[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drugiej. Neville czuł, jak ogarniają go dreszcze.  Czy to jest to nowe społeczeństwo? -
przemknęło mu przez myśl. Próbował uwierzyć, że byli zmuszeni do tego, co robią, miał
jednak poważne wątpliwości. Czy musieli to robić w taki sposób? Czy musiała to być tak
brutalna rzez? Dlaczego zabijali nocą, wśród takiego larum, kiedy za dnia można było się ich
pozbyć w spokoju?
Robert Neville czuł, jak zaciśnięte u jego boków pięści drżą. Nie podobał mu się ich
wygląd, nie podobała mu się cała ta jatka, przeprowadzona z zadziwiającą systematycznością.
Bardziej przypominali gangsterów niż ludzi, których zmusiła do tego sytuacja. Na ich
twarzach malował się wyraz występnego triumfu. W świetle reflektorów wydawały się blade i
zacięte, w ich oczach czaiło się okrucieństwo.
Nagle przez ciało Neville'a przebiegł gwałtowny dreszcz, gdy zrodziło się w nim
pytanie:  A gdzie jest Cortman?
Oczy Neville'a przebiegły po całej ulicy, ale nie widział nigdzie Cortmana.
Przycisnąwszy jeszcze mocniej twarz do wizjera, patrzył w jedną, to w drugą stronę ulicy. Nie
chciał, żeby dopadli Cortmana. Uświadomił sobie, że nie chciał, by skończyli z nim w taki
sposób. Choć było to szokujące, uświadomił sobie, że solidaryzuje się z wampirami, a nie z
ich oprawcami.
Owa siódemka leżała teraz w kałuży krwi, ich ciała poskręcane były w bezładnej
masie. Zwiatła reflektorów poruszały się wokół, rozdzierając ciemności nocy. Neville znowu
odwrócił głowę, kiedy roziskrzony snop światła przemknął przed jego domem. Potem
reflektor przesunął się dalej, a Neville popatrzył znowu.
Rozległ się krzyk. Oczy Neville'a powędrowały w oświetlone miejsce.
Zesztywniał.
Na dachu domu po przeciwnej stronie ulicy stał Cortman. Wspinał się po dachu do
komina, całym ciałem przylegając płasko do dachówek.
Nagle przyszło Neville'owi do głowy, że główną kryjówką Cortmana mógł być
właśnie komin. Myśl ta doprowadziła go niemal do rozpaczy. Zacisnął mocno wargi.
Dlaczego dokładniej nie szukał Cortmana? Nie mógł nic poradzić na przyprawiające o
mdłości obawy, które ogarniały go na myśl, że Cortman zostanie zabity przez tych okrutnych
przybyszy. Z obiektywnego punktu widzenia nie miało to sensu, ale nie mógł powstrzymać
takiego odczucia. Skończenie z Cortmanem nie należało do nich.
Nic jednak nie można było zrobić.
Smutnymi, umęczonymi oczyma patrzył, jak w skupionym świetle reflektora wiło się
ciało Cortmana. Przyglądał się białym rękom, które powolnymi ruchami sięgały ku poręczom.
Cortman robił to tak wolno, jakby cały czas aż do skończenia świata należał do niego.
 Pospiesz się! - powstały w nim słowa, których nie wypowiedział. Wprost czuł, jak napinają
się mięśnie, gdy patrzył na powolne, udręczone ruchy Cortmana.
Nikt nie krzyczał, nie wydawał rozkazów. Podnieśli strzelby i noc rozdarł otwarty
ogień.
Neville niemal czuł w swoim ciele uderzenia kul. Ogarnęły go spazmatyczne skurcze,
kiedy patrzył, jak postacią Cortmana targają kolejne strzały.
Cortman nadal czołgał się, widać było jego białą twarz i zgrzytające zęby,  Oto koniec
Olivera Hardy'ego - pomyślał - śmierć całej komedii, koniec śmiechu. Nie słyszał już
strzelaniny, która nie ustawała na zewnątrz. Nawet nie czuł, że po policzkach spływały mu
łzy. Jego wzrok przykuty był do niezdarnej postaci swego starego kompana posuwającego się
centymetr po centymetrze w górę jasno oświetlonego dachu.
Cortman podniósł się na kolana i konwulsyjnym ruchem uchwycił palcami krawędz
komina. Jego ciało zachwiało się, gdy padły kolejne strzały. Ciemne oczy gapiły się w
oślepiające światło, usta były wykrzywione jakimś bezgłośnym warczeniem.
Za chwilę stał już przy kominie; twarz Neville'a zrobiła się blada i napięta, kiedy
przyglądał się, jak tamten podnosi prawą nogę.
I wtedy jak potężny młot odezwała się broń maszynowa, szpikując ołowiem ciało
Cortmana. Przez chwilę wyprostował się i stał w gorącym strumieniu kul, jego drżące ręce
wzniesione były wysoko ponad głowę. Na jego twarzy, oprócz bladości, widać było grymas
wojowniczej przekory.
- Ben! - Neville wymamrotał chrapliwym szeptem.
Ciało Cortmana zgięło się wpół, przechyliło i upadło. Zlizgało się i przewracało wolno
po pochyłości dachu, blisko poręczy, po czym, spadając z dachu, upadło. W ciszy, która nagle
zapanowała, Neville usłyszał głuchy odgłos uderzenia o chodnik z przeciwległej strony ulicy.
Szklanym wzrokiem przyglądał się, jak do wijącego się ciała dobiegają mężczyzni z pikami.
Potem Neville zamknął oczy, a paznokcie odcisnęły głębokie ślady w jego dłoniach.
Na zewnątrz rozległy się kroki. Neville gwałtownie wycofał się w ciemność. Stał tak
na środku pokoju, czekając, aż go zawołają i każą mu wyjść na zewnątrz. Był nieugięty.  Nie
będę walczyć - powiedział sobie stanowczo. Mimo tego, że chciał walczyć, mimo tego, że
już odczuwał nienawiść do odzianych w czerń przybyszów ze splamionymi krwią pikami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •