[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dokąd?
Wkrótce potem wiedziano, że do cekhauzu wprost podążył, a gdy panowie
senatorowie domagali się posłuchania, tymczasem w krześle się rozkazawszy nosić,
opatrywał swe zapasy uzbrojenia.
Cekhauz ten był dziełem Władysława IV, a przynajmniej on go doprowadził do tego
stanu, w jakim się dziś znajdował.
Przypierał on do wałów miejskich i obwarowany, niemal jak mała twierdza
wyglądał.
Jedna olbrzymia sala, sparta na słupach potężnych, starczyła na pomieszczenie
dział razem i ręcznej broni, kul, ołowiu i wszelkich przyborów wojennych.
Wszystko, czego ówczesna sztuka wojenna wymagała, jeśli nie w zbyt znacznej
ilości, to aż do najwykwintniejszych sztuk na okaz mieściło się w cekhauzie.
Działa burzące ogromne, olbrzymie mozdzierze, organki, łańcuchy do spinania
wozów, całe stosy muszkietów, całe gromady petard, granatów, kuł, zalegały pod
ścianami.
Paweł Grodzicki, który miał w zawiadowaniu arsenał, czekał tu już ze służbą na
króla, który miał jakieś muszkiety nowe oglądać.
Jakoż raz wniesiony do sali, zdawało się, że o wszystkim zapomniał, i dwór,
który za nim nadciągał, pozostawszy w ulicy mógł się pospać, oczekując na
powrót, gdyby i tu zaraz za królem tłum się nie nacisnął.
Mieszczanie wyciągali wnioski.
- Patrzajcież - mówił jeden - sejm się zbiera, senatorowie jadą z pokłonami na
zamek, a król gdzie?
W cekhauzie!
Aatwo zrozumieć, co to znaczy.
Jakby drukowane stało: "Wy sobie radzcie, nie radzcie, jako chcecie, o spokoju,
a ja do wojny się będę gotował!
" Potakiwano głowami i uśmiechano się.
W czasie pobytu w cekhauzie król posyłał razy kilka po wojskowych, kazał
przywoływać Rejnera.
Sprowadzono żołnierzy, aby próbować wagi i miary muszkietów.
Czynność była nieustanna.
W parę godzin dopiero ukazał się Władysław w progu i siadł nazad do swej
niskiej kolebki, która się do zamku potoczyła.
W ciągu rana tego w istocie ktokolwiek z panów przybył na zamek, służba mu
odpowiadała: - Król cekhauz opatruje!
Z wesołą twarzą powrócił wreście.
ROZDZIAA XXIV.
jedno skrzydło zamku, które niegdyś przed wyjazdem do Włoch i Rzymu zajmował
Jan Kazimierz, od niejakiego czasu stało jakby nie zamieszkane - jakby, bo w
istocie kręciła się tam jakaś resztka służby w cudzoziemskich strojach, mówiąca
językiem obcym i wydzielająca się jak coś nie mogącego połączyć z żywiołami
polskimi i francuskimi.
Mieszkanie obszerne, pańsko bardzo urządzone, od miesięcy kilku było nie
zajęte.
Już to samo, że je królewicz Jan Kazimierz zamieszkiwał, mogło dać o nim
wyobrażenie.
Nie rozporządzano tymi pokojami, oczekując widocznie na powrót tajemniczego
mieszkańca, ale nikomu za nim tęskno nie było, nikt się tu nie dowiadywał.
Reszta służby, która się tu kryła raczej, niż zamieszkiwała, przychodziła w
milczeniu po przeznaczone jej pożywienie, światło, opał i zamknąwszy się na
rygle, gospodarzyła w tym kącie.
Nikt na nią nie zważał, nikomu się nie zdawała potrzebną.
Przed samym sejmem dnia jednego królowi przyniesiono jakieś listy, zawołał
Paca, którego do wszelkich czynności tajemnych używał, poszeptał coś z nim;
młody dworak poszedł zaraz zastukać do zamkniętych drzwi Kazimierzowskich pokoi,
zapukał, zaszwargotał coś i w cichych dotąd tych komnatach nagle się poruszać
zaczęło.
Pootwierano okna, pozapalano ognie w piecach, ludzie nosili wodę, myli,
trzepali.
Spodziewano się pana, wszyscy w zamku to zrozumieli.
Próżniacza gawiedz przechodząc stawała i mówiła: - Graf Magnus powraca.
Kto był ten graf Magnus, nie wiedział nikt dobrze, ale to pewna, że jak
Kazanowski miał całą miłość serca wystygłego już króla, tak graf Magnus miał
całe jego zaufanie w sprawach zagranicznych.
Ossoliński szedł dopiero po nim.
Ale graf Magnus był Szwedem czy Niemcem, zwano go różnie, więc w
Rzeczypospolitej, w radzie, w senacie, w kancelarii nie mógł żadnego mieć
stanowiska - z grafem Magnusem jak niegdy z panną Amandą musiał się król taić.
Magnus był tu, mieszkał, ale można było powiedzieć, że go nie było.
Nie pokazywał się publicznie przy królu nigdy, nie żył z nikim.
I nie na wiele by mu się przydały stosunki w Polsce, bo tu nigdy długo nie
siedział.
Zaledwie powrócił z Wiednia lub Pragi, wyprawiano go do Ratyzbony lub do
Holandii, do Szwecji, do Rzymu, nie wiadomo dokąd. Był to wędrowny wiecznie
poseł Jego Królewskiej Mości.
Mało osób znało go z widzenia, bo się nie pokazywał rad, znał to bardzo dobrze,
że obudzał niezmierną zazdrość i nienawiść.
Od czasu jak graf Magnus wśliznął się w łaski królewskie i zaufanie, z
wyjątkiem Ossolińskiego nikt nigdzie do poselstwa nie był użyty.
Uroczyste ambasady, jak po królowę, sprawiali wedle prawa Polacy; ciche i
sekretne konszachty, gdy szło o frymarki, o sojusze, o układy z cesarstwem,
Niemcami, Francją, powierzał król Magnusowi.
Wpływ jego na politykę królewską musiał być wielki.
Przypisywano mu teraz tę wojenną imprezę, od której król na żaden sposób
odstąpić nie chciał.
Na barki tego niewidocznego, niepochwyconego "cudzoziemca" składano wszystką
winę króla.
On to uczynił, jego rada tkwiła w tych planach, w których widoczna była
nieznajomość warunków bytu Rzeczypospolitej, paktów konwentów, małżeńskiego
kontraktu między królem a narodem.
Wśród tych, co króla otaczali, żywa dusza nie była przyjazną Magnusowi.
Grzeczni dlań okazywali się Kazanowscy, politykował Ossoliński, ale i ci nawet
widzieli w nim zarozumiałego pyszałka i poruszali ramionami, gdy z sobą o nim
mówili.
Tymczasem król w rozum, w przebiegłość, w zręczność, w trafność rachub jego
politycznych miał nieograniczoną wiarę.
Gdy pod wieczór ten długi, chudy, czarno zawsze ubrany, z krezą na szyi,
milczący, cicho jak cień się przesuwający po kurytarzach zamkowych
"cudzoziemiec" wsunął się do pokojów króla, które naówczas dla najpoufalszych
nawet osób były zamknięte, gdy w nich parę godzin spędził na szeptach,
przewracaniu papierów i rozmowie z królem, nazajutrz jakaś nowa myśl, krok,
decyzja wychodziła na światło dzienne.
Król ją objawiał Kazanowskiemu, potem Ossolińskiemu i stawała się ona myślą
królewską własną, do której przywiązywał się Władysław z zajadłością, z uporem,
jakich w niczym nie miał zresztą.
A Magnus po kilku dniach znikał z horyzontu i nie było o nim słychać, aż znowu
okna jego mieszkania zaświeciły wieczorem i dowiadywano się, że Magnus powrócił.
Te okna wieczorem, a we dnie czasem otwierające się i zamykające drzwi
Kazimierzowskich pokojów były jedynymi znakami bytności grafa Magnusa.
Ten stosunek z królem tak poufały, a tak odcięty od innych, niepokoił, budził
zazdrość i niechęć; próbowano się go pozbyć, zrazić króla do niego, zastąpić go
kimś - wszystko się to rozbiło o kamienny, bierny opór króla.
Od dworu pogłoski o tym wpływie, o misjach za granicę, o radach Magnusowych,
jak przed wieki rady Kallimachowe podejrzanych, rozchodziły się na miasto, po
kraju.
Już i tak król nosił się po europejsku, lubował w macierzyńskiej niemczyznie,
otaczał cudzoziemcami, a tu niby pierwszym ministrem i doradcą był jakiś obcy
człek, którego kraj ten i jego losy wcale nie obchodziły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- JĂłzef Mackiewicz ZwyciÄstwo Prowokacji (1962)
- JĂZEF IGNACY KRASZEWSKI HUMORESKI Z TEKI WORSZYĹY
- Roberts Nora_Tajemniczy sć siad
- 0681. Fielding Liz C&F Wspólnicy 01 Pracujć c z wrogiem
- Morstin Ludwik Hieronim Kleopatra (Monstrum egipskie)
- Stephens Susan Mistrz gry w polo
- Nareszcie w domu Barbour Anne
- Attaanasio A.A. Innymi śÂwiaty
- Lian Hearn Otori 04 The Harsh Cry of the Heron
- Zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem Rożek Michał
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- assia94.opx.pl