[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramieniem. Poczuła bijące od niego ciepło, twardość napiętych pod skórą
- 42 -
S
R
mięśni. - Chodz ze mną na bal, daj zrobić sobie fotkę do gazety, a nie będziesz
mogła się opędzić od facetów.
- No właśnie. - Chciała się uwolnić, ale przytulił ją jeszcze mocniej. Czuła
na włosach tchnienie jego oddechu. - Właśnie takich, których to może zwabić,
unikam w pierwszej kolejności. - Urwała, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak
on to musiał odebrać. - Nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś - odparł podejrzanie szybko. Może jednak zrobiło mu się
przykro? - Ale wiesz co? Chodz ze mną na bal, a ja za to postaram się
wynagrodzić ci nieudaną randkę.
Geneva obronnym gestem wyciągnęła rękę.
- Nie przejmuj się mną. Sama poznam kogo trzeba. Nawet nie chciał tego
słuchać.
- Obiecałaś, że wyświadczysz mi przysługę.
- Czy ty sobie żartujesz? Nic ci nie jestem winna. Już zapomniałeś, jak
podprowadziłeś Jacoba, by upuścił lody na Elvisa? Chciałam powiedzieć: Ellisa.
Z tego wszystkiego sama zaczyna się plątać! Co gorsza, coraz częściej tak
się dzieje, gdy tylko Wade jest w pobliżu.
- Wcale go nie podprowadziłem, to był jego pomysł. - Popatrzył na nią z
niewinnym uśmiechem, ale nie miała złudzeń, wcale nie było mu przykro. -
Zażądałaś rekompensaty za... za ten nieumyślny wypadek. Co spełniłem,
zlecając ci zaprojektowanie uniformu dla moich pracowników.
- Więc może uznajmy tę całą umowę za niebyłą i zapomnijmy o sprawie.
Nie miał zamiaru się poddawać. Rozluznił uścisk, ale dystans, jaki ich
teraz dzielił, nieoczekiwanie sprawił jej dojmujący ból i obudził poczucie
samotności głębsze niż wtedy, gdy Les odszedł na zawsze, a wraz z nim
wszystkie jej marzenia i nadzieje. I pieniądze.
- Nie ma mowy. Zawarliśmy układ i trzeba go dotrzymać. Nie rzucam
słów na wiatr - dodał tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. - Pójdziesz ze mną
- 43 -
S
R
na bal. A za to ja poznam cię z pewnym lekarzem. Ma nieposzlakowaną opinię,
uchodzi za świetnego fachowca. Jest powszechnie lubiany.
- Z lekarzem? - Z Ellisem nic nie wyszło, ale gdyby spotkała się z kimś na
neutralnym gruncie, z dala od Wade'a, to kto wie? Nowy kandydat zapowiada
się interesująco, nie powinna odrzucać nadarzającej się sposobności.
- To pediatra. - Choć starała się niczego po sobie nie okazać,
najwidoczniej dostrzegł jej zainteresowanie, bo uśmiechnął się szerzej. - Będzie
tu w sobotę, jest zaproszony na lunch dla najlepszych graczy.
Wiedział, jak ją skusić. Człowiek wykształcony, dobrze ustawiony, w
dodatku pediatra. Czyż można chcieć więcej?
- Jest przystojny?
- To współczesny Cary Grant.
Skoro tak, to czemu się z nim nie spotkać... ale to oznacza przyjęcie
warunków.
Wade mrugnął porozumiewawczo, wyciągnął rękę, by uściskiem
przypieczętować układ.
Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo zielone są te jego roziskrzone oczy.
Skończyła sprzątać u Jacoba i schowała odkurzacz do schowka. Gdy
wróciła, z zadowoloną miną przyjrzała się pokoikowi synka. Miło budzić się
rano w otoczeniu bohaterów ulubionych bajek i kreskówek. Szycie tej narzuty i
abażuru na lampę sprawiło jej wiele przyjemności. Kto wie, może za jakiś czas
zdoła odłożyć na pierwszą ratę na dom? Do tej pory chłopiec pewnie wyrośnie z
kreskówek i zaczną fascynować go wyścigówki, kowboje lub sportowcy.
Złożyła kocyk, który wydziergała, będąc w ciąży. To były jedne z
najszczęśliwszych tygodni w jej życiu. Ale jeśli wszystko pójdzie po jej myśli,
wkrótce znów zajdzie w ciążę - najpierw, rzecz jasna, wyjdzie za mąż - i Jacob
nie będzie już dłużej jedynakiem. Uśmiechnęła się na tę myśl, zasłoniła okno.
Gdyby tak mieć jeszcze kilka bobasków! Każdemu wydzierga kocyk, uszyje
- 44 -
S
R
szmaciane przytulanki. Może będą mieć brązowe oczka jak ona i Jacob. A może
szare lub niebieskie, w zależności od tego, jaki będzie ich tata.
Nieoczekiwanie przypomniały się jej te zielone, ocienione czarnymi
rzęsami; daremnie próbowała odsunąć od siebie kuszący obraz. Powracał
natrętnie, budząc dziwny niepokój.
Upewniła się, że roleta jest dobrze zaciągnięta i odwróciwszy się, raz
jeszcze obrzuciła wzrokiem pokój. Jej uwagę przyciągnęło leżące na podłodze
plastikowe auto. Jeszcze chwilę temu widziała Jacoba bawiącego się nim. No
tak, wspominał, że będzie oglądać kreskówki. Weszła do saloniku. Telewizor
był wyłączony. Może malec poszedł do kuchni po banana, to przecież pora
podwieczorku. Zerknęła na zegarek. Mimo wszystko dziwne, że przepuścił
swojego ulubionego Królika Bugsa. Zwykle nic nie było w stanie oderwać go od
telewizora.
Pośpiesznie ruszyła do kuchni. Nikogo. Zajrzała do łazienki, do swojej
sypialni. Nigdzie śladu chłopca. Poczuła lekkie ukłucie lęku.
Pocieszała się w duchu, że Jacob tylko się z nią tak bawi, że pewnie się
schował, choć z każdą chwilą coraz mniej w to wierzyła. Ostatni raz widziała go
w jego pokoju, więc tam zaczęła ponownie poszukiwania.
- Jacob, kochanie, wyjdz już, pokaż się mamusi.
Coraz bardziej zdenerwowana przeszukiwała kolejne pokoje, zaglądała
pod wszystkie meble, nie pominęła żadnych zakamarków, zajrzała nawet do
kosza z bielizną. Ogarnął ją blady strach; zaciskał jej gardło, dławił i nie dawał
oddychać. Gdzie on się podział? Niemożliwe, by nadal siedział w ukryciu, skoro
tak go zaklina, by wyszedł.
Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie wszystko, co wydarzyło się
dzisiejszego ranka, szczególnie przez ostatnie dziesięć minut. Odkurzała w
sypialni małego... Sean! Chłopak przejeżdżał pod ich oknami na kosiarce do
trawy i wołał na powitanie. Nie, to niemożliwe. Czy Jacob byłby w stanie wyjść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •