[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gorsze niż podłoga w biurze. A w ogóle kim ona jest i skąd się wzięła? Nie jest jedną z
tych starannie wykształconych panienek z arystokratycznym akcentem, którym zlecał
przygotowanie imprez promocyjnych. Josie była inna, i nie chodzi tu o jej nietuzinkowy i
uliczny spryt. Wyczuwał w niej nerwową desperację, z jaką broniła się przed porażką.
Paradoksalnie była to jej największa słabość, obca dobrze urodzonym i pewnym siebie
R
L
T
dziewczynom, z którymi miał do czynienia. Doskonale rozumiał jej wolę walki i głód
zwycięstwa.
Ostrożnie zsunął nogi z leżanki i usiadł, a potem wolno się wyprostował. Chwycił
go ból, więc zagryzł wargi, ale się nie poddał. Odczekał chwilę, a potem opuścił płó-
cienną zasłonę, by na Josie nie świeciło słońce. Następnie zadzwonił po Francisa, ale
żeby nie tracić czasu, sam powlókł się do łazienki. I nawet zdążył. To nasunęło mu myśl,
że jednak mógłby zrobić przyjemność Josie, wczołgać się do samolotu i polecieć do Pa-
tagonii.
Ledwie pomyślał o podróży, z bólu pociemniało mu w oczach. Gdyby nie złapał
się drzwi, byłby upadł.
Z trudem otworzyła oczy i spojrzała na Gideona.
Leżał na plecach, z rękami pod głową. Chyba spał. Wyglądał tak bosko, że z wra-
żenia ją zamurowało. W pracy bez przerwy poznawała przystojnych facetów. Bogatych,
wpływowych, interesujących. Wielu z nich próbowało umówić się na drinka, ale zawsze
grzecznie odmawiała, bo nie lubiła mieszać obowiązków z przyjemnościami.
Dlaczego tym razem stało się inaczej? Czemu nie potrafiła obronić się przed jego
uśmiechem? Pewnie dlatego, że znalazła się w wyjątkowo trudnej sytuacji, pozbawiona
wsparcia, zdana wyłącznie na siebie. Gideon był głównym sprawcą jej kłopotów, ale po-
trafił obudzić w niej pragnienia, którym długo odmawiała prawa bytu. Poza tym instynk-
townie wyczuwała w nim sojusznika. Nie chodziło o to, by wypłakać mu się w rękaw.
Podświadomie czuła, że może na nim polegać w trudnych chwilach. Niby chciała, by się
wyniósł. I jednocześnie, żeby został.
Chyba wyczuł, że o nim myśli, bo odwrócił się do niej. I znów obezwładnił ją
uśmiechem.
- Jak tam? W porządku?
- Tak... Nie...
Zaschło jej w ustach, czuła się odwodniona.
- Napij się. - Wskazał głową oszronioną butelkę.
- Dzięki, tego mi trzeba. - Pociągnęła solidny łyk, a potem wyciągnęła z kieszeni
truskawkowy błyszczyk, z którym się nie rozstawała. - O czym to ja mówiłam?
R
L
T
- %7łe spałaś w gorszych miejscach niż biuro Davida.
Znieruchomiała, bo na samo wspomnienie tych miejsc dostawała dreszczy. Ob-
skurna cela w areszcie. Sześć nieskończenie długich miesięcy izolacji. Przytułek...
Odkręciła błyszczyk i bez pośpiechu pociągnęła usta, próbując przypomnieć sobie
szczegóły rozmowy, która sprowokowała ją do tych rozmyślań. Brak wolnych pokoi.
Cholerna starsza druhna i beznadziejny drużba. Powiedziała Gideonowi, że muszą zorga-
nizować jeszcze jeden pokój. Stąd pomysł spania na podłodze. Dziwne, ale w ogóle nie
pamiętała, co było potem.
- Posłuchaj, nie powiesz Davidowi, że chcę nocować w biurze, bo przestanie szu-
kać jakiegoś rozwiązania.
- Nie powiem, ale nie musisz się o to martwić. Jeśli Davidowi zależy na pracy, nie
pozwoli ci spać na podłodze.
- Wyrzuciłbyś go? Mimo że sam jesteś winny?
- Istnieje coś takiego jak względy zdrowotne, przepisy bhp i polisa ubezpieczenio-
wa. Gdyby podczas takiego noclegu coś ci się stało, pozwałabyś mnie do sądu i puściła z
torbami.
- Zwięte słowa! Zdarłabym z ciebie ostatnią koszulę, więc lepiej już sobie stąd idz -
ponagliła. - Smakował ci lunch? - zapytała, żeby czasem nie zapomniał o przysłudze,
którą mu wyświadczyła.
- Bardzo. Doceniam twoje poświęcenie.
Poświęcenie? Co on bredzi! Nie wie, że wielkomiejskie dziewczyny potrafią prze-
żyć dzień na gotowanej rybie i paru listkach sałaty? Ona była teraz tak głodna, że zja-
dłaby całą dużą pizzę. Ale jak się nie ma, co się lubi, trzeba zadowolić się rybą.
- Gdzie mój lunch? - zdziwiła się, widząc, że na stoliku nie ma nic prócz wody.
- Zabrała go obsługa.
- Słucham?
- Spałaś ponad trzy godziny.
- Nie żartuj! Ledwie przymknęłam oczy!
Zaniepokojona spojrzała na zegarek.
R
L
T
Piętnaście po czwartej? Niemożliwe! Zdezorientowana rozejrzała się dokoła. Kiedy
przyszła, słońce wznosiło się wysoko nad horyzontem. Teraz światło nie było już tak
ostre. Spojrzała do góry i stwierdziła, że ktoś rozpiął nad nią zasłonę.
- A skąd to się tu wzięło? Naprawdę zasnęłam? Dlaczego mnie nie obudziłeś?
- Po co miałbym cię budzić? Byłaś zmęczona, musiałaś się zdrzemnąć.
- Trzy godziny to nie jest drzemka! - zawołała, próbując wstać, jednak jej rozleni-
wione członki odmówiły współpracy. - Przecież ja mam kupę roboty! Mejle, wiadomo-
ści! Muszę porozmawiać z szefem kuchni, wypakować obrusy, sprawdzić, czy niczego
nie brakuje. Spakować upominki dla setki gości!
- Uspokój się, Josie! Nie jesteśmy w Londynie! Tutaj nikt nie lata w upale. Wez
przykład ze zwierząt.
- I co? Mam iść się chlapać w rzece?!
- Nie. Wczesnym popołudniem zwierzęta znajdują sobie jakieś chłodne miejsce i
idą spać.
- Ten punkt programu już zaliczyłam!
- W takim razie pora na kąpiel.
Spojrzała na szerokie rozlewisko. Zwierzęta właśnie zaczęły się schodzić. Małe
antylopy, zebry, majestatyczna żyrafa. Niespodziewanie wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
To nie żadne zoo ani podmiejski park safari. Wszystko dzieje się naprawdę. Jak urze-
czona chłonęła niepowtarzalny widok. Jaka szkoda, że jest w pracy.
- Pamiętam, co mówiłeś o krokodylach, więc kąpiel sobie daruję.
- Kto ci się każe kąpać w rzece! Jak myślisz, że po co mamy tu basen?
- Tak, tak. Znam ten tekst: proszę sobie wyobrazić: leży pani w basenie, popija
szampana, a w dole słonie pluskają się w jeziorze" - zacytowała z pamięci.
- Moim zdaniem superpomysł. - Wyraznie ożywiony zaczął rozpinać koszulę. -
Zciągaj ten uniform, a ja wezwę obsługę.
- O czym ty mówisz?
- Niedawno wychwalałaś zalety terapii wodnej. Początkowo nie byłem przekonany,
ale zachęcił mnie szampan.
R
L
T
Josie była zmordowana upałem, ciągle chciało jej się pić. Nic więc dziwnego, że
perspektywa takiej terapii - rozkosznego połączenia chłodnej wody, rozpalonej skóry i
towarzystwa wyjątkowo przystojnego faceta - wydała jej się kusząca. Od niepamiętnych
czasów nie była na randce. Taki już los organizatorek imprez, że gdy inni się bawią, one
pracują. Na życie towarzyskie nie mają czasu.
- Przyznaj się, że nie chodzi ci o terapię, tylko o drinka - skwitowała.
- Gdybym chciał się napić, nie zamawiałbym szampana. Ale kieliszek albo dwa na
pewno dobrze mi zrobią.
- Brzmi to niezle - odparła, do bólu świadoma, że Gideon bawi się jej kosztem. I
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Day Samantha Oni i dziecko Nasza trĂłjka (Harlequin Romance (tom 235)
- 473. Ireland Liz Zakochany policjant
- Bowring_Mary_ _Harlequin_Medical_Romance_144_ _Posada_dla_samotnych
- Dailey Janet Harlequin Romance 316 Niebezpieczna maskarada
- Campbell Judy Harlequin Medical Trafna diagnoza
- King.William. .Przygody.Gotreka.i.Felixa.03. .ZabĂłjca demonĂłw
- Fielding Liz Imperium rodzinne 08 Diamentowe walentynki
- 0681. Fielding Liz C&F WspĂłlnicy 01 PracujÄ c z wrogiem
- Fielding_Liz_ _Niecodzienny_spadek
- Broadrick Annette Niebezpieczna znajomośÂćÂ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kfc.htw.pl