[ Pobierz całość w formacie PDF ]

my w jakimś niezwykłym miejscu.
- Niestety, chyba będę musiał wyjechać.
- Trudno. - Jill westchnęła. - W takim razie pojadę do ciot­
ki, do Connecticut. Uwielbiam śnieg. Tam jest tak pięknie.
Tira obserwowała ukradkiem, jak Simon i Jill wychodzą. To
dobrze. Może nareszcie będzie mogła poświęcić całą uwagę wy­
stawie. Zastanawiała się, dlaczego Lillian tak się jej przygląda.
Zresztą Harry, kiedy przyszedł się pożegnać, też miał dziwną minę.
- Wspaniała wystawa, dziecinko. Rzuciłaś ich wszystkich
na kolana. Tak trzymaj!
- Dziękuję, Harry. Chyba dalej będę rzeźbić. Dzięki temu...
Będziemy w kontakcie?
- Oczywiście. A co u Charlesa?
- Jego przyrodni brat miał atak serca i Charlie jest teraz
w szpitalu.
66
UKOCHANY
- To smutna wiadomość. Zawsze go lubiłem. Pozdrów go
ode mnie.
- Oczywiście.
- To na razie! Uważaj na siebie.
- Ty też.
Pod koniec wieczoru Tira zaczęła odczuwać coraz większe
znużenie. Wciąż nie potrafiła się otrząsnąć po rozmowie z Si­
monem i awanturze z Jill. A co najgorsze, cały czas wi­
działa tych dwoje, jak w mieszkaniu Simona przytulają się
i całują.
Simon nigdy jej nawet nie pocałował. Nie poznała dotyku
jego dłoni. Ale za to złamał jej serce i podeptał dumę.
- Co za wynik! - entuzjazmowała się Lillian. - Sprzedali­
śmy trzy czwarte twoich rzeźb, a na pozostałe również są chętni.
- To cudownie. - Tira rozpromieniła się. - To wszystko dla
szpitala św. Marka.
- Będą zachwyceni.
Zrobiła ostatnią rundkę po opustoszałej sali i zauważyła, że
popiersie Simona również zostało oznakowane jako sprzedane.
- Kto to kupił? - spytała. - Mam nadzieję, że nie Jill
Sinclair?
- Nie - zapewniła Lillian. - Nie wiem kto, ale na pewno nie
Jill. Mogę sprawdzić, jeśli chcesz.
- Nieważne! Przede wszystkim chciałam się tego pozbyć.
Mam po dziurki w nosie Simona Harta, w rzeźbie czy w natu­
rze. Wiesz co, Lillian? W sumie to był udany wieczór. -I cicho
szepnęła do siebie: - Jak ja się boję następnych, samotnych
świąt...
67
UKOCHANY
Simon oglądał nocne wiadomości w telewizji, siedząc w fo­
telu i popijając whisky. Już drugą tego wieczoru. Zaraz po
przedstawieniu rozstał się z Jill. Dzisiaj chciał być sam, bo po
tym, co powiedział mu Harry Beck, miał wiele do przemyślenia.
W telewizji była informacja o wystawie Tiry. Szczególnie
mocno podkreślono fakt, iż prawie wszystkie rzeźby zostały
sprzedane, dzięki czemu na konto szpitala św. Marka wpłynie
bardzo pokaźna kwota.
Wstrzymał oddech, czekając na komentarz, ale tym razem
nie padło ani jedno słowo nawiązujące do samobójczej próby
Tiry. O Simonie też nic nie mówiono. Odetchnął z ulgą. Miał
nadzieję, że gazety będą równie łaskawe.
Przez tyle lat pielęgnował w sobie nienawiść do Tiry. I wreszcie
powiedział jej wszystko. Obrzucił błotem, nazwał morderczynią,
wykpił jej uczucia. Okazał jej pogardę. Właściwie udowodnił, że
Tira nie jest człowiekiem. Tylko raczej jakimś zimnym, pozbawio­
nym duszy potworem.
Jak on mógł tak wobec niej postąpić? Tira przeżyła gehennę,
wychodząc za mąż za Johna, który... a przecież musiała go
kochać i wiązać z nim wielkie nadzieje, jeżeli zgodziła się na
małżeństwo. Nieszczęsny John... przyjaciel, który nie umiał
pogodzić się z tym, że natura stworzyła go takim, a nie innym.
Ale konsekwencje tego wszystkiego poniosła Tira, a jej najwię­
kszym wrogiem okazała się jej własna szlachetność.
A on, Simon Hart, wybitny prawnik i znawca ludzkiej psy­
chiki, przez tyle lat miał Tirę za nic, uważał ją za zimną, egoi­
styczną, cyniczną modliszkę. Dlatego utrzymywał ten swój, po­
żal się Boże, dystans. A przecież cały czas serce podpowiadało
mu zupełnie inne wyjście. Ale on nie chciał słuchać głosu swego
serca. I dlatego kobietę, którą kochał i która kochała jego, naj-
68
UKOCHANY
pierw pozbawił tak potrzebnej jej opieki i czułości, a potem
zniszczył okrutnym słowem.
Przymknął oczy, myśląc o tym, że nigdy nie będzie już tak
jak dawniej. Nie po czymś takim. Nieważne, jak gorąco by Tirę
przepraszał, pewnych słów nie da się cofnąć. Powiedział za
dużo. Tira kochała go, a on ją zniszczył. Tak po prostu, bez
powodu.
Spojrzał na choinkę, którą przystroiła zapobiegliwa gospo­
dyni, i z niechęcią pomyślał o zbliżającym się Bożym Narodze­
niu, które znów spędzi samotnie. Jest sam jak palec. A Tira
przynajmniej ma Charlesa Percy'ego...
Dlaczego oni się jeszcze nie pobrali? Przez te wszystkie lata
byli wręcz nierozłączni. No cóż, kiedy Simon odwrócił się od
Tiry, został jej jedynie Charles.
Odstawił szklankę i wstał z fotela. Czuł się staro. Miał pra­
wie czterdzieści lat i nic, czym mógłby się cieszyć. Nie miał
rodziny, żony ani dzieci. Melia odeszła, ale ona i tak nigdy go
nie kochała. Żył w świecie iluzji, a kiedy spotkał prawdziwą
miłość, to się od niej odwrócił. Podeptał ją.
Jakże Tira musiała go znienawidzić! I nigdy mu nie przeba­
czy. No cóż, zasłużył sobie na to!
Poszedł do łóżka i bezsennie przeleżał całą noc, bo prześla­
dował go obraz Tiry, jej pełen cierpienia wzrok i blada twarz.
69
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego ranka Simon przywitał dzień w fatalnym nastro­
ju. Na domiar złego zaraz po przyjściu do pracy pani Mackey,
jego długoletnia sekretarka, poinformowała go, że telefonowano
z biura gubernatora z prośbą o jak najszybszy kontakt.
Simon jęknął cicho. Podejrzewał, że Wallace Bingley będzie
na niego naciskać, by ponownie przyjął funkcję prokuratora
stanowego. A Wallaceo'wi trudno się było przeciwstawić, za­
wsze bowiem uparcie dążył do celu. Poza tym Simon wiedział,
że Bingley w wyniku ostatniego skandalu sądowego znalazł się
w trudnej sytuacji i że powinien pomóc przyjacielowi, którego
szczerze lubił i cenił jako gubernatora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •