[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wkrótce byli z powrotem w Amsterdamie. Jules zaparkował
przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania na piętrze, a Daisy
natychmiast wygłosiła krótką mówkę, którą ułożyła sobie, gdy
jechali w milczeniu. Podziękowała za wspólną wyprawę i
zapewniła, że jest mu ogromnie wdzięczna.
 Przestań, Daisy!  przerwał jej.  Wiem, że starannie
dobierałaś słowa, aby mi podziękować, ale czemu jesteś taka
oficjalna. Mniejsza z tym... Teraz moja kolej. Spędziłem z tobą
uroczy dzień. Już mówiłem, że jesteś dla mnie najmilszym
kompanem, bo odzywasz się jedynie wówczas, gdy masz coś do
powiedzenia, i wcale nie uważasz, że cisza jest męcząca.
Daisy uśmiechnęła się niepewnie, ponieważ nie miała pojęcia,
czy Jules mówi poważnie, czy trochę z niej kpi. Pomógł jej
wysiąść z auta i odprowadził do drzwi. Gdy sięgnęła po klucz,
wyjął go z jej dłoni, wsunął do zamka i przekręcił.
 Jeśli będę wolny w przyszłą niedzielę, znów się gdzieś
wybierzemy.
Podniosła głowę i rzuciła mu pytające spojrzenie. Niewiele
myśląc, pocałował ją w policzek, delikatnie popchnął do środka,
oddał klucz i zamknął drzwi, nim zdążyła powiedzieć mu
dobranoc. Może to i lepiej, ponieważ była tak zdumiona, że przez
chwilę nie mogła wykrztusić słowa.
Wolno szła po schodach, żeby trochę ochłonąć. Państwo
Friske uznali, że rumieńce na jej policzkach to oznaka zmęczenia
całodniową wycieczką. Wkrótce siedziała z nimi przy stole,
jedząc pyszną zupę i wędzone kiełbaski. Na deser dostała lody.
Wcześnie położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć,
analizując słowa i gesty Julesa. I cóż z tego, że ją pocałował na
pożegnanie? Tak się obecnie przyjęło. Z drugiej strony jednak, to
nie było zdawkowe cmoknięcie, tylko ulotna pieszczota, pełna
serdeczności i czułości. Mimo wszystko powinna o tym
zapomnieć... ale to nie było łatwe.
Gdy zadzwonił w niedzielę rano, w pierwszej chwili ogarnęło
ją zakłopotanie, a polem ogromna radość. Dzień był chmurny i
dżdżysty, ale nie czuło się tego w ciepłym wnętrzu
klimatyzowanego samochodu. Zbój radośnie machał ogonem,
gdy sadowiła się na przednim fotelu.
 Dziś pokażę ci stare wiatraki i nowy polder  oznajmi! i
długo milczał, a potem zapytał, czym się zajmowała przez ostatni
tydzień.
Ośmielona, tak pokierowała rozmową, że zaczął jej opowiadać
o swojej pracy. Ogarnęła go radość i zdumienie. Helena nigdy go
nie pytała, ile chorych dzieci ma na oddziale, kogo operował i czy
zabieg się udał, jak przebiega dalsze leczenie, kiedy pacjent
zostaje wypisany do domu i jakie są sposoby, żeby uspokoić
wystraszone maluchy.
Daisy była naprawdę zaciekawiona i zadawała mnóstwo
pytań. Jules mówił dużo i chemie, ponieważ czuł, że jej
zainteresowanie jest szczere i nie wynika jedynie z uprzejmości.
Gdy wjechali na szeroką groblę, gdzie stało kilkadziesiąt
ogromnych wiatraków, zachwycona Daisy wstrzymała oddech.
Podziwiała okrągłe budowle z ciemnego drewna i olbrzymie
ramiona, szybko obracające się na wietrze. Trochę się
rozpogodziło i słońce wyjrzało zza chmur, więc nałożyli ciepłe
kurtki i poszli na spacer szeroką drogą wzdłuż kanału.
Przy brzegu rosła zielona trzcina. Zajrzeli do jednego z
wiatraków, w którym było niewielkie muzeum, i podziwiali stare
drewniane sprzęty, ładne, prosie i funkcjonalne. Daisy
dowiedziała się od Julesa, że większość miejscowych wiatraków
dawno wykupili mieszkańcy Amsterdamu, żeby je przerobić na
domy letniskowe.
Trochę zmarznięci, ale zadowoleni wsiedli do auta i ruszyli w
stronę morza. Zniknęły płaskie, zielone łąki, na których tu i
ówdzie pasły się krowy. Jechali teraz prowizoryczną drogą
ułożoną z betonowych płyt. Otaczał ich księżycowy krajobraz:
hałdy szarej ziemi i' białego piasku, walce i koparki jadące prosto
w szare niebo  jakby bez celu.
 To nowy polder  oznajmi! z dumą Jules.  Przed dwoma
laty było tu morze. Wydarliśmy mu spory kawał ziemi.
Terytorium Holandii stale się powiększa. Za kilka lat będą tu łąki
i pola uprawne.
Brnęli w piasku, aż znalezli się nad morzem. Daisy z
uśmiechem doszła do wniosku, że krajobraz jest odrobinę
monotonny, a jednak działa na wyobraznię.
W drodze powrotnej znów wstąpili na podwieczorek do pani
der Huizma i spędzili tam uroczy wieczór. Jules gawędził z
matką, która nie odkładała robótki. Na płaskim zagłówku jej
fotela leżał wielki rudy kot  tym razem postanowił dotrzymać im
towarzystwa. Zbój żebrał o ciasteczka i w ogóle nie zwracał na
niego uwagi.
Rozmarzona Daisy stwierdziła, że ogromny salon jest
wyjątkowo przytulny. Poczuła się nagle bardzo szczęśliwa, lecz
około siódmej doszła do wniosku, że nie powinna nadużywać
gościnności matki Julesa. Staruszka wyraznie posmutniała, kiedy
się żegnali. Serdecznie pocałowała ją w policzek i oznajmiła:
 Mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy.
Daisy chciała wierzyć, że to szczere zaproszenie, a nie przejaw
zdawkowej uprzejmości.
Jules odwiózł ją pod sam dom i odprowadził do drzwi, ale nie
wspomniał o kolejnej wycieczce. Daremnie łudziła się, że
pożegna ją pocałunkiem. Uścisnął tylko jej rękę i żartobliwie
ostrzegł, że nie powinna się przepracowywać.
Pewnie go już nie zobaczę, pomyślała. Wkrótce wróci Helena,
dostanie od niego broszkę i wezmą ślub. Na krótko przed
zaśnięciem doszła do wniosku, że ci dwoje nie będą razem
szczęśliwi.
Przez cały następny tydzień w sklepie panował spory ruch.
Daisy znała już trochę niderlandzki i potrafiła się dogadać z
klientami. Zarówno Holendrzy, jak i turyści chętnie zwracali się
do niej z prośbą o radę i pomoc.
W niedzielny poranek krążyła po Amsterdamie, odkrywając
niezliczone zaułki i wąskie uliczki. Wczesnym południem
wybrała się do Rijksmuseum, żeby bez pośpiechu obejrzeć
płótna, które poprzednim razem podziwiała tylko przez chwilę.
Zajrzała również do sali poświęconej historii Holandii. Długo
oglądała wspaniałe modele dawnych statków i z ciekawością
patrzyła na obrazy nawiązujące do kolonialnej przeszłości
Holandii, która miała dawniej ogromne posiadłości na Dalekim
Wschodzie. Wartość artystyczna tych malowideł była niewielka,
lecz sporo mówiły o pragnieniach i tęsknotach dawnych
Holendrów. Prawdziwe arcydzieła znalazła natomiast w dziale
sztuki azjatyckiej. Wyszła zachwycona urokliwą ceramiką,
wyrobami z laki oraz prześliczną biżuterią.
Jules do niej nie zadzwonił. To znak, że Helena wróciła do
Amsterdamu. Daisy powtarzała sobie raz po raz, że trzeba o nim
zapomnieć. Robiła, co w jej mocy, żeby wyrzucić go z pamięci,
ale los zrządził inaczej.
W piątek rano czyściła srebra, gdy z ulicy dobiegł nagle pisk
hamulców i głośny trzask. Wybiegła przed sklep i zobaczyła
siwowłosą kobietę siedzącą na krawężniku i trzymającą w
Objęciach czarnego kota. Obok stał krzywo zaparkowany
samochód. Kierowca wyskocz)'! i podbiegł do staruszki.
 Czy pani mówi po angielsku? Nie przekroczyłem
dozwolonej szybkości. Kot niespodziewanie wybiegł na jezdnię,
a ta staruszka za nim.
 Jestem Angielką  wtrąciła pospiesznie Daisy. Aamanym
niderlandzkim zwróciła się do starszej pani, która odparła, że
kości ma chyba całe i nie czuje bólu. Daisy poklepała ją po
ramieniu, pogłaskała kota i dodała:  Musimy pojechać do
szpitala, żeby się upewnić. To niedaleko, chętnie wskażę drogę.
Muszę tylko zapytać szefa, czy zwolni mnie na godzinę.
Pan Friske właśnie skończył obsługiwać klienta i wybiegł na
ulicę. Nie miał nic przeciwko temu, żeby Daisy pojechała do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •