[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gocze w garnkach. Prawie rodzinny wieczór... Prawie.
James wyjął z kredensu dwa talerze. Powyłączał pal-
niki, zaczął odsączać warzywa. Uniósł pokrywkę patelni,
z której buchnęła woń smażonych steków. W salaterce
na stole już wcześniej umieścił jakąś mieszaninę sałatek.
- Smacznego - powiedział, stawiając talerz przed
Mattie. - A potem lulu! Musisz odpocząć. - Odkorkował
butelkę czerwonego wina i napełnił dwa kieliszki. - My-
ciem naczyń ja się zajmę.
Głupie łzy zaczęły jej się cisnąć do oczu; gotowa się
była rozkleić z jakiejś nagłej wdzięczności. Co ten czło-
wiek z nią robi! Owija ją sobie po prostu wokół palca,
kiedy zechce.
Jadła z apetytem, lub raczej skwapliwie, aby mu po-
kazać, że docenia ten obiad i opiekę, jaką nad nią jednak
roztoczył. Opróżniła pół kieliszka wina, potem wcisnęła
klawisz małego radyjka i przez chwilę słuchali oboje ko-
lęd bożonarodzeniowych, nadawanych przez BBC.  Ci-
cha noc...", zaśpiewał chór dziecięcy.
- Cicha noc - powtórzył James. - No właśnie, Mattie,
dla ciebie to już noc. Widzę, że ci się zamykają oczy.
Wobec tego pa, idz spać. Ja tu zrobię porządki.
- Dzięki - zamruczała cicho. Chciała dodać coś je-
szcze o nagle objawionych talentach kulinarnych męża,
132
S
R
przypomnieć mu, jak to dokładnie rok temu razem klecili
obiad w kuchni Berrington House, ale naprawdę zamy-
kały jej się już oczy. I pomyślała też, że lepiej może nie
tykać starych wzruszeń. Zaczęła się podnosić. - Jeszcze
raz dziękuję - powiedziała. - Rzeczywiście pójdę się po-
łożyć.
Na pięterku zrzuciła bluzę, wślizgnęła się szybko pod
kołdrę i równie szybko zasnęła. Oczywiście mamy nie-
mowląt nie wiedzą, co to jest noc... Mattie obudziła się
jeszcze tego samego wieczoru, zaalarmowana płaczem
Chloe, dobiegającym ze sprytnego aparaciku. Zerwała
się i półprzytomna, odgarniając włosy cisnące jej się do
oczu, popędziła na dół.
- Lecę, skarbeczku, lecę - mruczała po drodze. -Mama
da zaraz jeść i przewinie dziecko.
No i zaczęło się przewijanie, pudrowanie, oliwienie,
przebieranie w suche śpioszki, przystawianie córki do
piersi, potem do drugiej. A zanim skończył się ten seans,
do dziecinnego pokoiku wkroczył James.
Był tylko w czarnych bokserkach; przyniósł na tacy
kubek gorącego mleka. Serce Mattie zadrżało. yle jej się
wczoraj wydawało, że jest chwilowo odporna na męż-
czyzn. Co za tors, pomyślała, jakie uda i ramiona. Na-
tychmiast przypomniały jej się wszystkie miłosne wta-
jemniczenia, które przechodziła z Jimmiem. O Boże,
dlaczego on ją tak kusi, dręczy? Przecież rozwiodą się,
tak czy owak. Nie ma przed nimi innej przyszłości. A
może jest?
133
S
R
- Usłyszałem, jak pędzisz po schodach. - James po-
stawił tacę na wolnym krześle. - Domyśliłem się, że do
dziecka.
- Przepraszam, że cię obudziłam - powiedziała cicho i
pocałowała Chloe w główkę.
- Nie ma za co. - Wzruszył ramionami. - Jestem tu po
to, żeby ci pomagać. Przecież wiesz. A to mleko... - do-
dał - Nie znam się, ale zdaje mi się, że karmiące matki
muszą dużo pić.
Zerknęła na niego. Co za zmiana postępowania, za-
ledwie w parę godzin? Jaka dobroć. %7ładnych gestów nie-
chęci względem córeczki. Czy to ten sam człowiek?
- No a co z Londynem? - zapytała ni w pięć, ni w
dziewięć. - Właściwie jak długo zostajesz w Dorset,
dzień, dwa?
James schylił się i zaczął zbierać z podłogi różne dzie-
cięce drobiazgi, mokre śpioszki, pieluszki. Poskładał je
na komodzie.
- Zostanę, dopóki będę potrzebny - stwierdził z na-
ciskiem.
Poczuła nagły skok serca. Zostanie dłużej? A więc jed-
nak... Nie śpieszy się tym razem do Fiony. Kochanka nie
jest dlań ważniejsza od dziecka i żony. Dzieją się cuda.
Chloe, nakarmiona, usnęła. Mattie wstała i wiedziona
impulsem podeszła do męża.
Może chciałbyś ją tym razem potrzymać? - zapytała. -
Nie obudzisz jej. Będzie spała aż do następnego przewi-
jania.
134
S
R
Zrobił krok w tył.
- Nie - pokręcił głową. - Jeszcze nie. - Widząc zawód
na twarzy żony, złagodniał. - Wiesz, sporo musimy sobie
najpierw powiedzieć. Zdążyłaś mnie prawie odzwyczaić
od myśli, że jestem ojcem tego dziecka, 'tamtego dnia... -
zawiesił głos. - Nie dałaś mi szansy, Mattie, żebym się
jakoś pozbierał. Po prostu odeszłaś. Odwróciłaś się na
pięcie, wyszłaś z pokoju i zniknęłaś z domu. A teraz... -
wzruszył ramionami.
- Jak to nie dałam ci szansy? - Mattie oparła się o łó-
żeczko Chloe. - Wyszłam z domu, ale nie zapadłam się
pod ziemię. Mogłeś zgadnąć, gdzie jestem. Od początku
zresztą znałeś podobno mój adres w Dorset. Gdybyś
chciał ze mną porozmawiać... Szansa, mówisz...
James westchnął.
- Lepiej się teraz nie spierajmy. - Zacisnął usta tak, że
stały się wąską kreską. - %7łycie jest czasem bardziej
skomplikowane, niż nam się zdaje. - Schylił się, podniósł
kubek mleka i podał go Mattie. - Pij, bo całkiem wy-
stygnie... No, a ja już sobie lepiej pójdę, dobranoc.
Ruszył w stronę drzwi. W progu odwrócił się jeszcze.
- I zastanów się, Matts, czy rzeczywiście dałaś mi
taką szansę o jakiej ja myślę. Zastanów się.
135
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
Jakie to szczęście, że miała takie niewymagające
dziecko. Chloe przespała całą resztę nocy.
Natomiast sama Mattie nie zmrużyła prawie oka. Po
rozmowie z Jamesem obracała się z boku na bok, zasta- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •