[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dina spojrzała na zegarek. Była jedenasta, więc pozostało
niewiele czasu. Ponownie zadzwoniła do kancelarii Sloana, ale
nie mogła z nim rozmawiać, bo miał spotkanie z klientem.
- Proszę przekazać panu Carradine'owi, żeby zatelefonował do
mnie jak najprędzej. To bardzo ważna sprawa - poprosiła,
starając się opanować zdenerwowanie.
- Oczywiście, przekażę mu tę wiadomość - odparła sekretarka
oschłym tonem.
Dina zastanawiała się, co powinna zrobić i czy w ogóle ma
jakieś zobowiązania wobec Sloana. Może nie powinnam się do
tego wtrącać i całą sprawę pozostawić mężczyznom, rozważała.
Sloan da sobie radę. Jak znam życie, to wszystko może się
skończyć w barze przy piwie. Już wkrótce będą się szczerze
śmiać z tego nieporozumienia, pocieszała się.
Był kwadrans po jedenastej.
Znowu opadły ją wątpliwości co do metod działania jej braci.
To, co oni nazywali sprawą honoru, czasami graniczyło z
barbarzyństwem. Na pewno będą ciągnąć słomki. Ten, który
wyciągnie najkrótszą, pobije Sloana. Chyba że potencjalna
ofiara zdąży uciec. A może wystarczy, że ona przemówi im do
rozumu? Sloan potwierdzi, że nie jest starszym mężczyzną z
mojej opowieści, rozmyślała Dina.
Niestety, bracia Dorelli byli porywczy. Tak więc może się
zdarzyć najgorsze. Jeden z nich może pobić adwokata, nie
RS
95
słuchając jego tłumaczeń. Dina wątpiła w to, aby Sloan potrafił
się bić. Pochodził ze Wschodniego Wybrzeża i ze środowiska, w
którym problemy zapewne nie są rozwiązywane za pomocą
pięści.
Była już jedenasta trzydzieści pięć, a telefon milczał jak
zaklęty. W końcu Dina podjęła decyzję. Włożyła do teczki
papiery, nad którymi pracowała, i wyszła z biura.
W mieszkaniu spakowała do małej torby najniezbędniejsze
rzeczy na weekend.
Gdy wychodziła, zauważyła mrugające światełko na
automatycznej sekretarce. Odsłuchała nagranie. To był Tony,
który radził przyjaciółce, aby natychmiast pojechała do Sloana.
Powiedział, że Joseph wyciągnął najkrótszą słomkę i jest w
bardzo bojowym nastroju.
Dina nie miała ani chwili do stracenia. Nie zważając na
przepisy drogowe, zaparkowała przed biurowcem, w którym
mieściła się kancelaria adwokacka, W spisie odszukała numer
lokalu i weszła do windy. Gdy z niej wysiadała, prawie wpadła
na Sloana.
- Sloan! Bogu dzięki, że cię zastałam! - wykrzyknęła,
rozglądając się nerwowo. - Musisz uciekać z miasta.
-.Właśnie wychodzę - poinformował ją, uśmiechając się
figlarnie.
W tym momencie otworzyły się drzwi drugiej windy. Na
szczęście nikt z niej nie wysiadł. Była pusta. Dina stała,
sparaliżowana ze strachu.
- Czy oczekujemy kogoś szczególnego? - spytał Sloan.
- Tak! Moich braci! Ale lepiej, żebyś ich teraz nie zobaczył.
- Nie rozumiem. Co się dzieje?
Dina nie odpowiedziała. Wsiadła do windy i pociągnęła za
sobą Sloana. W drodze na dół wyjaśniła, że jej bracia jadą tutaj,
aby go pobić.
Ku jej zaskoczeniu tylko się roześmiał.
- Ale dlaczego mieliby to zrobić?
RS
96
- Oni... No, wiesz, czasami coś sobie ubzdurają. Pózniej ci to
wyjaśnię. Teraz musimy wydostać się z miasta. Potem wszystko
ucichnie i będę mogła z nimi spokojnie porozmawiać.
- Dokąd jedziemy?
- Na twoje ranczo. Możesz się tam ukryć...
- Nie zamierzam się ukrywać - przerwał stanowczo i
zatrzymał się na chodniku.
Wtedy Dina zauważyła na rogu ulicy czerwonego pikapa
Josepha, Ponieważ była to ulica jednokierunkowa, musiał
okrążyć budynek.
Nadal mieli dosyć czasu na ucieczkę.
- Pośpiesz się - ponagliła Sloana, popychając go w kierunku
swojego samochodu. Odjechali z piskiem opon.
- Więc tak wygląda ucieczka przed pościgiem - powiedział z
uśmiechem. - Zawsze się zastanawiałem, czy to może być
zabawne. Zaczyna się niezle. Możemy się czuć jak Bonnie i
Clyde - dodał i puścił do niej oko.
- To nie jest żaden kawał - poinformowała go Dina. Skręciła
za róg i w ostatniej chwili przejechała na zielonym świetle.
Skierowała się na zachód. Jechała za szybko.
- Wydaje mi się, że dopuszczalna prędkość w mieście nadal
wynosi pięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę - zauważył
Sloan.
Dina rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale trochę zwolniła.
Jechali w milczeniu do chwili, aż ruch na drodze się zmniejszył.
Przyśpieszyła, gdy wjeżdżali w góry.
Wjechali na lokalną drogę, która prowadziła zarówno do
rancza Sloana, jak i do jej rodzinnego domu. Poczuła, że narasta
w niej napięcie. Zatrzymali się przed domem Sloana.
- Tęskniłem za tym miejscem - powiedział jego właściciel,
uchylając okno w samochodzie i wdychając górskie powietrze. -
Chodzmy do środka. Jestem bardzo głodny. Następnym razem,
jak mnie będziesz porywać, to wez prowiant
RS
97
- W porządku - odparła Dina i popatrzyła na drewniany dom.
Przypomniała sobie spędzone w nim chwile. - Lepiej będzie,
jeśli pojadę do Nonny.
- I zostawisz mnie tu samego na cały weekend?
- Och, o tym nie pomyślałam! Mam nadzieję, że nie
planowałeś spotkania ze swoją przyjaciółką, prawda?
- Zgadza się. Zresztą ona chyba już nie jest moją przyjaciółką.
Zaszło małe nieporozumienie...
Dina wyraznie poweselała, ale starała się to ukryć.
- Przykro mi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •