[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie, to za daleko. Musi iść do przodu i mieć nadzieję, że wszystko ułoży się
pomyślnie.
A może powinien zawołać?
%7łe też wcześniej nie wpadło mu to do głowy!
Dziwne!
- Natanielu!
Gabriel stanął w miejscu i nasłuchiwał.
Gdzieś w pobliżu szemrał strumyk i był to jedyny dzwięk, jaki dochodził do uszu
chłopca.
Tu gdzie stał, zewsząd otaczała go mgła. Była pod nim, nad nim i wokół niego. Nie
widział Doliny, nie widział nic przed sobą, a ponad jego głową wznosiło się strome zbocze,
bez obluzowanych kamieni, lecz i tak niemożliwe do sforsowania. Wędrował wzdłuż niego
już dość długo.
Gabriel nie wiedział, że gdyby zszedł nieco niżej, wkrótce wydostałby się z pasma
mgły i miał niezły widok na dolinę. Zobaczyłby Marca, który po pokonaniu obrazu Tengela
Złego wchodził pod górę, kierując się ku miejscu, gdzie zostawił towarzyszy wędrówki.
Oczywiście teraz Gabriel musiałby się cofnąć spory kawałek, zanim mógłby dołączyć
do Marca.
Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, jak daleko dotarł.
Prawdę mówiąc pogubił się trochę w czasie i przestrzeni. Szum w głowie nie ustawał.
Musiał jednak przecież odnalezć pozostałych.
A oto i strumień, który słyszał. Nie wiedział, że to ten sam potok, który spływał na
złowieszczą równinę. Ten sam, z którego Kolgrim zaczerpnął wody, by popić narkotyki. One
spowodowały, że rzucił się w przepaść z wiarą, że potrafi latać.
W górę strumienia prowadziła dróżka. W Gabrielu zapłonęła iskierka nadziei. Teraz
będzie mógł dotrzeć na tę samą skalną półkę, na której zostali Nataniel i Ian.
Gabriel nie wiedział o tym, że Ian skoczył za Tovą.
Musiał przeprawić się przez potok. Kiedy bezpieczny znalazł się na drugim brzegu, ze
zdumieniem spojrzał na ziemię.
Co tu się stało! Mech miał chorobliwą pomarańczowoszarą barwę, jakiej nie widział
nigdzie indziej. Rośliny były tu tak zniekształcone, jakby wystawiono je na działanie jakiejś
trucizny!
Gabriel rozejrzał się dokoła i nagle ogarnęło go uczucie dojmującej samotności.
Otaczała go mlecznobiała, wilgotna mgła, odległe szczegóły krajobrazu widział jakby
rozmyte, przypominały duchy. Potok szemrał cicho, poza tym panowała przerażająca cisza.
Pustka Doliny Ludzi Lodu ścisnęła go za serce niczym żelazna obręcz. Towarzysze byli
daleko, daleko od niego. Musiał jak najspieszniej podążyć w górę korytem strumienia, ale
odniósł wrażenie, że nie może się ruszyć. Wolę miał sparaliżowaną, obciążoną czymś
budzącym grozę, czymś, czego nie mógł zobaczyć.
Wreszcie zdołał się poruszyć, ale nogi nie przestawały stawiać oporu umysłowi,
poruszały się niechętnie, jakby za nic nie chciały piąć się po zboczu.
Roślinność z każdym metrem wydawała się coraz bardziej chora. Chłopiec znów się
zatrzymał. Skądś dochodził go przykry zapach, odór zgnilizny i śmierci. Z początku lekko
tylko drażnił nozdrza, ale wciąż gęstniał i stawał się coraz bardziej intensywny.
Smród zrobił się wreszcie tak natrętny, że Gabriel z trudem powstrzymywał mdłości.
Ujął w dłoń małą alraunę, szukając u niej pociechy.
Wielokrotnie miał ochotę zawrócić, ale tylko posuwając się tędy mógł wspiąć się pod
górę.
Teraz słyszał też jakieś dziwne odgłosy - jakby coś się gotowało, bulgotało,
wypuszczając kłęby pary. To pewnie strumień...
Na ziemię naprawdę przykro było patrzeć. Głazy, które mijał, pokrywała ohydna,
gruba, jakby włochata warstwa czegoś, czego nie umiał zidentyfikować. Miało to barwę
żółtoszarozieloną, wydawało się lepkie i oślizgłe.
Gabriel, ogarnięty dojmującym poczuciem osamotnienia i strachem, głośno
zaszlochał.
Nareszcie, dzięki Bogu, wyszedł na płaski teren! Teraz znów trzeba przekroczyć
strumień i skierować się w stronę, gdzie musi być Nataniel!
Przeskoczył przez żółtą i gęstą jak owsianka wodę i przyspieszył, jak to zwykle bywa,
kiedy ma się cel w zasięgu ręki.
Drogę zagrodziły mu resztki powykręcanych brzozowych pni. Brzozy tak wysoko?
Niepokoił go pewien szczegół. Cała ta okropność wcale nie ustępowała w miarę
oddalania się od potoku. Przeciwnie, po kostki brodził teraz w przegniłym mchu, smród omal
go nie zadusił, a wstrętny głuchy odgłos tylko się wzmagał.
Co mogło wydawać takie dzwięki? Tutaj, w tym świecie wieczności?
Z mgły wyłonił się występ skalny. %7łeby przejść dalej, musiał go okrążyć...
Właśnie w chwili, gdy obchodził skałę, mgła nad nim się rozrzedziła i, wprawdzie
niewyraznie, wyłoniły się z niej dwie dziwaczne formacje skalne.
Gabriel stanął jak wmurowany.
 Dwa szczyty, przypominające obeliski...
Serce waliło mu jak młotem, zakłócało oddech. Te szczyty były tak blisko niego, ale
zaraz znów skryły się we mgle.
Zdążył się jednak im przyjrzeć.
Sparaliżowany strachem, nie był w stanie się poruszyć. Straszliwy dzwięk, jakby
wrzała gęsta masa, rozlegał się teraz wyraznie przed nim i nagle znów przez mgłę, która na
przemian rzedła i gęstniała, Gabriel zdołał coś zobaczyć.
Ujrzał coś wielkiego, czarnego, przypominającego szeroko otwartą gardziel.
Wprawdzie za welonem mgły przedstawiało się to niewyraznie, a resztę obrazu stworzyła
jego fantazja, ale nagle ciało chłopca zareagowało jakby bez współudziału sparaliżowanego
mózgu. Usłyszał swój własny przerazliwy krzyk i nogi poniosły go ukosem w dół, omijając
owo okropieństwo.
Gdy zorientował się, że teren opada zbyt stromo, starał się zatrzymać. Nogi jednak
przestały go słuchać, same z siebie poruszały się jak pałeczki bębenka i niosły go coraz niżej
ku miejscu, z którego wyruszył, tam skąd zeszła kamienna lawina.
Tu jednak nie było żadnej drogi, wiedział o tym już wcześniej. Nagle stopom zabrakło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •