[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jesteś pewien?
- Proszę samemu sprawdzić!
David odnalazł zagłębienie, w którym ukrył Marca le Fey. Teraz było puste. Michel i David
szukali dokoła, ale bez rezultatu.
A jednak coś zobaczyli!
W miejscu, w którym leżał Marc, znalezli portfel z jego dokumentami. Musiał wypaść mu
z kieszeni.
- Marc le Fey... - przeczytał David.
Madeleine drgnęła.
- Le Fey? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak, czy coś w tym niezwykłego?
- Widziałam to nazwisko całkiem niedawno, ale nie pamiętam gdzie.
- Może w jakiejś książce?
- Nie, nie - powiedziała szybko. - To na pewno nie było zapisane na papierze.
David zajrzał do dokumentów Marca i powiedział:
- Ma dwadzieścia sześć lat. Zastanawiam się, którędy poszedł. Może jego także złapali...
- Pospieszcie się - pisnął Michel. - Mogą tu zaraz być!
- Oczywiście. Proszę mi dać rękę, mademoiselle!
Ruszyli dalej przez las.
- Czy był ciężko ranny?
- Tak, na pewno, stracił wiele krwi. Nie dotarł więc chyba daleko. Szkoda, że nic nie
mogę dla niego zrobić, ale nie wolno nam na dłużej się zatrzymać.
- Zgubił pan jakiś dokument.
64
- No tak, dziękuję. To wojskowe papiery. Nie powinienem chyba tego czytać, ale... O mój
Boże!
- Co się stało?
- Posłuchajcie:
Niniejszym Marc le Fey zostaje przeniesiony z więzienia Briant do batalionu itd. itd.
Skazany na dożywotnie roboty przymusowe za morderstwo z premedytacją. Sadysta i
psychopata. Zwolniony dla służby ojczyznie na wniosek dyrektora karnej kolonii, który
uznał, że nie istnieje niebezpieczeństwo powtórzenia przez skazanego podobnych
przestępstw. Należy jednak postępować z nim z największą ostrożnością.
David złożył dokument.
- Dzięki! I kogoś takiego przydzielili mi do pomocy.
- Cóż za niekonsekwencja! - wtrąciła Madeleine. - Najpierw zamykają go jako groznego
psychopatę, a pózniej puszczają wolno.
- Tak, wydaje się, że nowy dyrektor więzienia ma bielmo na oczach. Wystarczy spojrzeć
na Marca, by się przekonać... Cóż, co się stało, to się nie odstanie, mam tylko nadzieję,
że nie udało mu się przeżyć. Tak byłoby dla niego najlepiej.
Nagle od strony willi, z której niedawno się wymknęli, dobiegły ich głośne krzyki.
- Znalezli strażnika - stwierdził David. Bez zastanowienia chwycił Madeleine za rękę,
pociągając ją za sobą, i zawołał: - Biegnij, Michel! Biegnij, ile sił w nogach!
Marc wstał z ziemi. Oniemiały, szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w samochód,
który zbliżał się w jego stronę. Sissi, ubrana w elegancki płaszcz i modny kapelusz,
przewiązany cienką jak mgiełka wstążką, zahamowała tuż przed Markiem i dała mu
znak, żeby wskakiwał do środka. Posłuchał jej po chwili wahania.
A jednak zaczekał, pomyślała. Dlaczego? Równie dobrze mógł pójść swoją drogą, był
przecież tak wrogo usposobiony. Ona sama czuła przemożną niechęć do tego prostaka.
Musiała zebrać wszystkie siły, by zapanować nad tym uczuciem. Powiedziała mu o
Niemcach, którzy poszukiwali jej w hotelu.
- Nie mamy więc gdzie mieszkać - zakończyła z westchnieniem.
Marca najwyrazniej to nie zmartwiło. Nie, dla niego było to normalne, przecież istniały
jeszcze stodoły. Sissi jednak nie zadowalały takie kwatery.
65
Wkrótce okrążyli porośnięte lasem wzgórze i zobaczyli przed sobą spalone Croix - sur -
les - Collines. W samochodzie siedzieli blisko siebie, ale to wcale nie zmniejszyło
panującego między nimi napięcia. Przeciwnie - wydawało się, że Marc uczepił się swoich
drzwi, gotów w każdej chwili wyskoczyć. Obserwował nieufnie, jak Sissi prowadzi, i
wyraznie nie czuł się najlepiej. Dziewczyna nie mogła ukryć rozkosznego uczucia
tryumfu.
- Rozumiem, że nie jesteś przyzwyczajony do widoku kobiet kierujących autem. Sądziłeś,
że nie potrafię?
Odwrócił wzrok.
- Nic nie sądziłem.
W jego odpowiedzi było coś, co sprawiło, że musiała na niego spojrzeć. Siedział z
odwróconą twarzą, jego poranione ręce spoczywały trochę nieporadnie na kolanach.
Nagle Sissi przeszył dreszcz. Zobaczyła to samo, co niegdyś zauważył David: na
wystających spod przykrótkich rękawów kurtki nadgarstkach Marca widniały stare,
głębokie blizny...
Odruchowo spojrzała w dół, na kostkach nóg dostrzegła podobne ślady, tylko szersze i
głębsze.
Mocniej ścisnęła kierownicę, by opanować drżenie rąk.
- No i? - spytała Sissi niespokojnie, gdy dojechali do cmentarza polowego. - Którędy
teraz?
Wskazał kamienny krzyż, który zdawał się sięgać nieba.
- Tam? - zdziwiła się. - Byłam tam przecież kilka godzin temu. Nikogo nie widziałam...
Dobrze, schowamy samochód.
Wjechali na skraj lasu i ukryli auto między drzewami.
W chwilę pózniej dotarli do krzyża. Słońce było już nisko, ale do zachodu zostało jeszcze
trochę czasu. Ponad lekko pofałdowaną równiną kładł się wieczorny spokój. Od zachodu,
za ruinami miasteczka, wznosił się las, od wschodu ujrzeli błękitniejące szczyty gór,
mogli się domyślać, że to Ardeny.
Marc le Fey zatrzymał się przy potężnym dębie.
- Tutaj go zostawiłem - zabrzmiał jego ochrypły głos.
66
Sissi spojrzała na Marca pytającym wzrokiem, ale nic więcej nie powiedział.  Zostawiłem
go ? Starała się odtworzyć przebieg wydarzeń.
- Czy został ranny tam na równinie?
- Tak.
Marc niechętnie odpowiadał, nie był przyzwyczajony do używania aż tylu słów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •