[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mógł się poruszyć, chętnie wyciągnąłby dłoń i dotknął ramienia O'Briena. W tej chwili
214
darzył go tak wielką miłością jak nigdy dotąd, i to wcale nie dlatego, że wyłączył
urządzenie. Powróciło dawne uczucie, że w sumie nie robi różnicy, czy O'Brien jest
przyjacielem, czy wrogiem. Z O'Brienem można rozmawiać. Może to, czego człowiek
pragnie najbardziej, to nie tyle być kochanym, ile rozumianym. O'Brien zadał mu męki,
które doprowadziły go na skraj obłędu, a wkrótce pośle go na śmierć. Ale to niczego nie
zmienia, łączy ich zażyłość w pewnym sensie znacznie głębsza od przyjazni; choć
prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdzie, gdyby się spotkali we właściwych
okolicznościach, na pewno mogliby się świetnie porozumieć. Wyraz twarzy, z jakim
O'Brien spoglądał na niego, zdawał się wskazywać, że myśli dokładnie o tym samym. A
kiedy się odezwał, mówił takim tonem, jakby prowadzili towarzyską pogawędkę.
- Czy wiesz, Winston, gdzie się teraz znajdujesz?
- Nie wiem. Domyślam się, że w Ministerstwie Miłości.
- Czy wiesz, jak długo tu jesteś?
- Nie wiem. Dni, tygodnie, miesiące... Chyba od kilku miesięcy.
- A jak ci się wydaje, po co trzymamy tu ludzi?
- %7łeby wydobyć z nich zeznania.
- Nie, wcale nie dlatego. Spróbuj jeszcze raz.
- %7łeby ich ukarać.
- Nie! - ryknął O'Brien; głos zmienił mu się całkowicie, a na twarzy odmalowały się
poruszenie i gniew. - Nie! Wcale nie po to, żeby wydobyć zeznania lub wymierzyć karę!
Mam ci powiedzieć, dlaczego się tu znalazłeś? Bo chcemy cię wyleczyć! Sprawić, byś
odzyskał zmysły! Czy ty nie rozumiesz, Winston, że nikt nie opuszcza tych murów nie
uleczony? Nie obchodzą nas te głupie zbrodnie, które popełniłeś. Partii nie obchodzą
czyny; nas interesuje myśl. My nie niszczymy naszych wrogów; my ich zmieniamy.
Rozumiesz, o czym mówię?
Pochylił się nisko nad Winstonem. Z bliska jego twarz wydawała się ogromna, a
widziana od dołu wręcz potworna. Bił z niej jakiś szaleńczy entuzjazm, jakaś pasja.
Winstonowi serce podeszło do gardła. Gdyby mógł, najchętniej zapadłby się pod
ziemię. Był przekonany, że O'Brien ze złości nastawi przełącznik na największą moc.
215
Lecz O'Brien nagle odsunął się od łóżka. Przeszedł się kilka kroków, po czym znów
podjął wątek, ale mówił | teraz znacznie mniej gwałtownie:
- Pierwsze, co musisz zrozumieć, to że tutaj nie ma męczenników. Czytałeś o
prześladowaniach religijnych w przeszłości. W średniowieczu była inkwizycja. Poniosła
klęskę. Miała wyplenić herezję, a przyczyniła się do jej rozprzestrzenienia. Na miejscu
każdego heretyka spalonego na stosie pojawiały się tysiące nowych. Dlaczego?
Ponieważ inkwizycja zabijała swoich wrogów publicznie i zabijała ich, choć nie okazywali
skruchy; w rzeczy samej, zabijała ich właśnie za to, że byli nie skruszeni. Ludzie umierali
dlatego, że nie chcieli wyrzec się swoich przekonań. Oczywiście, że cała gloria spływała
na ofiary, a inkwizytorzy okrywali się hańbą. Pózniej, w dwudziestym wieku, pojawili się
zwolennicy totalitaryzmu: hitlerowcy w Niemczech i komuniści w Rosji. Rosjanie tępili
herezję znacznie okrutniej niż inkwizycja. Wydawało im się, że nauczyli się czegoś od
przeszłości; w każdym razie wiedzieli, że nie należy przysparzać męczenników. Zanim
wystawiali swoje ofiary na pokaz .podczas publicznych procesów, najpierw świadomie
niszczyli ich godność. Poprzez tortury i izolację przemieniali tych ludzi w obrzydliwe,
kulące się ze strachu wraki, gotowe zeznać wszystko, co im kazano, lżyć się, oskarżać
wzajemnie i skamleć o litość. A jednak po kilku latach historia się powtórzyła.
Zgładzonych uznano za męczenników, a o ich upodleniu zapomniano. Dlaczego tak się
stało? Przede wszystkim dlatego, że ich zeznania były wyraznie wymuszone,
nieprawdziwe. My nie popełnimy tego rodzaju błędów. Wszystkie składane nam zeznania
są prawdziwe. Sprawiamy, że stają się prawdziwe. A co najważniejsze, nie pozwalamy,
aby zgładzeni powstali przeciwko nam. Nie wyobrażaj sobie, Winston, że potomność cię
zrehabilituje. Potomność nigdy się o tobie nie dowie. Usuniemy cię ze strumienia historii.
Poddamy ewaporacji; ulecisz w strato-sferę jako para. Nic po tobie nie zostanie: ani
nazwisko w księgach metrykalnych, ani wspomnienie w czyjejś pamięci. Nie będziesz
istniał w przeszłości, tak samo jak w przyszłości. To, że nigdy nie istniałeś, stanie się
faktem.
Po co więc zadawać sobie trud, żeby mnie torturować? - pomyślał z goryczą
Winston. O'Brien zatrzymał się w pół kroku, zupełnie jakby go usłyszał. Jego wielka,
216
brzydka twarz znów się przybliżyła, oczy zwęziły w szparki.
- Zastanawiasz się - rzekł - po co tracimy czas na przesłuchania, skoro i tak
zamierzamy zetrzeć cię z powierzchni ziemi, a więc cokolwiek powiesz lub uczynisz, nie
ma najmniejszego znaczenia. O tym myślałeś, prawda?
- Tak - potwierdził Winston. O'Brien uśmiechnął się nieznacznie.
- Jesteś skazą na obowiązującym modelu, Winston. Plamą, którą należy wywabić.
Czyż nie mówiłem ci przed sekundą, że się różnimy od dawnych prześladowców? Nie
zadowala nas ani wymuszony posłuch, ani nawet najbardziej pokorna uległość. Kiedy
wreszcie pokajasz się przed nami, zrobisz to całkiem dobrowolnie. Nie zabijamy
heretyków dlatego, że nam się opierają; dopóki nam się ktoś opiera, nie ginie. My go
musimy nawrócić, opanować jego umysł, zrobić z niego nowego człowieka. Wypalamy z
jego mózgu wszelkie zło i ułudę; przeciągamy go na naszą stronę, nie pozornie, lecz z
duszą i ciałem. Zanim go zabijemy, staje się jednym z nas. Partia nigdy nie pogodzi się z
myślą, że gdzieś na świecie egzystuje wroga myśl, choćby najbardziej skryta i bezsilna.
Nawet w chwili śmierci nie możemy tolerować odstępstwa. W dawnych czasach heretyk
prowadzony na stos wciąż był heretykiem i triumfalnie głosił swoją herezję. Również
ofiary rosyjskich czystek, idąc korytarzem na rozstrzelanie, nadal mogły żywić myśl o
buncie, ukrytą głęboko pod czaszką. Ale my sprawiamy, że zanim kula roztrzaska mózg
skazańca, staje się on doskonały. Przykazanie dawnych despotów głosiło:  Nie będziesz
słuchał innego . W totalitaryzmie przekształciło się w:  Będziesz słuchał nas . Nasze
przykazanie brzmi:  Słuchasz nas . Nikt, kto tu trafia, więcej się przeciw nam nie buntuje.
Wszyscy zostają oczyszczeni. Nawet ci trzej nieszczęśni zdrajcy, w których niewinność
niegdyś wierzyłeś, Jones, Aaronson i Rutherford, dali się złamać. Osobiście uczest-
niczyłem w przesłuchaniach. Byłem świadkiem, jak stopniowo się załamują, jak się
płaszczą, skowyczą, łkają, na końcu wcale już nie z bólu czy ze strachu, lecz w poczuciu
skruchy. Kiedy z nimi skończyliśmy, przypominali wydrążone skorupy. Nie zostało w nich
nic oprócz żalu za popełnione zbrodnie i miłości do Wielkiego Brata. Kochali go tak
bardzo, że było to wręcz wzruszające. Błagali, żeby zastrzelić ich jak najprędzej,
ponieważ chcą zginąć nie splamieni złą myślą.
217
Głos O'Briena stał się niemal marzycielski. Na jego twarzy wciąż malowały się
uniesienie i obłąkańczy entuzjazm. Nie udaje, pomyślał Winston, nie jest hipokrytą,
wierzy we wszystko, co mówi. Najbardziej przygnębiała Winstona świadomość własnej
intelektualnej niższości. Wpatrywał się w masywną, a jednak pełną gracji sylwetkę, która [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •