[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwycięzców wołały: u r a !
I czepki wyrzucały w górę.
Któż spośród ówczesnych oficerów nie przyz-
na, że kobiecie rosyjskiej zawdzięczał na-
jpiękniejszą, najbardziej drogocenną nagrodę?...
W tych wspaniałych czasach Maria Gawryłow-
na mieszkała z matką w ***-skiej guberni i nie
wiedziała, jak obie stolice święciły powrót wojsk.
Jednakże po powiatach i wsiach zachwyt ogólny
107/220
był może jeszcze silniejszy. Zjawienie się w tych
miejscowościach oficera stawało się dlań prawdzi-
wym triumfem, a kochankowi we fraku nie nazbyt
się powodziło w jego sąsiedztwie.
Mówiliśmy już, że pomimo swego chłodu
Maria Gawryłowna po dawnemu była otoczona
konkurentami. Wszyscy jednak musieli odstąpić,
gdy pojawił się w jej zamku ranny pułkownik
huzarów Burmin z krzyżem świętego Jerzego w
klapie surduta i z interesującą bladością, jak
powiadały miejscowe panny. Miał około dwudzi-
estu sześciu lat. Przyjechał na urlop do swych
posiadłości, które znajdowały się w sąsiedztwie
wsi Marii Gawryłowny. Maria Gawryłowna bardzo
go wyróżniała. W obecności Burmina zwykłą jej
zadumę zastępowało ożywienie. Trudno było
powiedzieć, że go kokietowała, ale poeta, widząc
jej zachowanie, rzekłby:
Se amor non è, che dunche.. .
Burmin był istotnie bardzo miłym
młodzieńcem. Posiadał on taki właśnie umysł, jaki
podoba się kobietom: umysł pełen poczucia przyz-
woitości, przenikliwy, bez wielkich pretensyj, a
jednocześnie pełen niefrasobliwej drwiny. Jego za-
chowanie wobec Marii Gawryłowny było proste i
swobodne; lecz cokolwiek powiedziała lub zrobiła,
biegły za nią zarówno jego dusza jak i spojrzenie.
108/220
Wydawał się spokojny i skromny z usposobienia,
a choć chodziły wieści, że niegdyś był okropnym
nicponiem, nie szkodziło mu to jednak w mniema-
niu Marii Gawryłowny, która (jak w ogóle wszys-
tkie młode damy) chętnie wybaczała wybryki
świadczące o odwadze i porywczości charakteru.
Lecz ponad wszystko... (ponad jego czułość,
ponad przyjemnÄ… rozmowÄ™, ponad interesujÄ…cÄ…
bladość, ponad rękę na temblaku) ponad wszys-
tko wyobraznię jej i ciekawość podniecało milcze-
nie młodego huzara. Zdawała sobie sprawę, że
podobała mu się bardzo; zapewne i on również,
tak rozumny i doświadczony, mógł już zauważyć,
że go wyróżniała: jakżeż to się stało, że do tej pory
nie widziała go u swych stóp i nie słyszała jego
wyznań? Co go powstrzymywało? Nieśmiałość,
duma, czy też kokieteria przebiegłego uwodzi-
ciela? Było to dla niej zagadką. Zastanowiwszy
się dobrze, zdecydowała, że jedyną tego przy-
czyną była nieśmiałość i postanowiła zachęcić go
większą uwagą i, zależnie od okoliczności, nawet
czułością. Przygotowywała najbardziej nieoczeki-
wane rozwiązanie i z niecierpliwością oczekiwała
chwili romantycznego wyznania. Tajemnica,
jakakolwiek by była, zawsze jest ciężarem dla ko-
biecego serca. Działania wojenne Maszy osiągnęły
upragniony skutek: tak czy inaczej, Burmin wpadł
109/220
w takÄ… zadumÄ™, a czarne jego oczy z takim za-
pałem zatrzymywały się na Marii Gawryłownie, że
wydawało się, iż decydująca chwila jest już blisko.
Sąsiedzi mówili o ślubie jak o rzeczy już przesąd-
zonej, a dobra Praskowia Pietrowna cieszyła się,
że córka jej znalazła sobie wreszcie godnego ado-
ratora.
Pewnego razu staruszka siedziała w bawialni
i rozkładała grand-patience, gdy wszedł Burmin i
natychmiast zapytał o Marię Gawryłownę.  Jest
w ogrodzie  odpowiedziała staruszka  niech
pan do niej pójdzie, a ja tu na was zaczekam.
 Burmin wyszedł, a staruszka przeżegnała się
i pomyślała sobie: może wreszcie cała ta sprawa
już się dziś zakończy!
Burmin spotkał Marię Gawryłownę nad
stawem, pod wierzbą, z książką w ręku i w białej
sukni, jak przystoi prawdziwej bohaterce roman-
su. Po pierwszych zapytaniach Maria Gawryłowna
umyślnie przestała podtrzymywać rozmowę,
zwiększając w ten sposób obopólne pomieszanie,
z którego można było wywikłać się chyba tylko
nagłymi i decydującymi oświadczynami. Tak się
też stało: Burmin, odczuwając kłopotliwość sytu-
acji, wyznał, że już od dawna szukał sposobności,
by odkryć jej tajemnicę swego serca, i poprosił
110/220
o chwilę uwagi. Maria Gawryłowna zamknęła
książkę i spuściła oczy na znak zgody.
 Kocham panią  powiedział Burmin 
kocham panią namiętnie.... (Maria Gawryłowna
zarumieniła się i pochyliła głowę jeszcze niżej).
Postąpiłem nieostrożnie ulegając miłemu
przyzwyczajeniu, by widzieć panią i słuchać co
dzień jej głosu... (Marii Gawryłownie przypomniał
się pierwszy list St. Preux).  Teraz już dla mnie
za pózno sprzeciwiać się losom; twe urocze,
nieporównane spojrzenie od dzisiaj będzie w
moich wspomnieniach udręką i radością życia;
lecz pozostaje mi jeszcze spełnić ciężki obow-
iązek, odsłonić ci straszną tajemnicę i postawić
pomiędzy nami przegrodę nie do przezwycięże-
nia...  Przegroda ta zawsze istniała  przerwała
gwałtownie Maria Gawryłowna  nigdy nie
mogłam zostać pańską żoną...  Wiem 
odpowiedział jej z cicha  wiem, że kiedyś
kochała pani, ale śmierć i trzy lata żałoby... Dobra,
miła Mario Gawryłowna! niech się pani nie stara
pozbawić mnie ostatniej pociechy: myśl, że zgodz-
iłabyś się uczynić mnie szczęśliwym, gdyby...
niech pani milczy, na miłość boską, niech pani
milczy. Ranisz mnie, pani. Tak, wiem, czujÄ™ to,
że byłabyś moją, ale ja  nieszczęsny... jestem
żonaty!
111/220
Maria Gawryłowna spojrzała na niego ze zdzi-
wieniem.
 Jestem żonaty  ciągnął Burmin  jestem
żonaty już czwarty rok i nie wiem, kto jest moją
żoną, gdzie ona przebywa i czy kiedykolwiek się z
niÄ… zobaczÄ™!
 Co pan mówi?  wykrzyknęła Maria
Gawryłowna  jakie to dziwne, niech pan mówi
dalej. Opowiem panu pózniej... Ale niechże pan
mówi, proszę bardzo.
 Na początku 1812 roku  rzekł Burmin
 śpieszyłem się do Wilna, gdzie stał nasz pułk.
Pewnego razu, przyjechawszy pózno wieczorem
na stację pocztową, kazałem jak tylko można na-
jszybciej zakładać konie, gdy naraz podniosła się
okropna zamieć, i poczmistrz i woznice radzili,
abym ją przeczekał. Posłuchałem się, ale ogarnął
mnie niezrozumiały niepokój; wydawało mi się, że
jakaś siła wyrzuca mnie po prostu z domu. Tym-
czasem zamieć nie ścichała, nie wytrzymałem,
kazałem znowu zakładać konie i pojechałem pod-
czas największej burzy. Woznicy przyszło na myśl
jechać rzeką, co miało nam skrócić drogę o trzy
wiorsty. Brzegi były zasypane zwałami śniegu,
woznica przejechał miejsce, gdzie zazwyczaj
wyjeżdżano na drogę, i w ten sposób znalezliśmy
się w nieznanej okolicy. Zamieć nie ścichała;
112/220
dostrzegłem światło i kazałem jechać w tamtym
kierunku. Przybyliśmy do wsi; świeciło się w drew-
nianej cerkwi. Cerkiew była otwarta, za ogrodze-
niem stało kilka sań, po kruchcie kręcili się ludzie.
 Tutaj, tutaj!  zawołało kilka głosów. Kazałem
woznicy podjechać.
 Zmiłuj że się, gdzieżeś się podziewał? 
powiedział ktoś do mnie; panna młoda zemdlona,
pop nie wie, co robić, chcieliśmy już jechać z
powrotem. Wyłazże jak najprędzej.
 Wyskoczyłem w milczeniu z sań i wszedłem
do cerkwi, ledwo oświetlonej dwiema czy trzema
świecami. Panna siedziała na ławeczce w ciem-
nym kącie; służąca nacierała jej skronie.  Dzięki
Bogu  rzekła  wreszcie pan przyjechał. O mało
pan panienki nie zadręczył.  Zbliżył się do mnie
stary pop pytając:  Czy pozwoli pan zacząć?
 Zaczynajcie, zaczynajcie, ojcze  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •