcze dziesięć minut, postanowiłem, a potem dam za wygraną. Jeszcze
dziesięć. I jeszcze dziesięć.
Dziesięć minut można zawsze wytrzymać.
A potem usłyszałem ostrzegawczy dzwięk brzęczyka Konrada i zmobilizowałem się.
*
Dan podjechał i zatrzymał się w tym samym miejscu, w którym wczoraj stała
furgonetka. Nacisnąłem jeden raz guzik.
Użyłem całego swojego kunsztu aktorskiego i zacząłem grać umierającego człowieka.
Nie musiałem się specjalnie wysilać. Dwa sępy siedziały od pewnego czasu na pobliskim
drzewie. Wyglądały jak spiskujący anarchiści. Spojrzałem na nie ze zgrozą, ale Dan był
wyraznie zadowolony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Morawski Franciszek Dwaj cesarze.Tyberiusz i Hadrian
- Franciszek II Rakoczy PamiÄtniki
- 166.Francis Durbr
- Evans_Jean_ _Serce_nie_sluga
- Jack Vance Elder Isles 3 Madouc
- Sandemo_Margit_27_Zaginiony
- Druon, Maurice Los Reyes malditos 6, La flor de lis y el león
- Clocks_ _Agatha_Christie
- 866. Gordon Lucy ZarćÂczyny w Monte Carlo
- Dahlia Rose Paradise Found [Amira] (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- smakujzapachy.keep.pl