[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu nogi. Patrzyłem, jak próbował się od nich uwolnić zębami, ale rośliny odsuwały się, drapiąc mu
skórę i smagając jego rozbiegane żółte oczy.
Jaszczur (dwukrotnie większy od Easy’ego i oznakowany krzyżem wypalonym po lewej stronie
zadu) próbował chronić swoje zewnętrzne płucoskrzela trzepoczące wzdłuż szyi. Rośliny już prawie
go unieruchomiły, ale kiedy jeden z kwiatów zaatakował jego układ oddechowy, smok zamachnął się
i uderzył jedyną wolną uzbrojoną w pazury łapą. W trakcie walki musiał zmiażdżyć całe mnóstwo
kwiatów; ich poszarpane płatki zaścielały zrytą ziemię.
Znak krzyża oznaczał, że zwierzę nie zrobi mi krzywdy (oswojony jaszczur, nawet gdy zdziczeje,
jest wobec człowieka przyjazny), więc zeskoczyłem ze skały.
Pełznący do ataku pęd, zaskoczony, opróżnił z impetem pęcherz powietrzny o centymetry od mej
stopy.
Sssss...
Posiekałem go na kawałki, i nerwowy śluz (nerwowy w tym sensie, że wypełniał nerwy rośliny)
falami wyciekł na ziemię. Kolczaste pnącza zaczęły smagać mnie po nogach. Jak już mówiłem, mam
tam mocną skórę. Muszę uważać tylko na brzuch i wnętrza dłoni; nogi są w porządku. Stopą
chwyciłem jeden z pędów oplatających jaszczura (mikroskopijne, zabarwione krwią ząbki rośliny
ciągle kłapały klik-klik-klik, gdy odrywałem je od skóry zwierzęcia, w którą się wpiły), podłożyłem
pod spód maczetę, nacisnąłem i... trach! Zielony sok pociekł po skórze jaszczura. Drapieżne rośliny
musiały porozumiewać się z sobą w jakiś sposób i postanowiły mnie zaatakować. Jedna z nich nagle
uniosła czułki i sycząc skoczyła w moją stronę. Wbiłem maczetę w jej mózg.
Krzyknąłem zachęcająco do smoka, żeby dodać mu odwagi, i posłałem pokrzepiający uśmiech. W
odpowiedzi zajęczał coś po gadziemu. Lo Hawk byłby ze mnie dumny.
Grzebień jaszczura otarł się o moje ramię. Smok zmiażdżył zębami jeden z kwiatów, białe czułki
rośliny zwisały mu z pyska. Przez chwilę żuł, zdecydował, że mu to nie smakuje, i wypluł ciernie.
Oderwałem dwa następne pędy i uwolniłem smokowi nogę.
– Ssssss...
Spojrzałem w prawo.
I to był błąd, bo niebezpieczeństwo nadeszło z lewej.
Coś długiego i kłującego otoczyło moją kostkę i usiłowało poderwać mnie do góry. Na szczęście
nie jest to takie proste. To coś wbiło mnóstwo małych ząbków w moją łydkę i zaczęło ssać.
Obróciłem się, chwyciłem białe płatki kwiatu (ta roślina była albinotyczna) i wyrwałem je. Ssanie
jednak nie ustawało. Moja uzbrojona ręka była uniesiona. Opuściłem ją, ale zaplątała się w sieć
jeżyn. Coś z tyłu zadrapało mnie w szyję. Moja skóra w tym miejscu nie jest najtwardsza.
Podobnie jak (przyszło mi na myśl) w pasie, pod brodą, pomiędzy nogami, pod pachami, za uszami
– robiłem szybki przegląd wszystkich wrażliwych miejsc. Te diabelne rośliny poruszają się na tyle
wolno, że dają czas na myślenie.
Nagle coś długiego i gorącego zaśpiewało obok mojej nogi. Płatki kwiatów
powietrze. Roślina przestała ssać i z nerwowym czknięciem uwolniła moją kostkę.
pofrunęły w
Coś przy mej ręce zadźwięczało: pinnnnng! i ręka była wolna. Zatoczyłem się i odciąłem kolejny
pęd. Inny ześliznął się z nogi smoka i odpełzł, szukając kryjówki. Tak, te rośliny komunikowały się z
sobą, a przekazywały: strach i ucieczka. Muzyka! Boże, to sprawiła muzyka!
Obróciłem się, aby spojrzeć w górę, na skały. Ktoś stał tam, a za nim różowiało poranne niebo.
Nieznajomy zerwał z jaszczura ostatni z oplatających pędów (sssss-cmok!) i zwinął pejcz. Potarłem
łydkę. Uwolniony smok zajęczał.
– Twój? – zapytałem, wskazując na bestię.
– Był mój – odpowiedział nieznajomy. Oddychał głęboko. Jego płaska i koścista pierś zapadała
się podczas oddychania, a szeregi żeber łączyły się i rozłączały na przemian niczym żaluzje. – Jeśli
pójdziesz z nami, będzie twój; możesz go używać jako wierzchowca. Jeśli nie, będzie z powrotem
mój.
Smok otarł się skrzelami o moje biodro.
– Czy dasz radę być poganiaczem smoków? – zapytał nieznajomy.
Wzruszyłem ramionami.
– Tylko raz widziałem kogoś takiego. Było to sześć lat temu, kiedy kilku poganiaczy zabłądziło w
nasze strony.
Wszyscy wspięliśmy się wtedy na Beryl Face i obserwowaliśmy, jak pędzili smoki przez Przełęcz
Zielonego Szkła. Kiedy Lo Hawk poszedł porozmawiać z nimi, udałem się tam wraz z nim. Wtedy
właśnie dowiedziałem się o istnieniu tych łagodnych potworów i o znakowaniu ich.
Nieznajomy uśmiechnął się.
– Tak, to się czasem zdarza. Teraz też zbłądziliśmy. Myślę, że zboczyliśmy ze szlaku o jakieś
dwadzieścia pięć kilometrów. Chcesz dostać pracę i jaszczura pod wierzch?
Spojrzałem na podeptane kwiaty.
– Zgoda.
– W porządku. Oto twój wierzchowiec, a twoim zadaniem na początek będzie doprowadzenie go
do stada.
– Aha.
(No dobra, zastanówmy się: pamiętam, że poganiacze sadowili się pomiędzy wypukłościami na
barkach smoków, ze stopami wetkniętymi w łuskowate pachy bestii i trzymali się dwu
przypominających wąsy wyrostków sterczących ze skrzeli. To gdzieś tam... piekielnie wysoko!).
Po piętnastu minutach prób, taplania się w błocie i wykrzykiwania poleceń, nauczyłem się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •