[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bez ruchu. Samochodem kierował Laurent, dumny, że
wygrał grę w marynarzyka z Jackiem. Dobrze, że nie
jechała z nami królowa mrozu , która musiała mieć
znacznie lepsze wejście: limuzyną bądz helikopterem&
Przewróciłam oczami.
Już prawie jesteśmy powiedział pogodnie Laurent
i spojrzał na mnie przez przednie lusterko. Odwróciłam
oczy. Wprawdzie nie wiedziałam, czy mój wzrok działa
także przez odbicie lustrzane, ale wolałam nie ryzykować.
Mel zapiszczała bezgłośnie. Otaczał nas gęsty las. Na
szczęście nie było jeszcze tak pózno, dzięki czemu
mogliśmy liczyć na jakieś słońce. Laurent zaparkował na
zboczu przy leśnej dróżce. Melanie wyskoczyła z auta jak
poparzona, a ja chłonęłam widoki. Począwszy od
rozłożystych zielonych koron sosen i jodeł, po ubitą
ziemię, na której leżało mnóstwo żółtych, zeschniętych
igieł i szyszek.
Gdzie to dokładnie jest? zapytała
zniecierpliwionym głosem Mel, wpatrując się w Tinę.
Tu zaraz niedaleko wskazała palcem leśną dróżkę.
Podążyliśmy za nią gęsiego. Dla mnie ten spacer był
jednym wielkim relaksem, a dla mojej przyjaciółki,
odczytując wyraz jej twarzy, cierpieniem.
Zpiew ptaków pobudzał moje zmysły, uspokajając
jednocześnie wnętrze mojej duszy. Zamknęłam oczy
i szłam za głosem tych wspaniałych szmerów
dochodzących z głębi lasu.
Przeżywanie katharsis przerwał mi jednak Laurent,
depcząc po moich piętach. Odwróciłam się gwałtownie,
a on tylko zrobił smutną minę. Uśmiechnęłam się lekko, po
czym wróciłam do swoich myśli. Nie minęło nawet
piętnaście minut, a znalezliśmy się na skraju lasu. Otaczała
nas pustka. Trawa, o dziwo, niska, która zajmowała
prawie całą przestrzeń, powoli zaczynała żółknąć. Z tego
miejsca idealnie można było obserwować niebo, które
w tym momencie mieniło się czerwienią, pomarańczą
i żółcią. W oddali można było dostrzec mały, dziki stawik,
którego woda wyraznie lśniła pod napierającymi
promieniami słońca. Jack trzymał w ręku dwa namioty,
z których jeden należał do nas, dziewczyn.
Wśród zielonkawożółtej trawy była rozłożona już dość
duża liczba namiotów.
Szliśmy między nimi, uważając na wystające linki.
Myślę, że to miejsce będzie w porządku odezwała
się Tina, wskazując małe wgłębienie między trzema
brzozami. Razem z Mel kiwnęłyśmy głową z aprobatą.
Tina uśmiechnęła się szeroko. Jack rzucił nasz namiot
w wybrane miejsce i podążył kilkanaście metrów dalej.
My w takim razie będziemy tutaj. Ale niedaleko
zaśmiał się. Tina wyraznie się zarumieniła.
A my, dziewczęta, lepiej zacznijmy rozkładać nasz
namiot powiedziała Melanie, rozpakowując go
z pokrowca.
Za chwilę dołączyłam do niej i razem próbowałyśmy
uporać się z niesfornymi kijkami i rurkami. Tina czytała na
głos instrukcję, a my walczyłyśmy jak dzielne harcerki.
Kupowanie nowego namiotu nie było z byt dobrym
pomysłem stwierdziła rozżalona Melanie, która brudziła
swoją czarną satynową spódnicę do kolan, klękając na
ziemi.
Może pomóc? zapytał lekko kpiącym głosem Jack,
ale na jego twarzy widniał szczery, przyjazny uśmiech.
Zaraz dołączył do niego Laurent, także się uśmiechając.
Rzeczywiście ich pomoc okazała się nieodzowna.
Namiot stał dumnie już po niedługiej chwili. Tina
spojrzała na Jacka, jakby pytająco.
Okej& Byłem kiedyś harcerzem! przyznał się,
zaciskając powieki.
Patrzyłam na jego nos, dzięki czemu mogłam dostrzec
takie szczegóły.
To super! pisnęła Tina, cała w skowronkach. Nie
umiała ukryć faktu, że jej się podobał.
Jack jakby się zarumienił, ale doskonale skrył to,
odwracając głowę w tył.
Tłumek ludzi przy małej plaży, gdzie
najprawdopodobniej odbędzie się rozpalanie ogniska,
robił się coraz większy. Znajomych twarzy pojawiało się
coraz więcej, a także tych, których nigdy wcześniej nie
widziałam. Spojrzałam na swój telefon, milczał. %7ładnej
wiadomości od Chrisa.
Przyjdzie powiedziała spokojnie Melanie,
obejmując mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niej
lekko. Może była zwariowaną i niekonwencjonalną
ekscentryczką, ale właśnie za to ją lubiłam. Bo była sobą.
Była najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Uścisnęłyśmy się i od razu poczułam się lepiej. Melanie
złapała mnie za rękę i poszłyśmy do reszty, która stała
między namiotami.
Piwo? zaproponował Laurent, wyciągając
z plecaka zieloną butelkę i podając mi ochoczo. Wzięłam
ją do ręki. Była jeszcze zimna. Najwyrazniej Laurent
dobrze ją schłodził przed podróżą.
Nagle zajechał srebrny, lśniący samochód. Miałam
trudności z odgadnięciem, jaka to marka, dlatego nawet nie
próbowałam. Auto zaparkowało tuż przy ścianie lasu, na
małym placyku ze zbitej ziemi. Najwyrazniej ktoś już
wcześniej musiał tu parkować. Drzwi się otworzyły
i z gracją wysiadła Rachel w bujnych, złotych lokach
i z ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi na nosie.
Miała na sobie srebrny, lśniący top na jednym ramiączku
i złotawo-czarne legginsy. Całość dopełniały nienaturalnie
wysokie, czarne buty: czternastocentymetrowe obcasy plus
ośmiocentymetrowe koturny. Zaraz za nią wysiadła jej
przyjaciółka, Sofia, ubrana już dużo skromniej. Tylko
srebrne szpilki i czarny top ze złotym kwiatem. A to
wszystko kontrastowało ze zwykłymi jeansowymi rurkami.
Cały ten spektakl wyglądał jak jakaś wielka gala lub
premiera filmu, na której pojawiła się gwiazda ekranu.
Sama Angelina Jolie albo chociaż Julia Roberts.
Melanie patrzyła na nie z otwartą buzią, jak i połowa
tu zgromadzonych, czyli mniej więcej większość samców.
Przewróciłam oczami i zębami otworzyłam butelkę piwa.
Wzbudziłam tym małe zainteresowanie Laurenta, który
odwrócił się natychmiast w moją stronę, uśmiechając się
przy tym i machając głową z aprobatą. Wzruszyłam tylko
ramionami i wzięłam pierwszy, głęboki łyk.
Muzyka dudniła z głośników. Dobrze, że ktoś
dysponował naprawdę dobrym sprzętem. Ognisko dawało
dużo światła, bo słońce dawno zniknęło za horyzontem.
Melanie siedziała na wielkiej kłodzie, chwiejąc się na
boki. Widać było, że przesadziła. Jack poił ją już piątym
piwem. Ja dopiero kończyłam trzecie i to z wielkim
trudem.
Wszyscy jakoś się rozeszli. Jedni tańczyli na plaży,
a inni dobrali się w pary i poszli w różne strony szukać
intymnego miejsca. Przy samym ognisku zostałam tylko ja
z Melanie, Jackiem, Laurentem, Tiną i jeszcze kilkoma
osobami, których nawet nie znałam.
Nagle usłyszałam kolejny nadjeżdżający samochód.
Wyglądał bardzo znajomo Nick.
Wysiadł z niego z jakimiś dwoma facetami, którzy za
nic nie chodzili do naszej szkoły. A może? Tak czy owak,
w ogóle ich nie widziałam. Nigdy. Podeszli do ogniska,
witając się ze wszystkimi. Jego wzrok zatrzymał się na
mnie. Czułam to.
Mogę tu usiąść? zapytał cicho, wskazując palcem
miejsce obok mnie. Kiwnęłam głową. Patrzyłam tępo
w ziemię. Zapadła niezręczna cisza. Czułam na sobie
wzrok wszystkich obecnych.
Co słychać? zaczął nieśmiało. Był taki smutny
i przez to czułam się jeszcze gorzej niż zazwyczaj, gdy
o nim myślałam.
Nic ciekawego. Dostałam pracę i teraz męczę się na
kasie odparłam zrezygnowana. Spojrzałam na niego, tym
razem Nick podziwiał ciemność ziemi.
Ja nadal szukam szepnął ledwo słyszalnym głosem.
Chciałem cię przeprosić zaczął po chwili, przenosząc
wzrok na mnie. Zdziwiłam się. Patrzyłam na jego twarz
pytająco.
No, wiesz, za co mruknął. Chciałbym, abyś
zapomniała i żebyśmy dalej rozmawiali jak kiedyś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Kochanek śÂmierci Akunin Boris
- William Hope Hodgson The Night Land
- suma_22
- Dzieci nie ma takiego sśÂowa
- 1. Czarodzieje SkrzydśÂa Nocy
- Susan X Meagher The Lies That Bind
- Sherryl Woods Dolina serca
- Dickens Charles KolćÂda. śÂwierszcz za kominem
- Dailey Janet Harlequin Romance 316 Niebezpieczna maskarada
- Ian Morson [William Falconer Mystery 05] Falconer and the Great Beast (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl